23.8.17

BrandSabbath - Akademia, rozwijaj swojego bloga


Bardzo często przydałaby się nam pomoc, w kwestii budowania własnego bloga, jego promocji i nie tylko. A ze swojej strony wiem, że znalezienie informacji na ten temat nie zawsze jest takie łatwe, a najczęściej są one porozrzucane na różnych stronach i zebranie tego wszystkiego do kupy przysparza nas jedynie o ból głowy. Dlatego dziś, przychodzę do was z krótkim postem, innym niż wszystkie, ale jednocześnie mogącym wam pomóc, jeśli kiedykolwiek szukaliście pomocy w tworzeniu bloga.

Nie tylko macie szansę zarobić co nieco, ale także jeśli weźmiecie udział w Brand Sabbathowej Akademii, o której chcę wam dziś trochę opowiedzieć, to możecie dokształcić się w zakresie budowania własnego bloga i mediów społecznościowych, takich jak np. Fanpage na facebooku, czy Instagram. 

Akademia jest czymś idealnym, jeśli chcecie się bardziej rozwinąć pod kątem promocji bloga, budowania statystyk i nie tylko. Jest i będzie ona regularnie wzbogacana artykułami z wyżej wspomnianych przeze mnie kategorii, dzięki czemu łatwo odnajdziecie interesujące was wskazówki i pomoc. Brand Sabbath zależy nie tylko na wzbogacaniu obecnych kategorii, ale także i tworzeniu nowych, wszystko zależy od wymagań. 

Ja sama, jestem niesamowicie zainteresowana Akademią i sądzę, że bardzo wiele można mi ona pomóc. Nie pisałabym wam o tym, gdyby nie wiedziała, że mojego bloga czyta praktycznie większość osób, które także są blogerami. Jestem pewna, że nie raz potrzebowaliście jakiejś wskazówki, albo zastanawialiście się, co zrobić, by dalej rozwinąć swojego bloga, lub media społecznościowe. Brand Sabbath jest właśnie dla was. Na pewno będziecie zadowoleni!

Dodatkowo, jeśli jesteście osobami, które w zakresie budowania własnego bloga są może nie ekspertami, ale wiedzą bardzo wiele, to twórcy strony szukają osób, które byłyby chętne zamieszczać swoje własne teksty. Brand Sabbath promuje takie osoby i kreuje je, jako ekspertów od tworzenia własnego kanału. W każdym poście podpisany jest autor tekstu, co na stronie taka jak ta, jest dużym wyróżnieniem i może pomóc w promocji własnej twórczości. Oczywiście, twórcy strony pomagają w wyborze tematyki, tworzeniu tekstu i finalnego wyglądu, więc od samego początku macie wsparcie

Uważam, że pomysł jest bardzo innowacyjny i raczej nie znajdziecie czegoś takiego nigdzie indziej. Ja sama podchodzę to tego z wielkim entuzjazmem. Ze swojej strony mogę powiedzieć wam, jako że sama posiadam już jakiś czas konto na stronie, że naprawdę warto, a udział w akademii, nic was nie kosztuje, a możecie zdobyć doświadczenie i pomoc, lub sami możecie pomóc innym. 

Jeżeli jesteście zainteresowani akademią i nie tylko, to pozostaje wam nic innego, jak rejestrować się na stronie https://brandsabbath.com/akademia

Do tego, o czym po prostu muszę wspomnieć, bo jest to częścią portalu, macie również na nim możliwość zarobić w bardzo prosty sposób, a wielkość zarobku zależy tylko od was. Nie ma co się oszukiwać, każdy bloger chciałby na swojej pasji zarobić. Wkładamy mnóstwo pracy w posty, cieszymy się gdy jest odzew, a im większy tym lepiej. Ale jednak, miło byłoby mieć z tego jakiś zysk.. W końcu, dla niektórych z nas, np recenzentów książek, po jakimś czasie, recenzowanie staje się pracą. A tu człowiek musi z czegoś żyć, inaczej nie wytrwamy zbyt długo. Co prawda, dostajemy książki. Ale nie zjemy ich, a ich sprzedanie często jest nielegalne (mam tu na myśli specjalne egzemplarze recenzenckie), więc zysk z nich żaden. I na stronie BrandSabbath, oprócz udziału w Akademii, macie też możliwość zarobku. A jego wielkość zależy jedynie od was. 

Podsumowując, uważam że strona jest naprawdę warta uwagi i my, blogerzy możemy wiele dzięki niej zyskać. 

Piszcie mi koniecznie co sądzicie o tej stronie, jeśli ją znacie, a jeśli nie, to zapraszam do rejestrowania się i dołączania do Akademii, nic na tym nie stracicie, możecie jedynie zyskać, link do niej oczywiście macie tutaj  https://brandsabbath.com/akademia.

Pozdrawiam was serdecznie i życzę zaczytanego dnia! 

15.8.17

54. "Do zobaczenia nigdy" Eric Lindstrom



Nie wyobrażam sobie być ślepą, niewidomą. Sama myśl o tym mnie przeraża. Kocham patrzeć na świat, czytać, oglądać seriale i filmy. Dla mnie życie w ciemności aż do końca życia byłoby czymś strasznym. Ledwo o tym pomyślę i już czuję dziwny skurcz w żołądku, a gardło mi się zaciska, tak, że ciężko mi oddychać. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak muszą się czuć osoby, która straciły wzrok. Zawsze wydawało mi się, że nie radzą sobie one w życiu, że cały czas potrzebują pomocny osób "zdrowych". Jednak, książka której recenzję mam dziś zaszczyt wam przedstawić, pokazała mi, że się myliłam, a życie w ciemności wcale nie musi być przepełnione bólem, cierpieniem i smutkiem, a w szczególności strachem. 

Już od pierwszych stron byłam niesamowicie zdumiona. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Co prawda, książka ta jest fikcją literacką, ale jest w niej wiele z prawdy. To, że ktoś jest ślepy, nie znaczy że jest też głuchy i głupi. I nie znaczy to, że trzeba mu we wszystkim pomagać. Bo my ludzie, lubimy być samodzielni. Bardzo często nienawidzimy osoby, które chcą nam na siłę pomóc, nie wierzą, że damy sobie radę sami. Co oczywiście, nie oznacza, że mamy nie pomagać osobom ślepym, głuchym, niemowom i innym. Wręcz przeciwnie! Chodzi mi raczej o to, by nie pomagać na siłę, jeśli osoba ta jasno przekazuje nam, że nie potrzebuje naszej pomocy.

