25.7.17

50. "Promyczek" Kim Holden



Po recenzji "Dworu cierni i róż", nadszedł czas na recenzję kolejnej bardzo wychwalanej książki, o której było równie głośno, jak w przypadku dzieła Sarah J. Maas. Zauważyłam, że bardzo specyficznie podchodzę do powieści, które tak często pojawiają się w zasięgu mojego wzroku. Z jednej strony aż kipię z podekscytowania nie mogąc doczekać się, aż po nią sięgnę, cały czas ją śledzę i dosłownie staję się stalkerem, to z drugiej strony, mam pewne obawy w kwestii tego, czy będzie ona tak dobra, czy sprosta ona moim oczekiwaniom. A bądźmy szczerzy, bardzo często książki o których jest głośno, okazują się być nic nie warte, a opinie o nich przesadzone. Stało się tak np. w przypadku "The Call. Wezwanie", którego ja sama jeszcze nie czytałam, ale zauważyłam, że po ogromnej ilości dobrych opinii, blogosferę zalały recenzje przeciwne, negatywne. Tylko dziś przeczytałam dwa takie posty, w których ta książka nie została dobrze oceniona. 

Nie dziwi mnie to. Każdy człowiek ma inny gust i nie każdemu spodoba się to, w czym my się zakochaliśmy. I dlatego doskonale rozumiem was, gdy piszecie mi w komentarzach do moich opinii, że dana książka się wam nie podobała, że nie przypadła wam do gustu. To jest całkowicie normalne. 

I dlatego, mimo że dreszczyk emocji był, to jednak do "Promyczka" podeszłam z dużą dozą dystansu, starając się nie wymagać zbyt wiele, by w razie czego nie czuć się zawiedziona. I stwierdziłam, że będę czytać powoli, skupię się bardziej na treści nie przelatując stron jedna po drugiej. Przyznam się, że ilość stron w tej powieści odrobinę mnie przeraziła (584) i dziwiłam się, jak to możliwe, żeby tak prostą historię (bo nie ukrywajmy, nie jest ona jakoś bardzo skomplikowana i jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna), rozpisać w prawie 600 stronach! Bałam się, że mogę się przy niej zanudzić i że bardzo możliwe jest, iż tylko stracę te kilkanaście cennych godzin. 

Mimo wszystko, gdy zobaczyłam to tomiszcze w bibliotece szkolnej, to nie wahałam się ani chwili. Odsunęłam swoje obawy w gdzieś w głąb swojego umysłu, oczywiście odrobinkę ich zatrzymując (tak jak wspomniałam wyżej, aby w razie, gdyby okazało się, że książka nie jest tak dobra, nie czuć się aż tak zawiedziona), wypożyczyłam ją i dzień później po skończeniu "Był sobie pies" zaczęłam czytać "Promyczka". 

I zanim przejdziemy do opisu książki, chcę wam powiedzieć tylko, że nie zawiodłam się. Ale o tym później. 

Życie Kate Sedwick nigdy nie było proste. Było pełne problemów, cierpienia, bólu, przepełnione tragediami, których nikt nie chciałby mieć w swoim życiu. Mimo wszystko zachowała pogodę ducha i jej świat wypełniony był barwami. Z tego powodu, jej najlepszy przyjaciel Gus nazywa ją Promyczkiem. Dziewczyna jest niezwykle bystra, pełna życia, zabawna i posiada wybitny talent muzyczny, tak samo jak jej przyjaciel. Mimo tego nigdy nie wierzyła w miłość. Gdy wyjeżdża studiować do San Diego, nawet przez sekundę nie myśli o tym, że może spotkać tam miłość. Nie spodziewa się, że przyjdzie jej pokochać pewnego mężczyznę, Kellera Banksa. 

Oboje to czują, oboje mają powód by z tym walczyć. I oboje skrywają tajemnice.

Jeśli wyjdą one na jaw mogą uzdrowić. Mogą również zniszczyć. Każdy ma tajemnice. 

