29.3.16

20. "Twórcy" Rupert Grinn

Jakie byłoby nasze życie gdybyśmy nie czuli? Gdyby w naszych sercach nigdy nie zrodziła się przyjaźń, miłość, gdybyśmy nie czuli strachu, radości, zwątpienia ani całego szeregu innych uczuć? Nie zachwiałaby nami niepewność, nie wzruszyłoby nas piękno otaczającego nas świata, a całe spectrum barw dookoła, nie wniosłoby do naszego serca ani odrobiny radości i nadziei. 

Bardzo ciężko mi jest to sobie wyobrazić. Nic nie czuć, być pustą maszyną, która w podejmowaniu decyzji kieruje się nie sercem, a tylko i wyłącznie rozumem. Nie mogłabym wtedy nazwać siebie człowiekiem. Bo właśnie to jest nasza natura! Wahanie, rozmyślanie, zakochiwanie się! Czy życie w którym nie byłoby uczuć, miałoby jakikolwiek sens? 

Co innego gdybyśmy się tacy urodzili, ale jeśli zmuszono by nas do przyjęcia „leku”, który ma nas ich pozbawić? Złudne przekonanie, że brak uczuć uczyni nas doskonalszymi, wkrótce zniszczyłoby nasz świat. I nas samych także. 

W 2300r. na krańcach kosmosu ludzie zauważyli dziwne anomalie, wszechświat rozpadał się. Czarna dziura była swego rodzaju przejściem do równoległych wszechświatów, które tak jak nasz, także się rozszerzały. Doszli do wniosku, że gdy dwie czarne dziury powiększając się zetkną się ze sobą, to zaczną się nawzajem pochłaniać, a przetrwa ta, który jest większa. Przestrzeń w której dochodziło do tego zjawiska nazwano Septium. Ludzie w strachu, że mogą zostać unicestwieni zaczęli tworzyć maszynę, która proces zniszczenia świata równoległego przyśpieszy, ratując nasz świat. 

Wielu ludzi zostało separatystami, którzy rozpoczęli walkę o prawa Septium i innych dzieci kosmosu. Dlatego rząd i organy ścigania, zostali zmuszeni do wprowadzenia na rynek leku o nazwie SIQ. Chemiczne substancje w nim zawarte usuwały emocje, które mogłyby zakłócić sprawiedliwy osąd. Ale nikt nawet nie podejrzewał, że z pozoru uzasadnione zażywanie go, pozbawi ludzi człowieczeństwa. 

Gdy w 2660 roku wykryto po drugiej stronie Septium, pewną cywilizację, która dysponowała podobną do naszej bronią, pozbawiony wszelkich emocji i sumienia rząd, bez skrupułów wydał rozkaz zniszczenia wrogiej rasy. Tak też rozpoczął się wyścig zbrojeń, którego imię brzmiało M.E.S.J.A.S.Z.

Głównymi bohaterami opowieści są Lily i w późniejszej części Tom. Można by jeszcze za takowego bohatera uznać Roberta, przyszłego premiera w rządzie, jednak sądzę że nie jest on na tyle ważny w fabule. W tym osądzie mogę się mylić i pewnie inni by się ze mną nie zgodzili.

 Zostaje nam przedstawiony świat, który w zaciekłej walce o przetrwanie, całkowicie zagubił sens istnienia. Pozbawiony emocji rząd zdaje sobie sprawę, że potrzebują kogoś, kto oceni ich wybory, na podstawie sumienia, emocji, uczuć. Dlatego też powstała Lily. Jest kimś bardzo ważnym, ale jak później się okaże, nie tak bardzo, jak się na początku wydawało. I tutaj wszystko zaczyna się komplikować. 

Czy uda się uratować ludzkość? 

Prawidłowym pytaniem jest: Czy ludzie zasługują na to by przetrwać?

Gdy zaczęłam czytać ten ponad 200-stronicowy debiut nie spodziewałam się, jak rozwinie się historia. Przeczuwałam, że będzie ciekawa, ale jej zakończenie dosłownie zwaliło mnie z nóg, opuściłam Septium oszołomiona i opętana pytaniami.  Co by było, gdyby nasz świat taki się stał? Jak to jest nic nie czuć? A co jeśli my też się do tego zbliżamy?

Książkę czytał się niezwykle lekko. Wciągnęła mnie tak bardzo, że czytałam w autobusie, stojąc pod sklepem, a nawet na poczcie czekając na swoją kolejkę. Może nie jest to lektura wybitna, ale trzeba przyznać, że ma w sobie to coś. Coś, co przyciąga i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony. Wydaje mi się, że wielu z was może przeszkadzać to, że autor ledwo musnął tak dobrze zapowiadającą się historię. Ja sama miałam wrażenie, jakoby pisana ona była w pośpiechu, jednak zdałam sobie sprawę, że kwestie jakie porusza musiały zostać dokładnie przemyślane, co raczej prędkie jej stworzenie uniemożliwia. 

Wiele osób które ją przeczytało, twierdzi że jest za mało emocjonalna. I tu się zgadzam i nie zgadzam jednocześnie. Tak, prawdą jest że jest ona twarda, a głębszych uczuć jest w niej tyle co jak kot napłakał. Jednak patrząc na to z drugiej strony, pomyślcie - jaka ma być, skoro podmiot liryczny, narrator to osoba pozbawiona emocji? Cała historia opiera się właśnie na tym, że ludzie się ich pozbawili! Dlatego też w pełni to rozumiem i w żadnym stopniu nie przeszkadzało mi to w zagłębieniu się w opowieść. Choć przyznam, na początku byłam zdumiona, ale zdałam sobie sprawę, że jeśli byłaby ona bardzo emocjonalna, to miałabym wrażenie że coś mi nie pasuje. A tak jest idealnie. 

Rozumiem tych, którym to przeszkadza. Ale właśnie to sprawia, że książka ta jest wyjątkowa! 

 „Twórcy” do dobry debiut. Mogło być lepiej, to prawda. Natknęłam się na kilka błędów logicznych, a brak zagłębienia się w naturę bohaterów dawał mi się we znaki. Moim zdaniem Rupert Grinn, zamiast jednego krótkiego opowiadania, spokojnie mógłby stworzyć kilkutomowe, bardziej ożywione, sprawiające wrażenie opisu prawdziwych zdarzeń dzieło. I w pierwszych chwilach, po zakończeniu książki, miałam za złe autorowi, że tak się nie stało. Jednak puenta, zawarta w tej krótkiej powieści, rozciągnięta na kilka książek nie byłaby tak poruszająca i prawdziwa. A tak dostaliśmy samą esencję, bez zbędnego przedłużania i rozciągania. 

I choć „Twórcy” nie są debiutem wspaniałym, to widzę w Rupercie ogromny potencjał i z ogromną chęcią zapoznam się z jego kolejnymi dziełami i przekażę wam swoje wrażenia po lekturze. Trzeba przyznać, że jak na 18-nastolatka, wymyślił bardzo dobrą historię, która wielu może się spodobać! Bardzo się cieszę, gdy widzę książki stworzone przez swoich rówieśników, od razu w moim sercu budzi się nadzieja, że jednak młodzi też potrafią!

Kochani, jeśli szukacie krótkiej, ale niezwykłej i ciekawie opisanej historii, to serdecznie zapraszam was do zapoznania się z „Twórcami”. A jak po nią sięgniecie, to na końcu tej kosmicznej opowieści, czeka was drugiej opowiadanie, które jeszcze lepiej pokaże wam jak wielki potencjał kryje się w tym młodym człowieku! Na temat drugiego opowiadania nic nie napiszę, sami się przekonajcie, co to takiego! Niech to będzie taka nasza słodka tajemnica. 

Jednak mogę was zapewnić, że jeśli spodobają się wam „Twórcy”, to ono także przypadnie wam do gustu. 

Mam nadzieję, że dacie tej książce szansę, uwierzcie mi, że mimo kilku wad i błędów, przekaz jaki niesie jest wart poznania. A jeśli już ją czytaliście, to czekam na wasze opinie! 

Za możliwość przeczytania książki, bardzo dziękuje autorowi Rupertowi Grinnowi!