Jak zwykle, moje wstępy są zbyt długie, ale co ja na to poradzę? Po prostu jestem szczera i lubię wyrażać swoje zdanie i przemyślenia, po przeczytaniu książki. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Zresztą, zauważyłam że lubicie gdy moje opinie są długie, więc nie chcę się powstrzymywać tylko po to, by szybciej się czytało. Bo to nie o to chodzi. 

Parker Grant ma 16 lat. Jest niewidoma. W wypadku samochodowym straciła nie tylko wzrok, ale też i mamę. Jej ojciec popełnił samobójstwo, a jej były chłopak Scott, bardzo zawiódł jej zaufanie. Podpadł pod regułę Nieskończoność, nie ma dla niego już szansy na wybaczenie. Dziewczyna bardzo dużo przeżyła, całkiem sporo jak na nastolatkę. 

Jednak dziewczyna nie poddaje się, stara się być twarda i nie płakać. Uwielbia bieganie i każdego ranka biega swoją ulubioną trasą. Przed lekcjami zajmuje się też udzielaniem porad znajomym ze szkoły. Mimo, że robi wszystko by nie płakać, stara się udawać, że nic złego się nie stało. Ale ile tak można? Jest tylko człowiekiem i jest to dla niej z każdym dniem coraz trudniejsze. Zrozumienie samego siebie jest trudne. Prawda w końcu musi wyjść na jaw, a serce przestać być ślepe. A odkrycie i zrozumienie, co tak naprawdę przydarzyło się jej ojcu i dlaczego Scott tak dziwnie się wobec niej zachowuje, uświadomi jej jak bardzo ślepa w swojej ślepocie była. Nie wszystkie rzeczy są takie, jakie się nam wydają. 

Na samym początku, a raczej początku właściwej recenzji, chcę wam powiedzieć jedną rzecz. Jestem pod wrażeniem sposobu w jaki została napisana ta książka. Lekko, niezwykle subtelnie i dojrzale. Nie powiedziałabym, że bohaterka ma tylko 16 lat. Jej sposób wyrażania się, jej myśli, jej zachowanie, w jakiś dziwny sposób zadziwiało mnie i sprawiało, że w ogóle nie miałam ochoty jej opuszczać. Uwielbiałam Parker za jej charakter. Nie owijała w bawełnę, była szczera aż do bólu, a co najważniejsze mimo że tyle przeżyła nie dała sobie wejść na głowę.

Pierwszy raz natrafiłam na książkę, w której główny bohater jest niewidomy, więc niestety nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że w tej tematyce jest świetna, na pierwszy miejscu. Zanim zaczęłam czytać zastanawiałam się jak autor to ugryzie, bo co jak co, ale wydaje mi się, że opisanie uczuć osoby, która widzi jedynie ciemność, będzie trudne. Czy się myliłam? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Uważam, że Eric bardzo dobrze sobie z tym poradził. Sprawił, że Parker nie była płaska, nie była jedynie cienką kartką papieru, a była jak z krwi i kości. Bardzo łatwo wczułam się w jej sytuację i wprost nie mogłam się oderwać. Z drugiej strony, mimo tego, że widać, że książka jest dogłębnie przemyślana, czyta się ją błyskawicznie a sama historia nie jest błaha i pusta, to czegoś mi brakowało. Jak tak się teraz zastanawiam, a piszę tę recenzję kilka dni po przeczytaniu, to sama nie wiem dokładnie czego.

Nie potrafię tej książce niczego zarzucić. I nawet nie chcę, ale jest jedna rzecz, a raczej jeden człowiek, bohater, który strasznie mnie irytował. Mam oczywiście na myśli Scotta. Miałam ochotę trzasnąć go, by w końcu się obudził. Z jednej strony latał za Parker, chronił ją, a z drugiej strony, gdy chciała naprawić ich relacje to się odsuwał. Co prawda, rozumiem, czuł się zraniony, ale to nie tłumaczy jego zachowania, gdy dziewczyna nie była go świadoma. Nie potrafiłam go polubić, chociaż uwierzcie mi, starałam się. Także, niestety dla Scotta jedno wielkie nie.

Za to przyjaciółki Parker, oddałam im moje serce i cały czas tylko czekałam aż znów się pojawią, a na szczęście pojawiały się bardzo często. Zostały genialnie wykreowane, nie były postaciami pełnymi przesady. W każdym calu idealnie stworzone. Nie irytowały, miały fajny humor i co najważniejsze, nie były jedynie dodatkiem do powieści. One razem z Parker tworzą tą książkę. Po prostu nie da się ich nie polubić.

Gdy skończyłam czytać "Do zobaczenia nigdy", zrozumiałam dlaczego blogerzy ją tak wychwalali. To prosta historia, ale napisana w niezwykle poruszający sposób. Soczyści (wiem, to dziwne określenie, ale pasuje idealnie) bohaterowie, niebanalny humor, przyjaźń, problemy, cierpienie, siła. To wszystko sprawia, że wprost nie sposób się oderwać. Napisana przystępnym, prostym językiem, nie jest płytka i nadaje się dla osoby w każdym wieku. I każdy znajdzie w niej coś dla siebie, odkryje przesłanie, które może zmienić myślenie.

Uwielbiam ją za to, w jaki sposób został ugryziony temat ślepoty. Główna bohaterka radzi sobie z nią doskonale, co muszę przyznać, lekko mnie wytrącało z równowagi, sama nie wiem dlaczego. Po prostu, zawsze żyłam w przekonaniu, że osoby niewidome nie radzą sobie tak dobrze w życiu, są raczej zamknięte w sobie i nie udzielają się towarzysko. Co prawda, książka ta jest fikcją, ale i tak zmieniła moje myślenie. Aż głupio mi się zrobiło, że mogłam tak myśleć. Parker była samodzielna, gdy żył jej ojciec wiele rzeczy robiła sama i uwielbiała to. Jednak po jego śmierci została ograniczona, ciotka nie potrafiła jej zaufać, co niesamowicie dziewczynę bolało. I zaskoczyło mnie to, że sama myślałam w podobny sposób jak jej ciotka, cały czas bałam się, że dziewczyna sobie nie poradzi i za każdym razem gdy to się sprawdzało (a było kilka takich momentów), moje serce dosłownie wyskakiwało z piersi. Bardzo spodobało mi się to, z jakim dystansem dziewczyna podchodziła do siebie i innych. Ale jednocześnie, na początku czułam, że popełnia ona ogromny błąd. I miałam rację.