Już sam opis brzmiał dla mnie niesamowicie zachęcająco. Każdy kocha tajemnice i nie może się doczekać aż je pozna. Ale nie w tej książce. Dosłownie błagałam autorkę w myślach by to nie była prawda. Marzyłam o tym, by nigdy nie poznać tych tajemnic. A dokładniej tajemnicy Kate. Tajemnicy, która złamała mi serduszko i rozdarła na miliony maleńkich kawałeczków, których po prostu nie dało się zebrać później do kupy. I mimo tego, że teraz, po dłuższym czasie odnalazłam większość z nich, to wciąż nie wszystkie. I wątpię bym je znalazła, w szczególności, że przede mną jest lektura kolejnej powieści Kim Holden, można by powiedzieć, że drugiej części "Promyczka", czyli "Gus". 

Bardzo spodobała mi się okładka "Promyczka", jest delikatna, bardzo sugestywna. Czytelnik patrzy na nią i po prostu czuje jakiś taki wewnętrzny spokój i dziwny przymus by wziąć ja w swoje zachłanne łapki. Uwierzcie mi, ilość zdjęć, które wykonałam z tą książką jako głównym bohaterem, jest po prostu ogromna! Nie tylko wygląda ona przepięknie na zdjęciach, ale również i na półce. Przede wszystkim na półce! Aż żałuję, że niedługo będę musiała ją oddać. 

I teraz chcę się wam do czegoś przyznać. Piszę tę recenzję dosłownie dwa miesiące po przeczytaniu książki. Tak, dwa miesiące. Sama nie wiem dlaczego wcześniej jej nie napisałam. Dziwię się sobie do teraz, że tak długo z tym zwlekałam. Może musiałam po niej odetchnąć, co jest bardzo możliwe. Pamiętam, że jak ją kończyłam, to dosłownie umierałam, cierpiałam przeraźliwie mocno, błagając by to nie było prawdą. Przy ostatnich 50 stronach dosłownie brakowało mi słów, a gdy ją skończyłam to przez długi czas miałam książkowego kaca. I wcale nie przesadzam.

Wiele osób płakało przy tej książce. Ja nie. Czytałam trochę jak robot, starając się nie okazać uczuć, z całej siły ściskając sznurek owinięty dookoła mojego ciała i starając się nie rozpaść się na kawałki. I gdzieś w wirze walki ze samą sobą, zabrakło mi już siły na łzy. 

Jednak, jedna spłynęła. Przetoczyła się przez policzek, na chwilę przystanęła i z bardzo cichutkim dźwiękiem, spadła na kartę książki. Jedna jedyna do granic przepełniona smutkiem i goryczą. 

Nie powiem wam, że "Promyczek" jest książką iście diabelsko dobrą, bo to nie prawda. Wyróżnia się ona pośród innych powieści, jednak nie jest ona ponad wszystkimi innymi. Chodzi mi o to, że jak każda książka, również i ta, nie jest idealna i ma wady, które nie są co prawda jakoś mocno rażące, ale mimo wszystko są i niektórych mogą irytować, denerwować, jak zwał, tak zwał. 

A mówiąc to, mam na myśli jedną z tych wad, która po tak długim czasie odkąd przeczytałam tę powieść, zapadła mi w pamięć i myśl o tym nasuwa mi się za każdym razem gdy spojrzę na tom stojący na półce. Książka ta jest przewidywalna. I to aż do bólu. Ja ledwo przeczytałam kilka stron i już przewidziałam zakończenie. Jednak, spokojnie, nie odrzucajcie jej z listy "Must to read". Jest ona co prawda przewidywalna, ale autorka nadrobiła to i to bez żadnego większego problemu. 