Życzę przepysznej lektury, Marlena Marszałek

23.3.16

19. "Wspomnienie o Cecylii, smutnej królowej" - Janina Lesiak

Wspomnienie o Cecylii, smutnej królowej, jest próbą przypomnienia Cecylii Renaty, żony Władysława IV. Jest to nieco fantastyczny zapis jej ostatnich 3 dni życia. Jest pełen wielu wspomnień, dzięki czemu poznajemy również wcześniejsze życie królowej, a przesycony dużą ilością opisów ubioru, jaki wówczas był noszony. Ukazuje on piękno, którego nie widać, a jednocześnie przygnębienie i ból, który wypełnia go w całości, od pierwszej do ostatniej strony. Gwarantuję, że los tej cudownej kobiety, poruszy Wasze serca i zostanie w nich na długo, tak jak stało się to w moim przypadku. 

Pragnieniem praktycznie każdej kobiety jest zostać matką. Móc tulić maleńkie ciałko, czuć jego ciepło i oddech. Słyszeć śmiech, płacz, krzyk swojego maleńkiego dzieciątka. Cecylii było dane to tylko raz, później tragedia, goniła tragedię, czyniąc z pięknej, uśmiechniętej, młodej dziewczyny smutną, przerażoną, praktycznie do cna martwą, której jedyną nadzieją na szczęście, stało się wydanie na świat zdrowego potomka, którego tak bardzo pragnęła. Jednak wszystko wskazuje na to, że jej dziecko jest martwe, Cecylia jednak nie chce dopuścić do siebie tej myśli. 

Udręczona kobieta zapada się w sobie, zamiast należytego szacunku zostaje piętnowana pełnymi pogardy, oziębłymi spojrzeniami. Nieszczęśliwa matka, żona, ofiara czasów w jakich musiała żyć. Kochała piękno, choć sama nie była piękna. Była serdeczna, rozsądna i dumna, ale ludzie odbierali ją całkowicie inaczej. Zniszczyli ją, choć starała się pomóc ze wszystkich sił i być godna miana królowej.

To przez nich król zapomniał, że ona - pochodząca z cesarskiego rodu - zasługuje na szacunek nawet przez imię, jakie nosi: Cecylia Renata, a więc ze śmierci do życia odrodzona przez chrzest, jasna i prosta jak srebrna struna miłośniczka porządku, wierna dobru i pięknu.

Nawet nie spodziewałam się, że książka ta, będzie tak bardzo poruszająca. Wypełniona smutkiem, pragnieniem szczęścia i miłości, mimo wszystko nie obciążała mojego serca, wbrew wszelkim pozorom. Co prawda, zasmuciła mnie niesamowicie, ale jednocześnie napawała nadzieją. Czułam ból królowej Cecylii i cierpiałam razem z nią. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że kiedyś my kobiety, miałyśmy tak straszne życie. Rozumiem chłopka, ale królowa? Jak można tak poniżać królową, matkę przyszłego króla, osobę o tak dobrym i czystym sercu, pełnym dobroci i współczucia, czyniąc ją tym zmęczoną, słabą i zniechęconą do życia? 

Moja percepcja w jakiej widziałam dawne królowe została całkowicie zaburzona. Teraz już wiem, że tak naprawdę moja wiedza na ten temat jest zbyt mała. Mam nadzieję, że książki pani Lesiak powiększą ją i sprawią, że spojrzę na to z całkiem innej perspektywy. Wspomnienie o Cecylii już w pewny stopniu zmieniło mój kąt widzenia. Pokazało prawdę. 

Książkę czyta się szybko i nie można się od niej oderwać, mimo iż nasze serce praktycznie krwawi, gdy widzimy jak Cecylia była traktowana przez ukochanego męża i resztę. Wciąga niesamowicie i choć wydaje się na początku, że będzie nieciekawa, to nie jest tak. Sama przyłapałam się na takiej myśli, ale zaczęłam czytać z ogromnym zaciekawieniem. Sposób pisania pani Janiny, jest lekki, a jednocześnie bardzo przytłaczający, ale nie mam na myśli użytych słów, a fabuły, która momentami wprawia w osłupienie i zdumienie, przepełnionej ogromnym bólem. 

Pani Janina przedstawiła tę krótką historię w ciekawy, momentami wypełniony magią, sposób. Pokazała nam, dotąd nieznaną królową, w sposób niezwykle piękny, a jednocześnie niesamowicie zasmucający. 

Podeszłam do tej książki bardzo sceptycznie, miałam wrażenie, że nie będzie ona niczym ciekawym, choć opis podpowiadał mi coś całkowicie innego. Nie spodziewałam się, że zapałam do niej większą sympatią i w pełni zagłębię się w tę specyficzną książkę. Bo tak, jest specyficzna, ale we wspaniały sposób. Jedyna w swoim rodzaju. Widać, że autorka zna się na rzeczy i pisała ją z ogromną miłością i oddaniem. Jest to doskonały debiut, nie tylko dla fanów powieści historycznych, który sprawił, że z ogromną chęcią zapoznam się z kolejnymi dziełami tejże autorki, gdy tylko się pojawią.

Życzę wspaniałej lektury i Wesołych Świąt, Marlena Marszałek

21.3.16

Moja miłość - Michał Bajor



Michał Bajor - ur. 13 czerwca 1957 r., wybitny polski aktor i piosenkarz. Syn aktora-lalkarza Ryszarda Bajora i brat aktora Piotra. Będąc uczniem występował jako piosenkarz m. in. na festiwalach w Zielonej Górze, Opolu, Sopocie i Kołobrzegu. W 1979 roku zadebiutował na scenie Teatru Ateneum w sztuce "Equus" P.Shaffera. Rok później ukończył PWST w Warszawie. W latach 1980-94 aktor Teatru Ateneum w Warszawie. Od drugiej połowy lat 80-tych występuje przede wszystkim z własnymi recitalami, często wzorowanymi na stylu i repertuarze piosenkarzy francuskich. Nagrał kilka płyt, występował w filmach, śpiewał w musicalach. Za wszechstronne osiągnięcia w teatrze, filmie i na estradzie otrzymał nagrodę im. S. Wyspiańskiego (1985). "Quo vadis" jest powrotem artysty, na plan filmowy. Ostatnie filmy, w których wystąpił powstały przed 10 laty ("Niemoralna historia" B. Sass, "Ucieczka z kina Wolność" W. Marczewskiego).



Moja miłość do pana Bajora, zaczęła się w drugiej klasie gimnazjum. I to za sprawą nauczycielki od polskiego, a dokładniej dzięki Quo Vadis. Mam oczywiście na myśli film. Książka mi się spodobała, jednak nie zdołałam jej skończyć, a ekranizację oglądałam z zapartym tchem, czekając na moment gdy Neron znów pojawi się na wielkim ekranie.

Nastała ta chwila. Rudowłosy Neron, gra na lutni. I śpiewa. Gdy wszyscy inni w klasie, rozmawiali, słuchali tylko jednym uchem, nawet nie patrząc na telewizor, ja siedziałam jak zamurowana i… Pochłaniałam każdy nutę jaka wydostała się z ust aktora. Jego głos był tak niesamowicie piękny, że moja dusza zakochała się w nim, stał się on jej melodią. To on obnażył we mnie niezwykłą wrażliwość i wzbudził miłość do muzyki innej, niż znany mi dotychczas pop. Wpatrywałam się w przystojne oblicze nieznanego mi wówczas Michała Bajora, wsłuchiwałam się w niespotykaną ton i barwę głosu. Bardzo męskiego, a jednocześnie nieziemsko delikatnego i pięknego.

Wzbudził we mnie ogromną moc uczuć, praktycznie ze łzami w oczach, starając się je ukryć przed resztą klasy, słuchałam tej iście boskiej muzyki. Moja dusza śpiewała razem z nim, choć gubiła się w tekście. I nagle koniec.

Ogarnął mnie tak ogromny niedosyt, nagle zaczęło mi czegoś tak straszliwie brakować. Ale jak to już koniec? Nie! Nie… Od razu po lekcji podeszłam do pani. Spytałam się kim jest ten aktor i czy to naprawdę jego głos. Tak też usłyszałam z ust nauczycielki dwa słowa. Dwa słowa, które na zawsze zmieniły moje życie.
Michał Bajor. 

Michał.

 Bajor.

Czyż nie brzmi to jak poezja? Czyż nie brzmi to jak droga dla zbłąkanej, okrytej ciemnością duszy? Czyż nie są to dwa słowa, które napawają nadzieją i miłością?