W tej książce, spotkałam się z dwoma rodzajami ślepoty, jak pisałam wam wyżej. Możemy mieć ślepe oczy, ale także i ślepe serce. I właśnie to, sprawia że książka ta jest tak uniwersalna, bo mimo że narratorem jest młoda dziewczyna, to nie jest ona powierzchowna, a jeśli tylko zechcemy, to możemy znaleźć w niej bardzo wiele wartości, o których odrobinę wspomniałam wyżej. Jako, że nie chcę się aż tak rozpisywać, bo jeszcze przez przypadek zdradzę zbyt dużo, to powiem wam tylko, że "Do zobaczenia nigdy", jest powieścią, która na długo zostaje w sercu.

Napisałam już tyle, a wciąż czuję, że coś pominęłam. Staram się w pełni oddać moje uczucia, ale to naprawdę nie jest łatwe. Ta książka zostawiła w mojej głowie pewien mętlik i ciężko zebrać mi myśli. I tutaj was zadziwię, to jest jedna z tych książek, które najchętniej zostawiłabym tylko dla siebie. Mam na myśli to, że zazwyczaj z ogromną radością dzielę się z wami moimi przemyśleniami i opiniami na temat przeczytanych książek, a w przypadku tej, chciałabym by została moją słodką tajemnicą. Poruszyła mnie, wstrząsnęła moim sercem i nie ma co ukrywać, pokazała mi że mam ślepe serce.

Czytałam ją z tak ogromną przyjemnością, że na siłę ją odkładałam, byle nie skończyć w ciągu jednego wieczoru. Jednak niestety, ma ona tylko nieco ponad 300 stron i w końcu musiała nadejść ta chwila gdy odłożę ją z powrotem na półkę. Jestem zachwycona stylem autora i koniecznie muszę przeczytać inne jego książki. Co prawda, spodziewałam się że książka będzie dobra, zanim się z nią zapoznałam, to przeczytałam i usłyszałam wiele niezwykle pozytywnych opinii i aż mnie korciło, by w końcu się przekonać jak mi się spodoba. I nie zawiodłam się. Nie przeczytałam w tym roku wiele książek, ale jeśli o mnie chodzi "Do zobaczenia nigdy" jest na podium najlepszy książek. I z wielką chęcią jeszcze nie raz do niej wrócę. Może odkryję coś, czego nie zauważyłam za pierwszym razem?

Także, bez zbędnego przedłużania. Jeśli jeszcze nie czytaliście "Do zobaczenia nigdy" Erica Lindstroma, to koniecznie musicie naprawić ten błąd, a uwierzcie mi, będziecie zadowoleni :) A jeśli czytaliście, to napiszcie mi, jak wam się podobała, czekam na wasze opinie!

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu YA! To była wspaniała lektura, warta każdej sekundy, każdej godziny.

Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałego dnia,
Marlena Marszałek

Ps. Wybaczcie mi, że recenzja jest taka chaotyczna.

7.8.17

Z miłości do Bollywood #1 - Czyli coś o Shahrukh Khanie i filmie "Nazywam się Khan".


Odkąd pamiętam, uwielbiałam oglądać hinduskie filmy. Zakochałam się w dzwoniących dzwoneczkach, w wirującym sari, w brzdęku bransolet na kostkach dziewczyny. W czerwonej kropce na czole, tej odrobinie cynobru. Zakochałam się w tańcu, w muzyce, w śpiewie. Potrafiłam godzinami słuchać piosenek z filmów, a łzy same spływały po policzkach i spadały na ziemię. Kupowałam płyty, jeden film potrafiłam obejrzeć kilka razy i do dziś moja miłość nie wygasła, a trwa już pewnie ze 12 lat. Gdy byłam małą dziewczynką, to właśnie Bollywoody puszczane wtedy jeszcze w telewizji, sprawiły że jestem kim jestem. Chodziłam po domu, tańczyłam, śpiewałam po hindusku, zagłębiałam się w hinduską kulturę, marzyłam o własnym sari, o własnej przepięknej historii miłosnej, o weselu jakiego nikt nie miał. Uwielbiam hinduskie tradycje, obyczaje, na samą myśl o tym na twarzy pojawia mi się uśmiech. 

 Jednak, jest coś, a raczej ktoś, kto sprawił, że Bollywood jest dla mnie tak ważne. Osoba, mężczyzna, o wiele ode mnie starszy, ale ileż ja nocy przeleżałam, wyobrażając go sobie jak stoi obok mnie, młody, przystojny, z tym cudownym uśmiechem na twarzy, lekko zmrużonymi oczami i patrzy na mnie. Po prostu patrzy i się uśmiecha. Dałabym wszystko, by choć raz móc go zobaczyć na żywo, dotknąć jego dłoni i powiedzieć: "Dziękuję za wszystko, za każdy film w którym zagrałeś, za każdą historię którą opowiedziałeś. Zmieniłeś moje życie Shahrukh Khan. Dziękuję". 

Bollywood to piosenki. 

Bollywood to filmy, które łamią serca. 

I nie ma co się oszukiwać. 

Bollywood to Shahrukh Khan. 




Pamiętam pierwszy film jaki z nim obejrzałam. "Gdyby jutra nie było". Miałam wtedy ledwo 7 lat, ale nigdy nie zapomnę tego, jak strasznie cierpiałam. Patrzyłam na niego swoimi niewinnymi oczami, wszystko doskonale rozumiałam. Już wtedy zrozumiałam, że stanie się częścią mojego życia. Po tym filmie nie potrafiłam o nim zapomnieć. 

Więc oglądałam kolejne. "Czasem słońce, czasem deszcz", "Czasem nie, czasem tak", "Blisko siebie", "Veer Zaara", "Żona dla zuchwałych", "Om Shanti Om", "Miłość żyje wiecznie", "Nigdy nie mów żegnaj", "Jestem przy tobie". Ciężko  było mi obejrzeć film hinduski, w którym nie gra Shahrukh Khan.

I dziś obejrzałam kolejny. Ledwo pół godziny temu i jestem w takim szoku, że po prostu musiałam napisać tego posta. Miała to być recenzja filmu. "Nazywam się Khan". 

Rizvan Khan, jest mułzumaninem. Cierpi na autyzm, czyli tzw. zespół aspergera. Może wydawać się, że taka osoba nie odnajdzie miłości. Ale Rizvan odnalazł, przepiękną Mandirę. Odczuwa on uczucia w innym sposób niż my, jednak nadrabia ogromnym intelektem. Jednak, jego szczęście kończy się w chwili ataku terrorystycznego na World Trade Center, 11 września 2001 r. Jego ukochana, będąc w rozpaczy po utracie najważniejszego w jej życiu, każe Rizvanowi odejść, przekonać świat że nie jest terrorystą. 