Książka jest napisana genialnym językiem, który nie pozwala się oderwać od książki. Ja czytając ją, czułam się tak niezwykle przyjemnie, uśmiech sam wpływał mi na twarz i dosłownie czułam się jakby promienie słońca muskały delikatnie moje ciało. Dziwne porównanie? Może i tak, ale prawdziwe i pochodzące prosto z serca. Możecie mi nie uwierzyć, ale książkę tę czyta się niesamowicie lekko, mimo że porusza ona tematykę, która w prawdziwym życiu przyprawia człowieka jedynie o łzy i ból. Uwierzcie mi, że jeśli już się wciągniecie, to będziecie czytać aż do ostatniej strony bez przerwy. Chyba, że wasze serce tego nie wytrzyma i siłą zmusicie się aby ją odłożyć i zaczerpnąć tchu. 

Mogłabym już zakończyć tę recenzję, ale nie. Pomęczę was jeszcze trochę, a nuż się uda i przeczytacie całość. Zresztą, chcę wam powiedzieć jeszcze coś o bohaterach. Bo cóż co za recenzja, przydługa co prawda, ale bez nawet słowa na temat bohaterów. Nieładnie tak! 

Zakochałam się w sposobie tworzenia bohaterów przez Kim Holden. Dzięki swojemu świetnemu warsztatowi, autorka stworzyła nie tylko postacie literackie. Napisała je ona w taki sposób, że są jak żywe i niezwykle autentyczne. I automatycznie, ledwo czytelnik wgłębi się w lekturę, stają one obok niego i zaskarbiają sobie one jego sympatię. A przynajmniej tak było w moich przypadku. Stworzenie bohaterów, którzy będą żyć także poza książką, to jest wyczyn godny podziwu. Miałam wrażenie, że Kate jest bardziej prawdziwa niż ja. Imponowała mi i sprawiła, że zapragnęłam stać się lepszym człowiekiem. Zastanawiałam się godzinami, jak to możliwe, że osoba, która tyle wycierpiała, jest tak pełna życia i tak mocno świeci. A Kate naprawdę świeciła! Jej blask dosłownie raził w oczy, tak samo jak w chwili gdy spojrzymy w słońce. To było coś niesamowitego i powiem wam, że dla samej tej bohaterki warto sięgnąć po tę książkę. Chociaż w sumie, jest to głupie stwierdzenie, przecież książka jest właśnie o Promyczku. 

Od książki aż bije ciepło, które, czego jestem pewna w 100%, ogrzeje każdą zmarzniętą i pozbawioną nadziei duszę. Ciepło, które cudownie otuli rozdygotane ciało i sprawi, że nawet najgorszy humor w mig się rozpłynie. Jest ona wprost idealna, jeśli mamy gorszy dzień. Jest w niej coś takiego, no sama nie wiem, coś co podnosi na duchu, ofiarowuje nadzieję. Jeśli właśnie to planowała autorka, to wyszło jej to perfekcyjnie i nie mam zamiaru w żaden sposób tego kwestionować. 

Wydaje mi się, że Kim Holden jest jak taki dobry duszek, który obdarzy ciepłem każdego, kto tego potrzebuje. Pomysł na historię był prosty, ale magiczne pióro autorki sprawiło, że wcale się takowym nie stał. Uwielbiam tę autorkę za to, że jak za pomocą różdżki, przemieniła coś tak prostego, w opowieść, która zapiera dech w piersiach i na długo zostaje nie tylko w pamięci, ale także i w sercu. Za to Kim ma u mnie ogromny plus i już nie mogę się doczekać, aż poznam kolejne jej powieści. Jeśli będą równie cudowne, to na pewno dam wam o tym znać! 

Na koniec pragnę dodać, że mimo tego, że przewidziałam zakończenie, to i tak mnie ono zaskoczyło. Kate miała bardzo wielu przyjaciół, była wspaniałą osobą i bardzo wiele dobrego uczyniła w swoim życiu. Nie potrafiłam uwierzyć, że kogoś tak wspaniałego, spotkał tak straszny los. Ale nic nie poradzimy na to, takie sytuacje się zdarzają. I na przykładzie osób, które mnie otaczają, wiem że zdarza się to bardzo często. Czasami osoby o najczystszych sercach spotykają przeraźliwe rzeczy. Nigdy tego nie zrozumiem, ale niestety nie mogę tego zmienić. 