I tak też, zaczęła się moja przygoda z tym cudownym artystą. Nim się obejrzałam śpiewałam razem z nim przepiękne ballady, nie zważając nawet na to, że brzmię jakby mi ktoś gardło podrzynał, albo jakby mi słoń nadepnął na ucho. Śpiewałam  „Moja miłość największa”, „Moja Droga”, „Samotnie”, „Balladę o Brzasku”, „Błędnego Rycerza”, a także najukochańszą „Inną Bajkę”, do której nawet napisałam wiersz i pokazałam pani od polskiego, tłumacząc oczywiście co było inspiracją. Radość na twarzy nauczycielki, była czymś co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Michał Bajor, to osoba z której głosem spędzę resztę życia. Bo raczej mało prawdopodobne było to, bym mogła posłuchać go kiedykolwiek na żywo. A pragnęłam tego niesamowicie mocno. Byłam zakochana po uszy, czego wyraz dawałam na każdym kroku, iście maniakalnie słuchając ulubionych 18 utworów.

Minęły 4 lata. A moja miłość ani odrobinę nie zmalała. Co prawda, nie słucham ulubionych dzieł już tak często, ale nadal wprawiają mnie w iście anielski nastrój. „Przychodzimy, odchodzimy - stópkami, nóżeczkami”.

Nadal trwam w tej miłości. I ostatnio dostałam szansę. Mówiąc ostatnio, mam na myśli zaledwie 48 godzin temu. Dostąpiłam zaszczytu tak ogromnego dla mojej umęczonej miłością duszy, który wcale ciężaru nie ściągnął, a jeszcze bardziej obciążył.

A moją szansą, był koncert pana Michała, w mieście obok mojej wsi. Jak tylko się dowiedziałam, że przyjedzie on do nas, to praktycznie oszalałam ze szczęścia. Chodziłam w kółko wokół plakatu, obserwując niezwykle przystojne oblicze ukochanego artysty, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę się stanie! Wiedziałam, że dostałam możliwość poznania go na żywo, posłuchania głosu, który tak mnie fascynował przez 4 lata, w Sali teatralnej, widząc Michała Bajora prawdziwego, z krwi i kości.

Jednak także wpadłam w przerażenie. Bilet rzędem 60, lub 70 złotych, w zależności od wybranego miejsca. Wątpiłam by rodzice dali mi taką kwotę. Może wydawać się że to niewiele. Jednak nie dla mnie. Bałam się spytać, wiem że są nauczeni ogromnego oszczędzania. Nasze życie kilka lat temu nie było łatwe, przez co pojawiła się w ich umysłach pewna ostrożność.

Jednak, pomijając mnóstwo wylanych łez, gdy serce prawie mi pękało na myśl, że mogę pominąć tak wspaniałą okazję, by poznać pana Michała, w końcu udało się. Zamówiłam bilet online, wydrukowałam i położyłam w bezpiecznym miejscu, na półce, by czekał na tę wiekopomną chwilę.

Najgorsze było czekanie.

I w końcu nastał ten dzień. Gdy cała drżąc usiadłam na balkonie w Sali, wokół mnie mnóstwo ludzi, a minuty dłużyły się jak godziny.

I nagle zgasło światło. A zza sceny wyszedł ON. Choć wydawał się niezwykle niepozorny, wiedziałam że tak nie jest. Serce trzepało mi w piersi, policzki miałam mokre od łez, które starałam się ukradkiem ocierać, tak by sąsiedzi po obu moich stronach niczego nie zauważyli. Nie mogłam przestać płakać przez 10 minut, denerwowało mnie to ale nie potrafiłam. Wzruszenie tak mocno przejęło mą duszę, przelewało się z prawa na lewo, ujście znajdowało właśnie przez zasłonięte okularami oczy.

Gdy pan Michał zaczął śpiewać, potok łez tylko się wzmógł. Czułam się jak idiotka, ale emocje zawładnęły mną bez reszty. To było zbyt piękne aby było prawdziwe. I dotąd bym w to nie uwierzyła, gdyby nie pamięć i stojąca przede mną ramka, co prawda nie ze zdjęciem, ale czymś równie cudownym. Gdy przechyliłam głowę w lewo, on patrząc na mnie także przechylił. Gdy przechyliłam w prawo, stało się to samo. I tak jeszcze kilka razy. Moją twarz ogarnął tak ogromny uśmiech, przepełniony szczęściem, jakiego nigdy nie czułam. Może mi się wydawało, może tak naprawdę wcale się na mnie nie patrzył, a był to jedynie przypadek, lub wymysł mojego umysłu. Nawet jeśli, to to domniemane urojenie, dało mi ogromne szczęście. Dziwne? Tak, wiem o tym.

Pan Michał opowiadał anegdotki, wspaniałe historie z życia swojej przyjaciółki Alicji Majewskiej, opowiadał o kompozytorach muzyki, z piosenek które śpiewał. Niestety miejsce w którym siedziałam, nie pozwalało mi widzieć go dokładnie, gdy kupowałam bilet został tylko balkon. Ale głos brzmiał pięknie i głośno. Zazdroszczę niesamowicie tym, co byli w pierwszym rzędzie. Przez cały koncert miały jego niezwykłe oblicze ledwie metr od siebie. A skoro jego aura docierała na o wiele oddalony balkon, to jak ogromna musiała być tak blisko niego?

Czas minął błyskawicznie. Nim się obejrzałam, zapaliło się światło.

Błagałam by nie była to prawda. I nagle usłyszałam te słowa: „Oczywiście, będzie możliwość dostania autografu, jak tylko się przebiorę to przyjdę do Was”.

Gdy stałam w kolejce, ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, rozglądałam się dookoła, starając uspokoić tym swoje zszargane nerwy. Byłam coraz bliżej osoby, która przez 4 lata była mi ostoją, autorytetem. Ujrzałam swoją obecną wychowawczynię i w nerwach powiedziałam z ogromnym uśmiechem „Dzień dobry”, nie ważne że była już 20.30. Zaraz spłonęłam rumieńcem, zdając sobie sprawę z własnej głupoty. Boże, dziewczyno uspokój się!

Oczywiście, nie zdziwiłam się, gdy mój wzrok padł na uśmiechniętą od ucha do ucha, nauczycielkę z gimnazjum, dzięki której zakochałam się w pani Bajorze. Stałam wtedy z głupim uśmiechem na twarzy, odprowadzając ją wzrokiem. Wiedziałam że się pojawi, nie przepuściła by takiej okazji.

I nagle nastała moja kolej. Rozprostowałam bilet i powiedziałam swoje imię. Chciałam powiedzieć więcej, uśmiechnąć się, szepnąć jak bardzo go szanuję, jak bardzo go kocham, jak wielce jest ważny w moim życiu, ale nie potrafiłam. Patrzyłam tylko bezradna, jak jego pomarszczona dłoń niezwykle pięknym pismem kreśli moje imię. Marlena…
Pragnęłam go przytulić, objąć i nie wypuścić z ramion już nigdy. Ale nie potrafiłam… Strach i przerażenie do granic możliwości przejął moją duszę. Nie wolno mi prosić o coś takiego. Może i pan Michał zgodziłby się abym go przytuliła, ale co jeśli się nie zgodzi? Głupie rozterki nieśmiałej dziewczyny, sprawiły że straciłam tę szansę. Gdybym tylko wzięła aparat, to miałabym z panem Bajorem zdjęcie. Gdybym się odważyła, to może bym powiedziała kim dla mnie jest i jak wiele zrobił dla mnie, nie robiąc nic.

Ale nie potrafiłam…

Podziękowałam więc z nieśmiałym uśmiechem, w naprędce chowając zdobyty autograf do torebki, dbając by się nie pogniótł. A w domu z największym pietyzmem włożyłam go do ramki, czyniąc rzecz, z której mój tata dosłownie kilka minut temu się śmiał.

Nikt nie zrozumie tej miłości, jeśli sam jej nie pozna. I choć dla niektórych z was to co teraz mówię, może być dziwne, a nawet szalone, to dla mnie jest to coś całkowicie normalnego. Coś z czym żyję każdego dnia i tylko czasami na chwilę zamykam w sobie, by nie dręczyć swojej duszy za bardzo. Ale zaraz wracam i na nowo słucham ukochanych piosenek i głosu, który ogrzewa moje serce, sprawiając że na powrót staję się prawdziwa. Tylko wtedy mogę się uzewnętrznić, śpiewając razem z ukochanym artystą.

Michała Bajora kochałam, kocham i kochać będę aż po kres jego i moich dni. Bo taki głos, taki artysta jak on, nie trafi się więcej. Dla mnie jest to osoba niesamowicie ważna.