Więc mężczyzna rusza przed siebie, przez Amerykę i ma jedno postanowienie. Spotkać się z prezydentem i powiedzieć mu jedno zdanie. "Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą". 

Wcześniej wiele razy słyszałam o tym filmie, często był wymieniany jako najlepszy film w którym Shahrukh Khan zagrał. Jednak zwlekałam. I to długo, bo ze dwa lata. Jednak dziś, w nagłym przypływie tęsknoty za ukochaną twarzą, przeglądając na filmwebie filmy w których grał, natknęłam się na ten. I włączyłam. 

Nie miałam nawet pojęcia, jak wiele łez wyleję, ile razy będę się śmiać, ile razy głupio uśmiechać oglądając cudownego głównego bohatera. Ten jeden, jedyny raz nie widziałam na ekranie Shahrukh Khana. Widziałam na nim Rizvana Khana. 


Nie potrafię nawet opisać jak doskonale Shahrukh zagrał. Tego po prostu nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Po tym filmie urósł on w moich oczach jeszcze bardziej. Podziwiałam go już wcześniej, ale teraz mój podziw wyszedł poza skalę. Zagranie osoby chorej na autyzm nie jest proste. Trzeba się wczuć w tę osobę, wiedzieć co myśli, jak się czuje, jak się zachowuje. Bo wystarczy jeden błąd i grana przez aktora postać staje się nieautentyczna, nieprawdziwa. Jednak nie w tym przypadku. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do gry aktorskiej. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że ledwo mogę zebrać myśli. Myślałam, że po roli Kajol w filmie "Fanaa", w którym grała ona niewidomą, nic mnie tak nie zaskoczy jak ona. A tu proszę, wystarczyło tylko rozejrzeć się i obejrzeć "Nazywam się Khan". 

Historia sama w sobie jest przepiękna. Mamy tu nie tylko wątek rasizmu, ale także ogólnej fobii i strachu na tle mułzumanów. Możemy zobaczyć jakie skutki, dla normalnych, dobrych żyjących w Ameryce mułzumanów, powstały w wyniku ataków terrorystycznych. Każdy, kto wygląda jak islamista, od razu jest za niego uznawany. Ludzie się boją, wyszydzają, dręczą, odrzucają. Najgorsze jest to, że nie cierpią tylko mułzumanie, ale też hindusi, sithowie i wiele innych nacji. Cierpią dzieci, ich matki, ich ojcowie. A przecież to, że ktoś wyznaje islam, nie znaczy wcale, że jest terrorystą. Cudownie pokazana jest przemiana głównego bohatera, który z zamkniętego w sobie, przerażonego chłopca, staje się mężczyzną, mężem, ojcem, co wcale nie jest dla niego łatwe. Jest nieporadny, ale stara się. Stara się, bo kocha.  Z nieopierzonego pisklaka staje się przepięknym pawiem. Swoim zachowaniem ratuje świat, wprawia w ruch koło miłości. Po prostu musicie to zobaczyć.


Ten film, mimo że został nakręcony 7 lat temu, opowiada o czymś, co zawsze będzie istniało wśród nas. O nienawiści do niewinnych ludzi. O kopniakach wymierzonych w stronę chłopca, tylko dlatego, że ma mułzumańskie nazwisko. O pobycie w więzieniu, torturach, dręczeniu człowieka, który jedyne czego pragnął, to stanąć przed prezydentem i oczyścić nazwisko nie tylko swoje, ale też i swojej żony i syna. Człowieka, który przebył prawie cały kraj, byle tylko powiedzieć pewne zdanie. Złożył obietnice i zamierza jej dotrzymać. I mimo tego, że nie wszystko rozumie, jest pełen wiary, nadziei, a jego serce aż płonie od dobroci. Kocha, choć nawet nie wie, że to dziwne uczcie w sercu jest miłością, cierpi choć nie potrafi tego wyrazić. 

Żywimy się nienawiścią. Zapominamy, że nie o to chodzi w życiu. 

Mama nauczyła Rizvana jednego. Nie ma podziału na rasę, kolor skóry, czy wyznanie. Na świecie istnieją tylko dwa podziały człowieka. Człowiek dobry i człowiek zły. Nic więcej. 

"Nazywam się Khan", to przepiękna opowieść, która wyciska łzy z oczu i całkowicie zmienia pogląd na wiele spraw. Płakałam jak bóbr, wiele razy się śmiałam. Ten film to coś niesamowitego, powinien dostać Oscara, bo jak najbardziej na niego zasługuje. Dosłownie rozniósł mi serce na kawałki, a mój ukochany aktor Shahrukh Khan, doskonale wcielił się w rolę Rizvana. Wcześniej kochałam go, ale po tym filmie po prostu nie wiem co powiedzieć. Kocham go, po prostu kocham. Jest cudownym aktorem i chyba nigdy nie wyjdę z podziwu. Chciałabym go kiedyś spotkać. I podziękować mu za to, że jest.

Niesamowicie podobało mi się w tym filmie to, w jaki sposób przedstawiono głównego bohatera. Był uroczy w swojej chorobie, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że zachowuje się dziwnie. Wiele razy się śmiałam, obserwując go jak matka swoje dziecko, gdy stawia ono pierwsze kroki. Może jest to dziwne porównanie, ale jeśli obejrzycie film, zrozumiecie. Rizvan był tak słodko nieporadny, a jednak z drugiej strony, jego ogromne serce i upór nadrabiało każdy brak. Gdy go widziałam i jego zachowania, to aż coś mnie ściskało w sercu. Miałam ochotę jedynie go przytulić (mimo, że tego nie lubi) i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale już w kolejnej chwili pokazywał, że poradzi sobie. To było coś pięknego. Ale scenariusz to jedno, gdyby nie gra aktorska (o której wspominałam już chyba z milion razy), film straciłby ten urok. Nie ma co się oszukiwać. Historia jest ogromnym atutem, ale to Shahrukh Khan spaja tę historię, bez niego wszystko by się rozleciało. Uwielbiałam głównego bohatera za jego szczerość, bezpośredniość, za nieporadność i upór.  Jego po prostu nie dało się nie lubić, praktycznie od pierwszych chwil zaskarbił sobie moją sympatię. 

Pokochałam Shahrukh Khana i jego nowe wcielenie. 


Oczywiście nie mogę zapomnieć o Kajol, grającą Mandirę, czyli drugą najważniejszą postać w filmie. Rizvan podróżując pisze do niej w notatniku. Widać jak bardzo ją kocha, choć sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Kajol idealnie sprawdziła się w tej roli. Jest genialną aktorką, czego dowiodła w Fanaa. Miałam lekkie wrażenie, że nie dała z siebie wszystkiego, ale i tak bardzo mi się podobało. 