Polecam wam tę książkę z całego serca. Jest jeszcze wiele aspektów, o których nawet słowem nie wspomniałam, ale szczerze mówiąc, nie mam nawet zamiaru o nich wspominać. W końcu muszę zostawić też coś dla was, a jeśli zdradzę wam więcej, to cała recenzja straci sens. Książka ta, mimo kilku wad jest warta przeczytania, bo obfituje w emocje tak prawdziwe, że aż trudno w to uwierzyć. Jest ona jak promyk słońca padający na twarz. A jestem pewna, że każdy z was uwielbia to uczucie! 

Wybaczcie, że tak się rozpisałam! Kocham was <3 

Dajcie mi koniecznie znać jak podobała się wam ta długachna recenzja! I nie zapomnijcie napisać mi jak podobał się wam "Promyczek", jeśli oczywiście ją czytaliście! 

Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałego zaczytanego dnia, 
Marlena Marszałek


11 komentarzy:

  1. Uwielbiam tę książkę. Po prostu uwielbiam.
    Nie była ambitna, nie była idealna, nie była nawet dopasowana do moich gustów, ale coś mnie w niej urzekło i do dziś ją uwielbiam.
    I mimo że nie płakałam jak większość recenzentów (bo nie umiem się wzruszać, kompletnie nie potrafię), jestem zdania, że w książce tej najważniejsze jest przesłanie. Warto przebrnąć przez te nudne kilkadziesiąt czy nawet kilkaset stron, by dogłębnie poczuć przesłanie, jakie niesie za sobą ,,Promyczek".

    Naprawdę miło czytało mi się tę recenzję. Jest długa, ale naprawdę do mnie trafiła. :D

    Pozdróweczki,
    Izzy z Heavy Books

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa recenzja! Myślę, że kiedyś po nią sięgnę :)
    Zapraszam także do mnie na nową recenzję ;* karolinaiwaniec.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesująca pozycja. Zapiszę sobie do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam tej książki, ani autorki. Ale po przeczytaniu takiej recenzji chcę poznać!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna recenzja ;)
    A książka jest absolutnie wspaniała <3 Ta, jak i pozostałe dwie części z tej serii na długo zostaną w mojej pamięci ^^

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń
  6. To chyba najlepsza książka jaką przeczytałam w zeszłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Obszerna, ale dobrze napisana recenzja :) Promyczka uwielbiam, pozostałe książki Kim również, a historia Kate strasznie mnie poruszyła i pewnie nie jeden raz wrócę do tej pozycji :)

    Pozdrawiam
    ver-reads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Mieszane opinie czytam o tej książce, jednym się bardzo podoba, inni nie są nią zachwyceni, mam na liście czytelniczej, w wolniejszym czasie sprawdzę sama, jak to z nią jest. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  9. A myślałam, że to ja się rozpisuję ;) Nie bierz tego do siebie oczywiście, masz fajne, wyczerpujące temat teksty, i sto razy wolę przeczytać taką recenzję, niż te, które składają się z cytatu z tylnej okładki i komentarza "książka mi się podobała, bo była bardzo fajna" ;) Książka pozornie nie w moich klimatach, ale widzę, że jest bardzo wysoko oceniana, nie jesteś w tym odosobniona - wrzucę na listę 'do przeczytania', może kiedyś się doczeka :)
    pozdrawiam!
    Ewelina z "Gry w Bibliotece"

    OdpowiedzUsuń
  10. Zastanawiałam się czy jej bie kupić jakiś czas temu :D

    OdpowiedzUsuń
  11. To chyba jedna z lepszych recenzji tej książki, jaką do tej pory znalazłam. Dlatego, że poruszasz tu każdy aspekt tej historii, piszesz i o wadach, jak i zaletach. I wiesz co? Mega mnie zachęciłas, bym sięgnęła po "Promyczka".

    http://chaosmysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.