I obiecuję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. I wtedy odważę się. Może tych wszystkich słów nie wypowiem, ale spytam o to, co tym razem mi się nie udało. Dlaczego tak bardzo mi na tym zależy?

Nie wiem.

I nim skończę, pragnę zaprosić was do muzycznej uczty, z moją ukochaną "Inną Bajką". <3




Pozdrawiam cieplutko i życzę miłości takich jak moja,
Marlena Marszałek


16.3.16

18. "Plaga Samobójców" Suzanne Young

Niewiele jest książek, które swoją tematyką, jednocześnie jest bardzo realną, a z drugiej strony bardzo mało prawdopodobną, trafią w mój gust. Zawsze spodziewam się w książce magii, które będzie spozierać na mnie z ich stron, która będzie je przepełniała od pierwszej do ostatniej strony. Zawsze wymagam więcej, niż daje mi opis, a książka moich oczekiwań nie spełniła idzie w odstawkę. Dlatego właśnie nie lubię książek obyczajowych, bo opowiadają o czymś, co może zdarzyć się każdemu z nas. Ja potrzebuję czegoś, co może się zdarzyć, ale jednocześnie jest na to bardzo mała szansa. Magicznych i zarazem zwyczajnych.

Coraz częściej na takowe natrafiam i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. A wśród takich właśnie dzieł, znajduje się pierwszy tom serii Program „Plagę Samobójców”. Choć spodziewałam się czegoś całkowicie innego, to treść okazała się być czymś więcej, zaspokoiła moją duszę bardziej, niż to co sobie wyobraziłam.

Sloane, 17-letnia dziewczyna, mieszkająca w USA, popada w depresję. Jej starszy brat popełnił samobójstwo, a rodzice w panicznym strachu, że stracą także swoje ostatnie, starają chronić się ją za wszelką cenę, nawet jej wolności i dobrego samopoczucia. Kontrolują ją na każdym kroku, przez co nie może ona opowiedzieć im co ją trapi i wypłakać się na ramieniu. Inaczej od razu trafi do placówki Programu i zostanie pozbawiona swojego dawnego życia i wszelkich wspomnień. Ukrywa swoją rozwijającą się depresję i przygnębienie, a płacze jedynie przy swoim chłopaku Jamesie, który jest jej jedynym wsparciem, i w nocy do poduszki. Stara się być silna, by móc zatrzymać swoje życie.

W USA śmiertelnie żniwo zbiera pewna tajemnicza choroba. Zarażone nią nastolatki nie potrafią walczyć z dopadającą ich depresją, przygnębieniem i poczuciem, że żywot ich nie ma sensu, co popycha ich do ostatecznego kroku. Samobójstwa. Choroba ta dopada tylko nastolatków do 18 roku życia. Liczba śmierci wśród nich bardzo wzrosła. 1 nastolatek na 3, postanawia się zabić. Nie ma na nią lekarstwa, a jedyne wyjście to poddanie się programowi, który usunie zarażone wspomnienia, jednocześnie tworząc z nich całkowicie innych ludzi. Nie ma szansy na ratunek bez tego. Dlatego młodzi coraz częściej wybierają śmierć, woląc to, niż utratę pamięci.

Program, stworzony przez zaniepokojone władze, ma zapobiegać odbieraniu sobie życia. Każdy poniżej 18 roku życia, kto objawia znaki depresji, jest zabierany do tajemniczych, specjalnych ośrodków i tam poddany leczeniu. Później wraca do życia, jednak nigdy nie będzie dawnym sobą. Bo został pozbawiony najważniejszego: wspomnień i wielu przypadkach miłości.

Program kradnie nasze wspomnienia i wymazuje emocje, a kiedy wychodzimy z ośrodka, przypominamy maszyny opuszczające linię produkcyjną. Jakbyśmy nigdy wcześniej nie zostali zranieni ani nie doznali zawodu. Czym tak naprawdę jesteśmy, jeśli pozbawi się nas przeszłości?

Sloane i James walczą by przetrwać, ale coraz trudniej jest przekonywać siebie nawzajem, że ich miłość przetrwa wszystko i pozwoli wygrać. Nadchodzą zmiany, które prawie ich zniszczą. A Program depcze im po piętach.

A gdy samobójstwo popełnia ich kolejny przyjaciel, wiedzą że przegrali. Miłość, którą tak pielęgnowali, stała się niczym w obliczu programu. Popadają w depresję i wpadają prosto w ręce programu. Nie ma ratunku dla ich uczucia.

Suzanne Young miała iście diabelsko genialny pomysł, na serię która przyciągnie miliony tematyką którą porusza. Już sam tytuł, a także opis daje nam do myślenia i zachęca by zapoznać się z tajemniczą wizją świata, gdzie samobójstwo stało się chorobą, która zaraża jak grypa i zbiera śmiertelne żniwo. Ale to nie wystarczy. Taki temat, wymaga dużego doświadczenia i dokładnego rozpisania całej fabuły, by w niczym się nie pogubić.

I Suzanne poradziła sobie w tym idealnie! Od pierwszej strony widać, że zna się na tym i nie pisze pierwszy raz. Nie wiem, czy rozplanowała fabułę, czy pisała prosto z głowy, bez tego, ale wiem jedno, jest genialna w tym co robi i obdarzona ogromnym talentem, z którym z chęcią zapoznam się jeszcze nie raz.

Wykreowała bohaterów, którzy już od samego początku zdobywają naszą sympatię, w których historię wgłębiamy się z coraz większym zaangażowaniem i zaciekawieniem. Nie są to postacie nijakie, o których szybko zapomnimy. Wręcz przeciwnie! Zapadają głęboko w pamięć, wzbudzając miłe uczucia za każdym razem gdy o nich pomyślimy. Nawet nie wiecie jak mocno przeżywałam całą historię. Ochy i achy dobywały się z mojego gardła tak często, że dziwiłam się że jest to w ogóle możliwe. Siedziałam na łóżku, marszczyłam brwi, otwierałam usta ze zdziwienia, czasami nawet krzyczałam niecenzuralne słowa w kierunku jednego z agentów, mając ochotę udusić go własnymi rękami, najpierw jednak przez długi czas torturując. Nie pamiętam książki, która tak mocno grała na moich uczuciach. I wiecie co? Podoba mi się to.

Przeczytałam ją praktycznie na jednym tchu, nie interesowało mnie, że jest już 3 w nocy, a ja muszę o 6.00 wstać, by iść do szkoły. Pragnęłam jedynie czytać, czytać, czytać. Siłą się od niej oderwałam i zasnęłam. Tak, przyznam że do szkoły nie poszłam i jak tylko się obudziłam, od nowa zagłębiłam się w tą niezwykłą historię.

„Plagę Samobójców” czyta się z trudnością. Ale nie chodzi mi o styl pisania autorki, a fabułę. Ale trudność ta, nie jest niczym złym. Mnogość emocji, jakie wzbudza ten tom, odrywa nas od niego, rzucając naszym sercem na lewo i prawo. Styl pisania za to jest nieskomplikowany i jednocześnie bardzo ciekawy i doświadczony, dzięki czemu czytamy książkę szybko, mimo iż ma aż ponad 450 stron. Po jej przeczytaniu dopadła mnie refleksja. Czy ja za cenę miłości, chciałabym poddać się leczeniu w programie? Czy wolałabym umrzeć niż pozwolić usunąć sobie wspomnienia? Nadal nie znam na nie odpowiedzi i chyba wolę nie poznać jej nigdy, w prawdziwym życiu.

Ja, nim się obejrzałam, byłam już na ostatniej stronie. Z bólem ją odłożyłam, wpierw mocno przytuliwszy do serca. Nie chciałam się żegnać z Sloane i Jamesem, z potęgą ich miłości i historią, z jaką się jeszcze nie spotkałam. Na chwilę się zasmuciłam, postawiłam ją na półce i… Sięgnęłam po drugi tom. Dzięki Bogu, że mam oba. I to wszystko dzięki Natalii z bloga „Książkowe kocha, nie kocha”. Uff…

Oprócz dwójki wspaniałych bohaterów, mamy też wiele innych, odrobinę mniej ważnych, ale równie ciekawych i chwytających za serce. Lacey, Millera, Realma i innych. Najbardziej moje serce skradła Lacey, zwariowana, przebojowa dziewczyna o złotym sercu. Ale jeśli chcecie poznać ją i resztę dokładniej, to wiecie co robić!

Jak już mówiłam, w książkach szukam magii. I w tej, mimo iż historia w niej zawarta jest prawdopodobna, właśnie ją znalazłam.