Kończąc mój miłosny list do Shahrukh Khana, chcę tylko dodać, że w tym filmie nie ma typowych dla Bollywoodu piosenek. Gdy się o tym dowiedziałam czytając opinię na filmwebie, to byłam lekko rozczarowana, bo uwielbiam je. Jednak ich brak nie jest minusem. Odnoszę teraz lekkie wrażenie, że z piosenkami ten film coś by stracił. Straciłby swój urok, chociaż może się mylę? Mniejsza. Chodzi mi o to, że mimo ich braku, film nadrabia cudowną ścieżką dźwiękową. Ktoś kto nad nią pracował, doskonale wiedział co robi. Pasuje ona idealnie, buduje klimat, dodaje powagi. Słychać, że ktoś się postarał i dał w to całe swoje serce.

Niczego mi nie brakowało w tym filmie. Był humor, miłość, wiara, siła, bohater który łapie za serce. I historia, która sprawia, że nie możemy przestać płakać. Spotkałam się z opinią, że film jest słaby, że wątki są poplątane i że nie wiadomo o co w końcu chodziło reżyserowi. Nie zgadzam się z tym. Wielowątkowość jest ogromnym atutem, nie ma chwili w której widz by się nudził, a mimo tego, że twórca filmu zawarł w nim wiele różnych tematów, to nie uważam żeby były one poplątane i niejasne. Oglądałam z ogromną przyjemnością i nawet jeśli były jakieś niedociągnięcia, to nie były na tyle duże, by przeszkadzały w oglądaniu, bądź sprawiały, że przesłanie i temat są niejasne. 

"Nazywam się Khan", jest filmem, który powinien obejrzeć każdy, niezależnie od wieku, języka w jakim mówi, rasy, wyznania. Jest on jednym, wielkim "NIE", dla nietolerancji, dla nienawiści. A przede wszystkim, jest przepiękną historią o człowieku, którego wiara, jest silniejsza niż nienawiść. O człowieku, który widzi tylko dwa rodzaje ludzi. Ludzie dobrzy i ludzie źli. O człowieku, który jest tak inny od nas, mimo że jest taki sam. Mówienie o tym filmie nie przychodzi łatwo. Jego po prostu trzeba obejrzeć i mam nadzieję, że to właśnie zrobicie. Mimo, że trwa on dwie i pół godziny, nie było tam nawet sekundy, która byłaby wciśnięta na siłę. To długa, przepiękna historia, którą ogląda się z wielkimi emocjami, zaciśniętymi pięściami, z oczami pełnymi łez i krzykiem na ustach. Otwiera oczy, otwiera uszy, serce i duszę. Polecam go wam z całego serca, koniecznie musicie go obejrzeć. 

"Nazywam się Rizvan Khan. I nie jestem terrorystą". 

ps. są wśród was fani Bollywood?

5.8.17

LBA - Book Tag - Dowiedz się czegoś o mnie!


Witajcie, miała dziś być recenzja, ale nie dam rady, więc zdecydowałam się wykonać LBA tag książkowy, do którego nominowała mnie Wiktoria z bloga Lori czyta, za co bardzo serdecznie dziękuję! Także, bez zbędnego gadania, zapraszam do czytania ^^ Dziś króciutki przyjemny post ;) 


1. Jakie jest Twoje ulubione miejsce do czytania?

Mój pokój, albo huśtawka na podwórku, którą razem z bratem sami skręciliśmy :D Stoi ona w cieniu, między kwiatami, wieje lekki wiaterek I jest po prostu idealnie. Lubię też czytać podczas dłuższych podróży autobusem, ale najczęściej oglądam widoki :)


2. Słuchasz muzyki gdy czytasz? Czy raczej Ci ona przeszkadza?
Nie słucham muzyki podczas czytania, bardzo mnie to irytuje i nie mogę się skupić na czytaniu. I to głównie dlatego, że zamiast czytać zaczynam słuchać muzyki. A jako, że w telefonie mam tylko najukochańsze piosenki, to zaraz zaczynam śpiewać i podrygiwać w rytm muzyki. Dlatego też gdy czytam potrzebuję ciszy i spokoju. Czasami starczy tylko, że mama jest w pokoju obok i już nie mogę się skupić. 


3. Ile przeważnie spędzasz godzin na czytaniu?
Staram się czytać 2, 3 godziny dziennie, ale czasami jak się wciągnę, to nie ma mnie cały dzień i biada temu, co odważy się przerwać mi tę cudowną czynność. Zdarzało się nawet, że jak zaczęłam gdzieś koło 16.00, to skończyłam o czwartej nad ranem. Także... Przeważnie czytam 2 godziny i na siłę się odrywam by pójść pomóc mamie i zająć się czymś innym. 


4. Z jaką postacią z książki lub serii się utożsamiasz?
Sama nie wiem, chyba z żadną. Ewentualnie z bohaterką "Fangirl", ale jest to trochę oszukane, bo książki nie czytałam a znam ją jedynie z relacji innych czytelników.

5. Zdarza Ci się jeść gdy czytasz?
Taaaak, i to bardzo często. Najczęściej jem krążki ryżowe, bądź kukurydziane i potem muszę wytrzepywać okruchy książek. Jednak w porównaniu z piciem herbaty, którą piję za każdym razem gdy czytam, to jem bardzo rzadko. Co do herbaty, kiedyś miałam jeden z tych takich modnych ostatnio słoików z nakrętką i słomką. To było genialne, bo była mniejsza szansa, że się obleje. Niestety, jeden mi pękł, drugi też. Ja to mam pecha do tych kubków.


6. Czy korzystasz z księgarni internetowych? Jak tak to z jakich.
Korzystam ale bardzo rzadko. Ogólnie mało kiedy mam pieniądze, aby kupić więcej niż jedną książkę, a wychodzę z założenia, że jedną książkę bez sensu jest kupować. Ale jak już kupuję, to w Taniej Książce, lub Nieprzeczytane.pl. Czasami jeśli są fajne książki i faje promocje, to w księgarni Znak :)


7. Ulubiona postać/postacie?
Magnus Bane, Harry Potter, Feyra, Rhysand, Sebastian, Alec, Ron, Hermiona, Ginny, Kattnis. Dużo ich jest, więc więcej nie będę pisać xD

8. Wolisz narracje pierwszoosobową czy trzecioosobową?
To zależy od zamysłu autora. Bo są takie książki, którym po prostu nie pasuje narracja inna od tej która jest. Ale ja sama wolę narrację pierwszoosobową, chociaż czasami mnie irytuje, w szczególności gdy bohater ma zbyt dużo rozmyślań i cały czas się czymś zadręcza. Nie mam nic przeciwko temu, bo to nadaje mu charakteru, ale czasami naprawdę przesadzają. 


9. Czy często denerwują Cię główni bohaterowie książek?
Przyznam, że nie. Chyba, że za bardzo się nad sobą roztkliwiają. To jest bardzo irytujące.


10. Pod jakim względem dobierasz zakładki? Kolorystycznie, tematycznie czy po prostu bierzesz pierwszą lepszą?
Biorę pierwszą lepszą, ewentualnie wybieram którąś ze swoich ulubionych od EpikPage <3 (Alec, Magnus, Deadpool, Geralt, Logan). 


Nominuję:
Natalię z Zaczytana Weni 

Pytanka: 
1. Co irytuje cię w książkach?
2. Ostatnio przeczytana książka (opowiedz coś więcej)
3. Ulubiona seria i dlaczego akurat ta?
4. Najgrubsza książka jaką przeczytał-eś/-aś?
5. Ulubiony gatunek literacki?
6. Ile masz książek w domowej biblioteczce? Prosimy o zdjęcie! :)
7. Zdarza ci się jeść lub pić podczas czytania?
8. Najlepsza twoim zdaniem książka w tym roku?
9. Gdzie najchętniej czytasz? 
10. Gdzie częściej kupujesz książki, w księgarni stacjonarnej czy internetowej? 
11. Ulubiona książka?
12. Lubisz zakładki? Zbierasz je? Jeśli tak, czekam na zdjęcie :D 

Także, piszczcie jak się wam podobało, a jutro widzimy się w recenzji! Zostawajcie też w komentarzach wasze odpowiedzi na wszystkie pytanka, chętnie poczytam :)

Pozdrawiam serdecznie, ściskam, całuję i życzę wspaniałego zaczytanego dnia!
Marlena Marszałek

Ps. Jeśli jest coś, co chcielibyście o mnie wiedzieć, piszcie! Na wszystkie pytania odpowiem :)

3.8.17

53. "Odległość między tobą a mną" Jeniffer E. Smith



Wyobraź sobie taką sytuację. W ostatniej chwili wbiegasz do windy, dosłownie umierasz z gorąca, bo w twoim mieście nastała fala ogromnych upałów. Ledwo winda rusza w górę, nagle zostaje wyłączony prąd, a ty zdajesz sobie sprawę, że tkwisz zamknięta na ogromnej wysokości, z chłopakiem z którym nigdy nie rozmawiałaś. Dookoła panuje przerażająca ciemności, ledwo widzisz swoje dłonie wyciągnięte przed twarz a do twoich uszu dobiega jedynie głośna muzyka płynąca z wetkniętych w uszy słuchawek, siedzącego w przeciwnym rogu metalowej pułapki, nieznajomego. Robi się w niej coraz bardziej duszno, nikt nie rusza wam na pomoc i musicie czekać. Czas wydaje się być wiecznością. Zaczynasz z nim rozmawiać i między wami nawiązuje się jakaś dziwna więź. I nagle czas przyśpiesza. A gdy zostajecie uwolnieni, po prostu nie potraficie się rozstać. 

Ja w takim przypadku byłaby przerażona i nawet słowem bym się nie odezwała. Ale ja to ja. Całkowicie inaczej jest w przypadku Lucy. 

Lucy i Owena dzieli przepaść. Mieszkają w jednym budynku, ale dzieli ich nie tylko piętro. Owen mieszka w suterenie, Lucy na 23 piętrze. Dzielą ich problemy, dzieli ich całkowicie różne życie. Jednak w tę jedną noc, gdy w całym Nowym Jorku wyłączono prąd, a oni oboje utykają w windzie, nagle ich nici się splatają. Do tej chwili niepozorna plątanina włókien tworzących ich życie, plątanina wątku i osnowy, miesza się ze sobą. Czekając na ratunek, zaczynają ze sobą rozmawiać. I dopóki nie zostają uratowani i nie ruszają w swoje strony, nie zdają sobie sprawy, że ich serca przez tę krótką chwilę splotły się ze sobą. Zostaje w nich ślad. 

Ale życie nie jest proste. Świat rzuca ich Edynburga i San Francisco, do Pragi i do Portland, ale nie potrafią o sobie zapomnieć. Mimo, że starają się żyć dalej, to po prostu nie potrafią. Swoją pierwszą miłość powierzają wędrującym po świecie kartkom pocztowym. Cierpią, choć nie potrafią się do tego przyznać. I zdają sobie sprawę z tego, że czasami nie miejsce, a człowiek sprawia, że zarzucamy gdzieś kotwicę i budujemy dom. 


Czy krótka rozmowa może pozostawić ślad na duszy? Wryć się w nią tak mocno, że nie potrafimy myśleć o niczym i nikim innym? Może. Czego przykładem jest właśnie historia Owena i Lucy, opisana w przepiękny sposób i choć delikatnie surrealistyczna, to mimo wszystko prawdziwa. 

Czytając tę książkę, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Nie ważne ile kilometrów nas dzieli, jeśli jesteśmy ze sobą blisko, kontaktujemy się ze sobą, to odległość nie ma znaczenia. Bo tak naprawdę liczy się ona w emocjach nie kilometrach. Gdy zobaczyłam z tyłu książki ten napis, to nie wierzyłam. Ale gdy przeczytałam książkę, to zrozumiałam. Dystans, który dzielił głównych bohaterów polegał właśnie na emocjach, bo gdy byli w jednym mieście, w jednym budynku, to na początku było wspaniale. I choć ten początek trwał tylko jedną noc, to znaczył dla nich bardzo wiele. Ale wystarczyło, że wzeszło słońce i każde wróciło do swojego życia, niekiedy pełnego bólu i cierpienia. Odsuwali się od siebie. I nie ważne było to, że mieszkali w tym samym miejscu. Ich serca dzieliły miliony, jeśli nie miliardy kilometrów. Za to, gdy życie rozproszyło ich po świecie, jakimś dziwnym trafem byli bliżej siebie niż dalej. 

W prawdziwym życiu bardzo często jest tak samo. Niby jesteśmy blisko siebie, ale jednak daleko. I nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, a nawet jeśli już to widzimy, to staramy się to ignorować. Nie rozmawiamy, nie tłumaczymy sobie wielu rzeczy. Mamy nadzieję, że druga osoba się domyśli o co nam chodzi. Ale świat tak nie działa. My tak nie działamy.