„Plaga Samobójów” to opowieść nie tylko o tajemniczej chorobie. Przede wszystkim jest to opowieść o ogromnej miłości, między dwojgiem ludzi, która jest tak silna, że może przetrwać wszystko. O miłości, która poruszy każde serce i rozbije każdy mur. Ale czy miłość Jamesa i Sloane na pewno przetrwa? „Są rzeczy, które trwają wiecznie i odrodzą się w każdych okolicznościach.”

 Jesteś gotów zapoznać się z jej potęgą?


Pozdrawiam serdecznie i życzę przepysznej, wspaniałej lektury, Marlena Marszałek

Zapraszam też na ostatniego posta, gdzie przestawiła Wam okładki tej książki w innych krajach ----> PLAGA

13.3.16

Warianty Okładek #1 Plaga Samobójców

Witajcie moi kochani książkoholicy!
Przybywam dziś do Was z postem, w którym przedstawię Wam okładki "Plagi Samobójców" w różnych krajach. Jeśli się to Wam spodoba, to może zrobimy więcej takich postów! Czekam na Wasze propozycje książek, których okładki chcielibyście zobaczyć! Chcę zrobić z tego serię postów, więc czekam na wasze opinie :)

Zainspirowałam się filmikiem jednej booktuberki, który oglądałam już dawno temu i mam nadzieję że nie będzie mi miała tego za złe. Jakby co, to bez problemu usunę posta :)

Jak tylko znajdę link do jej posta, to podrzucę tutaj :) Jeśli macie jakieś propozycje na tytuł posta, coś innego niż "Warianty Okładek" to piszcie!

Dziś chcę pokazać Wam, jak w innych krajach wygląda okładka "Plagi Samobójców" 1 tomu serii "Program" autorstwa Suzanne Young. We wtorek pojawi się recenzja tego tomu na blogu, więc uznałam, że fajnie by było pokazać Wam jego okładki w innych krajach! Serdecznie zapraszam :) I piszcie która okładka podoba się Wam najbardziej i dlaczego! 


Polska okładka
Ta podoba mi się najbardziej, jest wykonana naprawdę cudownie, nie tylko napisy, ale także i zdjęcie są zrobione w sposób wprost idealny! Przyciąga oko i zatrzymuje je na dłużej, a na żywo wygląda jeszcze piękniej niż tutaj. 

Graficy zrobili wspaniałą robotę, jestem dumna że mamy tak minimalistyczną, a jednocześnie piękną okładkę. 













 _____________________________________________________


Okładka oryginalna
Co jak co, ale prawdą jest, że ta okładka o wiele bardziej oddaje treść książki, niż wydanie polskie, przykuwa oko, jednak nie podoba mi się tak bardzo jak nasze. 
Ale ogromnym plusem jest to, że została ona wydana w cudownej twardej oprawie! A pod nią kryje się prawdziwa okładka, niezwykle piękna moim zdaniem! No zobaczcie jaka ona jest cudna! Twarde oprawa rządzi zawsze <3 Z chęcią bym ją zakupiła.
 _____________________________________________________


  Niemiecka okładka
Naprawdę, jak ją zobaczyłam, to nie mogłam uwierzyć. Pierwsza myśl brzmiała "Fuu... Nienawidzę niemieckich okładek". Jednak jak się przyjrzałam, to stwierdziłam, że mimo odpychającego napisu ma w sobie to coś i mimo wszystko, przyciągnęłaby mój wzrok, gdybym ją zobaczyła w księgarni. 

Podoba mi się to jak ją rozdzielili i ten efekt jakby promieni? Nie mam pojęcia jak to nazwać :D 

A mimo wszystko odstraszające ciężkie niemieckie słowa, są napisane ciekawą czcionką o cudownym niebieskim kolorze. Więc mimo wszystko, muszę przyznać, że stałam się fanką tego wydania i z chęcią, tak samo jak oryginalne, chciałabym je zobaczyć ja swojej półce, nie ważne, że nie jest mi potrzebne! 




 _____________________________________________________


 Włoska okładka
Z tych wszystkich okładek, to właśnie ta najbardziej mnie urzekła, jest przepiękna i choć nie oddaje treści książki, to zachęca do przeczytania. Dziewczyna na niej jest śliczna, a piegi przeurocze, a promyk słońca, który czai się w lewym górnym rogu dodaje jej ciepła. 

Trzeba przyznać, że włosi znają się na rzeczy. Okładka przepiękna, modelka także, tylko trochę czcionka mi nie pasuje. Ale nie będę się czepiać! To moim zdaniem najlepszy wariant okładki Plagi Samobójców, jaki do tej pory widziałam!

Istne cudo! <3
 _____________________________________________________


Holenderska okładka
Boże święty, co to jest? Rozumiem konwencję, pasuje do treści, ale wykonanie jest straszne! Wygląda jak okładka horroru, a ten wszechobecny, ukochany przeze mnie niebieski kolor, tym razem prawie wpędza mnie w chorobę. 

Nigdy bym nie kupiła tej książki w takim wydaniu. Jest przerażająca i odstrasza. Wybaczcie holendrzy, ale tym razem się nie popisaliście. 

Radziłabym zmienić grafika. Takich okładek nie chcemy. Nikt nie chce takiej okładki. Może i niektórym się podoba, ale mi nie. I na pewno wielu z was także.

Nie chcę być tak ostra, ale naprawdę jest ona straszna :/

 _____________________________________________________


Rosyjska okładka
Jest inspiracja okładką oryginalną, obie wyglądają praktycznie tak samo i sądzę że był to dobry zabieg. Naprawdę podoba mi się ta okładka, jednak czegoś mi w niej brakuje. 

Nie potrafię znieść widoku rosyjskich liter, ale jest nie zwracać na to uwagi, to nawet mogłabym ją kupić (gdybym była Rosjanką oczywiście, nie władam jeszcze rosyjskim). Jednak włosy dziewczyny (Sloane), wyglądają jak wklejone. Dziwne... 

Nic więcej do niej nie mam :) 


 _____________________________________________________

Z tych wszystkich okładek, moją ulubioną jest włoska i polska, a wydanie w twardej oprawie urzekło mnie i chciałabym, aby nasze także zostało tak wydane. Oba wyglądałyby cudownie na półce! 

Która okładka jest Waszą ulubioną? Włoska? Holenderska (Brr...), a może Rosyjska? Piszcie w komentarzach! I czekam też na propozycje kolejnych książek, których różne wydania chcielibyście zobaczyć następnym razem. Jednak sądzę, że będą to raczej okładki książek, które przeczytałam i których recenzja pojawi się na blogu.

Okładki znalazłam na stronie Goodreads.com i stamtąd też pobrałam zdjęcia. Jeśli znacie też wydanie w innych krajach, których tutaj nie ma, to czekam na info!

Pozdrawiam cieplutko i życzę wielu przepysznych książek! <3
Marlena Marszałek

8.3.16

17. "Pamiętnik Lesbijki" Eryk Edwardsson

Niepokojąca, mroczna, magiczna i szokująca. A także niezwykle inteligentna, sprawiająca wrażenie dzieła, które jest powyżej każdego z nas. Napisana językiem, który nie każdy z nas zdoła zrozumieć, choćby starał się ze wszystkich sił. Ten ogromny intelekt wzbudza w nas nieufność i przerażenie, a z drugiej strony mamy ochotę wgłębić się w myśli bohaterki jeszcze bardziej, budzą w nas uczucia, które długo spały, gdzieś w głębi nas. Szarpie nasz umysł, zmusza do głębszego rozumowania i przeżycia całym sobą przedstawionej historii. Nie ważne, że możemy nie dać rady. Główna bohaterka jest niezwykła, świadoma i jednocześnie nieświadoma kim tak naprawdę jest. I to wzbudza w nas poczucie, że trafiliśmy na powieść, która wyszła nie spod pióra pisarza, człowieka, a kogoś kto jest wyżej. Ciężko jest uwierzyć, że człowiek potrafi rozumować w tak złożony i jednocześnie wspaniały sposób. Taki właśnie jest "Pamiętnik Lesbijki", stworzony z miłością, oddaniem i pasją, byśmy mogli poznać myśli, jakich normalnie doświadczają tylko niektórzy z nas. 

W książce tej wpadamy ze skrajności w skrajność, jest prowokująca, pełna filozofii, socjologii, samotności pośród ludzi, a także po brzegi przepełniona inteligencją. Raz nas bawi, raz smuci, innym razem przeraża i wzrusza. Możemy ją albo z całego serca pokochać, albo znienawidzić.