-A swoją drogą, co tam jest na górze?
-Niebo.
-Masz klucze do nieba? - zapytała.

Książkę czytałam z ogromną przyjemnością. Jest lekka, delikatna, niezwykle subtelna. Nie miałam problemu z zagłębieniem się w fabułę, co ostatnio bardzo często mi się zdarza. Jako, że ma ona zaledwie 303 strony, to przeczytałam ją w jeden dzień z przerwami na odpoczynek. Niestety, pogoda nas nie oszczędza i termometr u mnie wskazywał 35 stopni jeśli nie więcej. I jedynie to odciągało mnie od książki, bo momentami naprawdę nie dawałam rady. Sama historia bardzo mi się podobała, nie była nużąca, dosłownie przepłynęłam przez strony i jak skończyłam, to miałam na twarzy wielki uśmiech. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam czegoś takiego. 


Mimo, że fabuła nie jest jakaś wybuchowa, mam tutaj na myśli to, że nie ma jakiś ogromnych zwrotów akcji, to napisana jest po prostu przepięknie. Zwykle w książkach nie lubię długich opisów miejsca, lub uczuć bohatera (a czasami naprawdę autorzy się przeraźliwie rozpisują), to w tym przypadku, opisy miejsc były ważnym fundamentem w historii i budowały ją. Niesamowicie mi się podobał sposób, w jaki zostały opisane miasta. Delikatnie tajemniczy, zgrabny, dopasowany wręcz idealnie. W sumie, to właśnie one najbardziej mi się w książce spodobały. Czytałam je z ogromną przyjemnością i marzyłam by się tam w tamtej chwili znaleźć. W szczególności opis Paryża bardzo mnie zabolał. W tamtym roku byłam we Francji, ale nie miałam możliwości zwiedzić jego stolicy. I dlatego poczułam dziwną nostalgię, gdy czytałam jego opis. 

Oderwanie się od "Odległości" było naprawdę dla mnie trudne. Mimo, że bohaterzy nie mieli łatwo w życiu, to jakimś dziwnym trafem, strasznie chciałam się znaleźć w ich skórze. Dlaczego? A bo ja wiem. Bohaterowie nie są sztuczni, co niestety w tego typu historiach zdarza się dosyć często. Historia jest opisana z dwóch perspektyw, Lucy i Owena. Ja jednak bardziej lubiłam tę ze strony dziewczyny. Nie dosyć, że była ona książkoholiczką, za co od razu dostała u mnie duży plus, to mimo tego, że niczego jej w życiu nie brakowało, to nie była płytka i zapatrzona w siebie. Za to Owen, hmm, polubiłam go, ale w jakiś dziwny sposób mnie irytował. Miał dziwna aparycję, był jakoś dziwnie staroświecki, nie wiem czy tak to można nazwać. No po prostu był dziwny. Ale z drugiej strony rozumiem to, stracił bliską osobę, ukochany dom, dawne życie.

Mimo tego, że książka jest napisana lekko, to nie jest ona płytka. Nie jest to pierwsza lepsza historia miłosna (mimo, że taka się może zdawać) i zawiera ona w sobie więcej głębi, niż świadczy o tym opis. Czyta się ją lekko, nie obciąża umysłu, ale delikatnie obciąża serce. Zmusza do refleksji na temat miłości. Bardzo mi się ona podobała i mimo paru wad, mogę ją wam z czystym sercem polecić. Jeśli szukacie czegoś idealnego na wakacje, czegoś co przeczytacie w jeden dzień, to jak najbardziej zachęcam. A jeśli lubicie takie historie, to nawet się nie zastanawiajcie, bo naprawdę warto poświęcić trochę swojego czasu tej książce. Może nie poruszy was aż do cna, ale na pewno będzie przyjemną lekturą, z którą spędzicie dobre chwile. 

Jak najbardziej polecam wam "Odległość między tobą a mną". To piękna i niezwykle prawdziwa opowieść o pierwszej miłości i o odległości, która dzieli i która łączy. 

Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałego dnia, 
Marlena Marszałek

2.8.17

52. "Deadpool. Martwi prezydenci"





Człowiek tak już ma, że uwielbia superbohaterów. Batmana, Iron Mana, Supermana, Thora, czy Kapitana Amerykę. Jednak w moim przypadku jest inaczej. Im bardziej nędzny jest bohater, im więcej szeroko pojętego zła czyni, tym bardziej się zakochuję. To nie tak, że nie lubię superbohaterów (no może oprócz Batmana, nie mogę go zdzierżyć, fani nietoperza wybaczcie) kocham Tony'ego Stara za jego genialny humor i osobowość, wprost obsesyjnie wielbię Wolverina, filmy o nim oglądałam co najmniej 3 razy, wystarczy że o nim usłyszę, a już piszczę z podekscytowania (i dlatego też drugi i zarazem ostatni film o nim, o tytule "Logan", doszczętnie zniszczył moje biedne zakochane serduszko, kto oglądał ten wie o co mi chodzi). Uwielbiam Bartona (Hawkey), nowego Spidermana. Ogólnie, kocham filmy Marvela. Jednak, w porównaniu z osobistością, którą wielbię ponad wszystkie inne, reszta zdaje się być ledwie wybuchem grzmotem, przy wybuchu wulkanu.

Gościu, o którym chcę wam dziś opowiedzieć, jest moją wielką Marvelowską miłością, odkąd obejrzałam gameplay gry o nim u youtubera Tivolta. Niekonwencjonalny, chamski, jedyny w swoim rodzaju, ironiczny, antyheroiczny, o genialnym poczuciu humoru, bezwzględny, pewny siebie, łamiący wszelkiego rodzaju bariery, w tym też tzw. czwartą ścianę. Jest bardzo mało przypadków, gdy bohater (choć w tym przypadku pasowałoby go raczej nazwać antybohaterem), odzywa się prosto z kart komiksów do czytelnika. On doskonale wie, że jest w stworzonej o nim grze, wie że za 6 stron skończy się rozdział komiksu, wie że powstał o nim film i chwali się tym przed wszystkimi, podczas trwania tego filmu, będąc jego głównym bohaterem. 

Uwierzcie mi, ten moment gdy gracie w grę, a jej bohater mówi prosto do was, genialne uczucie! Albo czytacie komiks, a on szepcze do was jakiś głupi żarcik, nie zważając na walkę odbywającą się wokół niego, a wy dosłownie brechtacie, mimo że krew praktycznie spływa ze stron. Wasz ojciec patrzy na was jak na głupią, a wy śmiejecie się do rozpuku.

Chcę wam przedstawić Deadpoola. 