Nati jest studentką socjologii, jest mądra, wydaje się jej, że nikt kto nie jest tak mądry jak ona, nie ma prawa z nią rozmawiać. Nikogo do siebie nie dopuszcza, gdyż nie są jej warci. Tylko jej ukochana przyjaciółka Pati, jest jedyną osobą, która zna ją doskonale i wspiera w ciężkim, przesiąkniętym beznadzieją życiu. „Typowi” faceci, czyli ci którzy myślą tylko o tym by zaliczyć kolejną dziewczynę, wzbudzają w Natalii obrzydzenie, potrafi bezbłędnie rozpoznać takiego „typa”, nawet za bardzo się nie wysilając. Wystarczy jedno spojrzenie na minę, ruchy, oczy i dokładnie wie czego on tak naprawdę od niej chce. 


„Dlaczego nie mogę być taka jak wszyscy? Nieskomplikowana, z niewielkimi wymaganiami, gruboskórna, niezdolna do wzruszeń. Taka jak ci faceci. Te wredne skurwiele. Chcą tylko jednego od życia – cielesnych doznań, hedonistycznego upojenia w seksualnej orgii, którą mają czelność nazywać miłością”


Gdy podczas zajęć zagaduje do niej Manat, Nati jest wobec niej bardzo podejrzliwa. Jednak jej rozmówczyni okazuje się być kimś całkowicie innym, niż na początku sądziła. Zadziwia ją bystrością umysłu, spostrzegawczością i niezwykłą zdolnością do kojarzenia faktów. Rozpala w niej iskrę, jakiej nikt nie potrafił rozpalić. Intryguje ją ta dziewczyna, która mimo jasnych sygnałów, że powinna dać jej spokój, nie poddaje się dając popis umiejętności swojego umysłu. Czyżby Natalia po raz pierwszy się pomyliła?

Wkrótce, zniesmaczona swoimi znajomymi dresiarzami, pozwala Manat na wciągnięcie jej do swojego świata. Natalia trafia do miejsca przepełnionego gothami, fanatykami wampiryzmu i innymi dziwadłami i powoli zaczyna popadać w ogromnym konflikt pomiędzy przyjaźnią, a odkrytą miłością. Konflikt ten zaczyna niszczyć jej życie, przyjaciółka staje się ukochaną, jej chłopak obiektem nienawiści, nowa znajoma wzbudza podejrzenia. Nic już nie jest takie jak wcześniej. 

Czy Natalii uda się wyplątać z sideł, które coraz mocniej zacieśniają na niej swoje macki? A może zostanie przez nie pochłonięta i pożarta, bez krzty zawahania? 

Bo w życiu chodzi o coś więcej niż tylko przeżycie do śmierci.

Spodziewałam się czegoś całkowicie innego. Jednak dostałam coś co praktycznie rozwaliło mój mózg na kawałki. Myślałam, że ta książka będzie płytka, przepełniona seksem, może odrobiną miłości i fantazji. Jednak już od pierwszej strony, pierwszej linijki, zrozumiałam jak bardzo się pomyliłam. Jest mi wstyd, że w ogóle pomyślałam taki sposób. „Kap, kap, kap… Zaparowane szyby ociekającego deszczem tramwaju. Zapocone szkło, przez które sączą się do środka fragmenty rzeczywistości”. Już pierwsze zdanie wzbudziło we mnie iskrę, która wkrótce zmieniła się w płomień, paląc mnie od środka i spływając palcami na strony. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że książka ta będzie całkowicie inna, niż każda jaką do tej pory przeczytałam. 

Ruszyłam więc w podróż, w głąb myśli głównej bohaterki. Zachwyciła mnie swoją niezwykłą, co prawda aż przerośniętą, lekko pokrętną inteligencją i miłością, która z prostej, usłanej płatkami róż ścieżki, zwiodła ją na drogę poznaczoną krwią, łzami i smutkiem. Choć z całego serca się starałam, nie potrafiła zrozumieć jej toku myślenia, każdy swój błąd, każdą złą chwilę, każdą decyzję, rozważała ona w tak filozoficzny sposób, rozpatrując każdy aspekt, każde zagadnienie, dokładnie tłumacząc sobie dlaczego tak się stało, co było przyczyną, co przeszkodziło. Zafascynowała mnie tak bardzo, że z całego serca chciałam ją poznać, porozmawiać, nawet jeśli mogłabym zostać przez nią odrzucona, w końcu Natalia nie dopuszczała do siebie nikogo, nikt nie był wart jej uwagi, jeśli nie był tak inteligentny jak ona. 


„W końcu mogę się nieco zabawić, bez zbędnego zaangażowania się w interakcję z jakimiś niedorobionymi ludkami. Tylko ja i muzyka przemieszana z kaskadą kolorowych świateł i oszałamiającymi rozbłyskami stroboskopów. Mogę zanurzyć się w tych chromatycznej gamy toniach i zapomnieć na chwilę o wszystkim, co mnie kiedykolwiek trapiło, skupiając się jedynie na tym ekscytującym fakcie, że żyję, że jestem…”


Pragnęłam, nawet za cenę poniżenia, odrzucenia, zobaczyć tą kobietę przed sobą. Nigdy nie miałam do czynienia z osobą tak wybitnie inteligentną i nadwrażliwą na otaczający ją świat. Była samotna, bo tak chciała, nie dlatego że na taki los skazali ją inni. W jakiś wydaje mi się podobna do mnie. Podziwiam ją za to, kim była. 

Choć już skończyłam czytać tę książkę, wciąż nie mogę uwierzyć że napisał ją człowiek. Jak genialny umysł musi mieć autor, skoro wymyślił powieść o prostej fabule, a jednocześnie pełną intelektu, mądrości i głębi, którą przenika od pierwszych słów. 

Jednak Pan Eryk zaskoczył mnie nie tylko umiejętnością pisania w niezwykle inteligentny sposób, ale także zwrotami akcji jakich nawet się nie spodziewałam, gdy zdecydowałam się zrecenzować tę książkę. Zawarł w niej tyle wartości, że nawet brak mi słów, by je opisać. Sami musicie się przekonać, jak niezwykła jest ta książka, jak niezwykły jest autor, że zdołał coś takiego stworzyć. 

Jest to powieść nie dla każdego. Nie każdy ją zrozumie, ja nie do końca zrozumiałam, jeszcze do niej nie dojrzałam, ale pokochałam całym sercem. I na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę.



Serdecznie ją Wam polecam i dziękuję Wydawnictu „Wieża Czarnoksiężnika” za możliwość zrecenzowania tej wybitnej książki. Czytanie jej było czystą przyjemnością i miodem na zranioną duszę. Mimo iż koniec złamał mi serce…

Zapraszam Was na Fanpage książki i oficjalną stronę internetową Pamiętnik Lesbijki. Możecie tam nie tylko zakupić książkę, ale także i zapoznać się z nią dokładniej!

Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałej lektury, Marlena Marszałek

6.3.16

Film dla Duszy #1 "Deadpool", opowieść o świrniętym antybohaterze


Macie czasami takie wrażenie, że w oglądanym przez Was filmie, pełnym akcji, pełnym uczuć i świetnie napisanego scenariusza, czegoś brakuje? Bohater jest idealny. Przystojny, wygadany, istny bohater. Ale jednak czujecie, że to nie to. Brakuje mu tej iskry, która rozpala Was od środka. Jest mdły. Najpierw kontemplujecie jego istnienie w ciszy i zdumieniu, połączonym z podziwem. Ale później, gdy powiela on cały czas te same schematy, macie go już serdecznie dosyć. Co jest fajnego w kolejnym takim samym bohaterze, jak każdy inny? 

Chcecie poznać prawdę? 

NIC. 

No chyba, że lubicie badassów, którzy później się zakochują, stając się potulnym barankiem, opętanym miłością do granic, wprawiając jednocześnie w mdłości chłopaka, który z tobą ten film ogląda. Nie lubimy tego. Jeśli już tworzy się taką postać, to błagam, niech będzie taka do napisów końcowych a nawet i po. Nie chcemy kolejnego słodkiego psiaczka, który razem z końcem filmu traci swój humor i arogancję. A przynajmniej ja nie chcę. 

Dlatego też, po praktycznie dwóch latach czekania, dokładnie 16 lutego, dwa tygodnie temu postanowiłam wziąć się za siebie i zawalczyć o to, by w końcu spotkać się z nim sam na sam (no dobra, może nie do końca, w sali kinowej było mnóstwo innych ludzi, ale siedziałam tak zapatrzona w ekran, jakbym była tylko ja i pełen seksownej gracji, w szczególności podczas walki, i ciętego języka bohater filmu).

Ale, zacznijmy od początku, bo mój umysł wychodzi za bardzo na manowce, jeszcze chwila i zamiast recenzji, zacznę pisać fanfiction. To byłby mój koniec.

Z Deadpoolem poznałam się dwa lata temu, dzięki Tivoltowi (to gamer, youtuber, którego oglądam już od bardzo dawna), w chwili, gdy nagrywał Let’s play z gry o tym samym tytule. Gdyby nie on, raczej nigdy nie poznałabym tego boskiego antybohatera. Czekałam na każdy odcinek z gry z rosnącym podnieceniem, gotowa wyłapać każdy smaczek, jak rzuci nam jej wytwórca. Na szczęście czekać nie musiałam długo, Tivolt odcinki daje codziennie, za to go po części uwielbiam. Niestety, przez to, nim się obejrzałam moja przygoda z Deadpoolem, skończyła się. Zbyt szybko. 

I nagle rozpoczęłam dzikie, niczym niezahamowane szukanie. W tym ubranym na czerwono bohaterze, widziałam tak ogromny potencjał, wiedziałam, że stworzenie filmu o nim, to tylko kwestia czasu. I nagle oniemiałam. Premiera filmu luty 2016r. Piszczałam, krzyczałam i praktycznie płakałam ze szczęścia. Przez półtora roku siedziałam jak na szpilkach, tak, wiem jak to brzmi, ale tak było. On mnie opętał, a im bliżej było premiery, tym bardziej marzyłam, by w końcu zobaczyć go na wielkim ekranie. 

I nastał ten dzień. 8 luty, światowa premiera, 12 luty premiera w Polsce. Serce biło mi jak oszalałe. Jednak… Zapomniałam, że mieszkam na wsi. Pieprzonym zadupiu. Kina w mojej miejscowości, miały w głębokim poważaniu to, że najbardziej wyczekiwany film przez miliony jest dla nich dostępny, miały gdzieś, że mogą zbić na nim ogromne, przefantastyczne pieniądze. Żadne nie miało i dalej nie ma go w planach. Nawet nie wiedzą, jak wiele stracili, decydując się nie wyświetlić go. To bolało. 

Ale bardziej bolało to, że w 50, na 51 krajów, Deadpool, w dniu premiery stał się hitem, kina były oblegane, nie przeszedł on bez ogromnego echa. Pytacie, w jakim kraju hitem się nie stał? Oczywiście w Polsce, bo nie potrafimy docenić bohatera, który bohaterem nie jest. 

Myślałam, że niedane mi będzie obejrzeć go na wielkim ekranie, ale… Udało się. Przekonałam rodziców i dokładnie 4 dni, po światowej premierze, moja stopa postała w wielkim mieście, Rzeszowie. Z ogromnym podnieceniem ruszyłam do Kina Helios, mając już zarezerwowany bilet, z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wyszłam z niego z jeszcze większym uśmiechem i poczuciem, że właśnie obejrzałam arcydzieło, a sam Deadpool stał się moją ulubioną postacią z Marvela. Wybacz Barton, wybacz Tony, wybacz doktorze Banner, ale nawet wasze (w szczególności Starka) cięte humory i odwaga, nie pobiją boskiego Wade’a.

Coś czuję, że ta recenzja, zapowiada się naprawdę długą. A jeszcze nawet jej porządnie nie zaczęłam. 

Wade Wilson jest byłym żołnierzem oddziałów specjalnych, dziś zabija na zlecenie. Pewnego dnia, w obskurnej melinie, do której chodzi popijać i walczyć, jego wzrok spada na przepiękną, seksowną Vanessę. Najpierw łączy ich tylko seks, ale wkrótce oboje zakochują się w sobie bez pamięci. Pasują do siebie idealnie, oboje mają cięte języki i ostre charakterki. 

Jednak ich sielanka zostaje zakłócona, pewnego dnia, Wade pada na ziemię. W szpitalu okazuje się, że jest chory na raka. Zostało mu niewiele. Jednak kocha on swoją dziewczynę tak bardzo, że zostawia ją, by nie była świadkiem jego powolnej śmierci. Nie chce by jeszcze bardziej się do niego przywiązała i cierpiała, gdy odejdzie z tego świata. 

Dostaje on propozycję od pewnego mężczyzny. Zostanie wyleczony, jeśli tylko się zgodzi. I może zyskać nowe umiejętności. Wade długo się nad tym nie zastanawia, dla życia obok swojej ukochanej, dla niej, jest gotów zrobić wszystko. Jednak nie spodziewa się on, że owa propozycja, może i go wyleczy, ale równocześnie zniszczy życie. W wyniku tortur, które mają zmusić jego geny do mutacji, Wilson doznaje rozległych obrażeń, które zmieniają go nie do poznania. Wygląda przerażająco, jego skóra jest tak zniszczona, że ciężko jest rozpoznać w nim człowieka. Jednak zyskał on zdolność do szybkiej regeneracji, jest nieśmiertelny, a rak w nim, został doszczętnie zniszczony. Nie ma po nim nawet śladu.

Przybrawszy imię Deadpool, wciągnąwszy na siebie czerwone wdzianko i opętany chęcią zemsty, za to, co mu wyrządzono, rusza w zabójcze poszukiwania Francisa. By móc go, z sarkastycznym żarcikiem na ustach, zatłuc, najpierw jednak wyrządzając mu taką samą krzywdę, jaką on wyrządził jemu. 

W osiągnięciu zemsty, pomagają mu nie tylko dwie ostre jak brzytwa katany, ale także dwójka członków X-Menów. 

Jest to film pełen akcji, krwi, zboczonego i sarkastycznego humoru. 

Może się wydawać, że jest to film jak każdy inny. Błąd. 

Główny bohater jest całkowitym przeciwieństwem każdego, jaki jest mi znany. Jest w nim to coś, co przyciąga sprawiając, że pragniemy więcej i więcej. A mówiąc „to coś”, mam na myśli, że Deadpool jest po prostu szalony. Jest do granic nienormalny, nieobliczalny, zboczony i chory na głowę. Jeśli dodać do tego arogancję, doskonały refleks, poczucie wyższości nad każdym, a także boskie, idealnie do niego pasujące poczucie humoru, pomieszane z ciętą ripostą, jakiego nie spotkamy nigdzie w tego typu filmach, wychodzi nam bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. ISTNA BOSKOŚĆ, w czystej, niczym niezachwianej postaci. 





Jednak, najlepsze w filmie, oprócz akcji i tytułowej postaci, jest zburzenie tzw. czwartej ściany. Co mam na myśli? Deadpool mówi do widza. Nie jest bohaterem, którego historię oglądamy, to on nam ją opowiada. Ma się wrażenie jakby nie był w ekranie, a siedział obok nas i oglądał z nami, komentując na każdym kroku, swoje poczynania i zaistniałe sytuacje, wzniecając tym salwy śmiechu. Szkoda tylko, że w filmie takich momentów było ledwie kilkanaście. Są one wspaniałym smaczkiem, to właśnie one sprawiły, że tak bardzo zapałałam sympatią do tego idioty i jego historii. 

Jest to nowy koncept w kwestii filmów i bardzo mi się to podoba. Integracja głównego bohatera, z widzem jest kapitalnym doświadczeniem. I uwierzcie mi, nigdy nie jest jej zbyt dużo. 

Dzięki temu, możemy bardziej wgłębić się w film, dokładniej poznać bohatera, niby od tej samej, a jednak innej strony. 

Oczywiście, z tego, co wiem, nie każdemu ten film się spodobał. Jedni narzekają na Deadpoola, że jest za bardzo się wyróżnia na tle reszty, inni na to, że jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. 

Ja jednak wiem jedno. Świetnie się bawiłam oglądając ten film i nie chcę na siłę wyszukiwać wad. Na pewno jakieś ma, ale dla mnie one nie istnieją. Stał się on moim ulubionym i jestem pewna, że tak też się stanie w przypadku wielu z was. Naprawdę ciężko go nie polubić. 

Jeśli lubicie niekonwencjonalnych bohaterów, którzy swoją odmiennością aż biją po oczach, to ten film jest dla Was. A jeśli nie lubicie, takich bohaterów, ale kochacie krwawe opowieści o zemście, miłości i walce, to także jest dla Was. W moich oczach jest on tak genialny, że nawet brak mi słów, by w pełni opisać swoje uznanie, wobec tego dzieła. 

Nie dosyć, że many intrygującego bohatera, wspaniały montaż i scenariusz, to jeszcze idealnie dopasowaną do postaci muzykę. Dopełnia ona tylko wrażenia, jakie pozostawia po sobie „Deadpool” i na długo zostaje w głowie. Wpada w ucho i nie chce wyjść. Pasuje ona do Wade w każdym, choćby najmniejszym calu, za pomocą nut, możemy usłyszeć jaki on jest. Nie są to piosenki, będące tylko tłem, to one nadają akcji jeszcze większego smaczku, potęgując sposób w jaki pokazany jest główny bohater. Nie wiem, kto ją dobierał, jednak wiem jedno. Jest genialny w tym co robi. Dziękuję i proszę o więcej. 

Z niecierpliwością czekam na drugą część, o której przyszłym pojawieniu się, na sam koniec filmu poinformował Deadpool, mówiąc do mnie. Nie do innej postaci w filmie. Tylko do mnie. Widza. 

I to właśnie kocham w tym filmie.

Daję Wam dwa trailery. +18


normalny


Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa wspaniałych emocji, podczas oglądania Deadpoola, do czego Was zachęcam z całego serca. Nie pożałujecie, że zapoznaliście się z Wadem i jego historią. Będziecie pragnęli więcej, o wiele więcej niż na razie możecie dostać. 

Miłych lektur, Marlena Marszałek

2.3.16

PREMIEROWO 16. "W ramionach gwiazd" Amie Kaufman, Meagan Sponner

Lilac LaRoux jest najbogatszą dziewczyną w całej galaktyce, zna ją każdy, pojawia się na okładkach wszelkiej powstałej prasy, jednak nie może się do niej zbliżyć żaden mężczyzna. Jest uwielbiana, obdarzana szacunkiem z każdej strony. Nie jest olśniewająco piękna, ma kilka mankamentów, ale ma w sobie urok, a jej uroda wprawia w zachwyt. Jest księżniczką otoczoną grupką dziewczyn, które pod pięknymi sukniami kryją ostre sztylety, by w razie zagrożenia ochronić dziedziczkę rodu LaRoux. Lilac jest oczkiem w głowie swojego ojca, znanego w całym wszechświecie, właściciela firmy LaRoux Industries, który przed wszystkim stara się ją ochronić.

Tarver Merendsen, jest zwykłym żołnierzykiem, nikim wyjątkowym. Ledwie 18-letni chłopak, w ciągu 2 lat służby wojskowej, dzięki pewnej misji, zdobył tytuł majora i zyskał ogromną sławę, stając się rozchwytywanym. Skromny chłopak nie potrafi jednak znieść błysków fleszy, ma już ich serdecznie dosyć.

On i Lilac poznają się na podczas rejsu największym powstałym do tej pory statkiem kosmicznym Ikarem, mieszczącym 50 tys. ludzi, zbudowanym przez firmę ojca dziewczyny. Tarver od razu wie, że musi z nią porozmawiać, jej piękno hipnotyzuje go i przyciąga. Nawet nie ma on pojęcia, kim jest ta wyjątkowa dziewczyna, nigdy nie śledził telewizji i prasy.

Wydaje się, że wszystko będzie dobrze. Lot zostanie ukończony pomyślnie, a nasza wybuchowa dwójka bohaterów zapozna się bliżej.

Ikar rozbija się na tajemniczej planecie. Tylko Lilac i Tarver zdołali przetrwać katastrofę. Razem, choć z niechęcią, podejmują walkę o przetrwanie i ratunek. Ale nie jest to ich największy problem. Znajdują się na planecie, która była kolonią, ale różni się ona diametralnie od pozostałych terraformowanych planet. Są tutaj stworzenia, które mogą ich zabić, rośliny także się wyróżniają. Odkąd zaczęli swoją podróż w poszukiwaniu ratunku, zaczęły ich nawiedzać tajemnicze wizje doprowadzające do szaleństwa. Czym lub kim są wytwory zwane przez nich "Szeptami"?

Akcja dzieje się w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu. Jedyne, co wiemy, to z jakich planet pochodzą bohaterowie. Nie jest to świat znany nam, nie ma na to żadnych dowodów. Został on stworzony od podstaw przez autorki.

Książkę czyta się niesamowicie łatwo, choć stwierdzenie "czyta" nie do końca tutaj pasuje. Pochłania się ją! I nim się obejrzymy, jesteśmy na ostatniej stronie. Jest napisana prostym, a jednocześnie wyjątkowo pięknym językiem. Cały czas mamy wrażenie, że akcja rozgrywa się wokół nas, nie na kartach dzieła.

Mogłoby się wydawać, że takich książek było już wiele. Nie dajcie się zwieść takim myślom. Jest ona istną perełką, która nie tylko zapada głęboko w pamięć, ale także w serce. Nie jest to zwykła powieść o miłości dwojga ludzi. Nawet nie spodziewałam się, co może się wydarzyć podczas ostatnich 150 stron. Krzyczałam i praktycznie płakałam, błagając, by nie była to prawda. Jak autorki mogły coś takiego zrobić? Muszę jednak przyznać, że bez tego zabiegu książka nie byłaby tak niezwykła. To właśnie sprawiło, że wybija się ponad wszystkie inne, których akcja dzieje się w kosmosie.

Nie chciałam jej kończyć, specjalnie odkładałam ją na dłużej, byle tylko zostać jeszcze na chwilę w tym wspaniałym uniwersum. A do tego skryta w niej tajemnica tylko potęgowała mój zachwyt, a gdy ją odkryłam, moje serce ścisnęło się ze wzruszenia i przestało na chwilę bić. Nawet nie wyobrażałam sobie, jak przerażająca, a jednocześnie piękna ona będzie.

Główni bohaterowie są stworzeni z ogromną pieszczotliwością i dokładnością. Lilac i Tarver pasują do siebie, mimo ogromnych różnic charakterów, a także pochodzenia. Od samego początku łączą się ze sobą wprost idealnie! Ogromną zaletą jest to, że są bardzo naturalni, nie sztuczni, a także bardzo dojrzali, mimo tak młodego wieku. Wydaje się, że niemożliwe jest, aby między zimną i twardą dziewczyną a zawodowym, wyzbytym z uczuć żołnierzem pojawiło się coś więcej niż ostre docinki. Tak rozpoczyna się moim zdaniem najpiękniejsza historia o miłości, z jaką ostatnio miałam do czynienia.

Na początku mamy wrażenie, że Lilac nie przetrwa w dziczy, nigdy wcześniej tam nie była. Jednak później okazuje się, że bardzo się mylimy. Zaledwie 16-letnia rudowłosa piękność jest wyedukowana, sprytna i odznacza się iście ognistym, zadziornym charakterem, co sprawia, że od razu ją polubicie. A o Tarverze nawet nie będę mówić. Sami się przekonajcie, jaki on jest. Dziewczyny się w nim zakochają, to jest pewne.

Zakochałam się w tej książce i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, nie wiem, co mnie tam czeka, ale na pewno będzie równie wciągający i wspaniały! Jeśli nie jeszcze lepszy. Autorki piszą wspaniale i z ogromną pasją, co widać już od pierwszej strony.

W ramionach gwiazd jest książką, którą każdy z nas powinien przeczytać. Olśniewa swoim kunsztem, dbałością o każdy szczegół, a także przepiękną, poruszającą fabułą, która od pierwszych chwil włada naszym sercem. Czyta się ją z czystą przyjemnością i łatwością. Poznawanie bohaterów i stworzonego świata mogłoby się nigdy nie skończyć. Mamy szczęście, że to nie koniec i pojawią się jeszcze dwa tomy. Jest to książka, która sprawi, że umrzecie, a potem podaruje wam nowe życie, jeszcze piękniejsze niż wcześniej. Obdarzy niesamowitymi wrażeniami, ukoi zbłąkaną duszę i da energię prosto z gwiazd. Choć początek wydaje się prosty, później twoje serce będzie szybko i mocno bić w piersi i nie pozwoli ci nawet na chwilę oderwać się od lektury. 

Recenzję tę, znajdziecie również na stronie Redakcji Essentia, dla której ją zrecenzowałam :) Zostałam ona zrecenzowana, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte :)

Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałej, przepysznej lektury, Marlena Marszałek
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.