Jestem pewna, że kojarzycie gostka, na imię mu Wade Wilson, chodzi ubrany w czarno czerwony strój, z tyłu na plecach ma zatknięte dwie długie i cholernie ostre katany, jest nieśmiertelny i pod maską wygląda jak skrzyżowanie zgniłego awokado i kraterów w ziemi po wybuchu bomby. Do tego dodajmy, że kiedyś przeżył najgorsze co może przydarzyć się człowiekowi, stał się mutantem, posiada genialnie ironiczne poczucie humoru, uwielbia walczyć i jest najemnikiem. Połączenie idealne!

Jestem w nim bez pamięci i szaleńczo zakochana. Jak to się dzieje, że my dziewczyny lubimy takich gości? 

Dziś chcę pomówić o komiksie, w którym główną rolę gra Deadpool, a dokładniej o pierwszym tomie komiksów o nim, zatytułowanym "Deadpool. Martwi prezydenci", narysowanym i napisanym przez Briana Posehna, Gerry'ego Duggana i Tony'ego Moora. Gdy tylko zobaczyłam, że zostanie on u nas wydany, to po prostu wiedziałam, że muszę go mieć. Minął rok i w końcu, dzięki mojemu bratu, dostałam to cudeńko w swoje łapki. Brat zafundował mi pierwszy i drugi tom. Gdy otwierałam paczkę, to siłą powstrzymywałam się od pisku. Siedziałam wtedy w samochodzie i nie chciałam by ludzie się na mnie patrzyli jak na świra.


Nie minęło wiele czasu, a zabrałam się za pierwszy tom. W wielkim skrócie, opowiada on o tym, że pewien mag ożywił nieżyjących już od dawna prezydentów USA. Powstali oni z grobu i niczym krwiożercza armia ruszają oni by terroryzować swoich rodaków. Najwięksi bohaterowie nie mogą nadszarpnąć swojego idealnego wizerunku, walcząc z amerykańskimi patriotami. Jest tylko jedna osoba, która może to zrobić. Ktoś z zszarganą reputacją, hurtowy zabójca, ciężkozbrojny szaleniec z orzeczoną niepoczytalnością może wykonać tę obrzydliwą i odrażającą misję. Lecz mało jest takich osób w uniwersum Marvela. I tutaj wkracza Deadpool.

Na początku komiksu bardzo ciężko było mi się wgryźć w historię. Sama nie wiem dlaczego. Przeczytałam jakieś 50 stron i odłożyłam. Komiks leżał 3 tygodnie i się kurzył, a ja jakoś nie miałam chęci do niego wrócić. Jednak ostatnio, stwierdziłam, że muszę dokończyć go i przekonać się, czy jest tak dobry, jak gra, czy film.

I tu niestety, trochę się zawiodłam. To nie tak, że jest beznadziejny. Po prostu momentami jest nudny i jeśli porównać by go z filmem, to byłby naprawdę nisko przeze mnie oceniony. Ale postanowiłam ocenić go jakoś coś odrębnego i nie porównywać go do filmu, bo to kompletnie nie ma sensu. Więc czytałam dalej napawając się genialnymi rysunkami. Tutaj trzeba przyznać, nawet jeśli fabuła nie jest jakaś wybitna, to grafika to istne złoto. Krwista, ostra, przyjemna dla oka (no może oprócz chwil, gdy flaki dosłownie fruwają, a krew zapełnia całe strony), niesamowicie mi się podobała. Potrafiłam nie raz kilkanaście minut wpatrywać się w jeden obrazek i analizować każdy jego szczegół.

Co do Deadpoola samego w sobie, to nie zaprzeczę, był genialny. Uwielbiam te jego ironiczne żarciki, jego osobowość, skuteczność. Nie potrafię wyjaśnić co, ale ma on w sobie coś takiego, co sprawia, że nie da się go nie lubić. Jest aż do bólu prawdziwy, emanuje pewnością siebie i niesamowitym dystansem do wszystkich i wszystkiego. Zamknięty w sobie i w siebie zapatrzony, nie robi nic po to by pomóc, a jedynie po to, by zarobić jak najwięcej pieniędzy, czego nie ukrywa i sam to bardzo często podkreśla. Jest arogancki, niekonwencjonalny, zepsuty aż do szpiku kości. No po prostu uwielbiam go.

Gdy sięgnęłam po komiks po raz drugi, to tym razem było inaczej. Nim się obejrzałam wsiąknęłam kompletnie i rechotałam z głupich żarcików Deadpoola. A najbardziej z jednego momentu, gdy przebija on magicznym mieczem księgę zawierającą zaklęcia z czarnej magii i mówi "Chyba nigdy nie poznam zakończenia Pięćdziesięciu twarzy Grey'a". Czytając to parsknęłam śmiechem, a siedzący obok tata spojrzał na mnie dziwnie. Jako, że komiks nie ma wielu stron, przeczytałam go bardzo szybko i ledwo skończyłam, już poczułam że mi go brakuje. Nie była to jakaś niesamowicie ambitna lektura, a raczej coś na odmóżdżenie, przy czym czytelnik będzie się dobrze bawić.

Mimo, że ma on parę wad, to i tak go uwielbiam. Mógł być trochę lepszy, bardziej "Deadpoolowaty". Trochę mi brakowało tego Deadpoola z filmu. Ten w komiksie mimo wszystko, był trochę inny. Bardzo przyjemnie mi się czytało i nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugą część. Najlepsze jest to, że każda część jest oddzielną historią i można je czytać bez poznania wcześniejszych. Jednak ostrzegam, komiks ten nie nadaje się dla osób poniżej 16 roku życia. Jako, że sam jego bohater, to najemnik, to krew leje się strumieniami. Niektóre sceny mogą osoby wrażliwsze przyprawić o mdłości. Są narysowane bardzo realistycznie, co jest i plusem i minusem.


Jeśli uwielbiacie takich gości jak Wade, to z całego serca polecam wam ten komiks. Jednak, muszę was ostrzec, że w porównaniu z filmem, wypada on naprawdę słabo. Jednak, jeśli nie oglądaliście filmu, to nawet lepiej, bo dzięki temu nie będziecie patrzeć na niego poprzez jego pryzmat. Niestety, ja mimo że się staram, to po prostu nie potrafię nie porównywać komiksu do filmu. Po prostu wciąż pamiętam swoje odczucia po jego obejrzeniu, te emocje gdy trwała kolejna, genialna akcja, głos aktora, grającego Deadpoola. Tego nie da się tak łatwo zapomnieć. Mimo, że komiks mi się podobał, to trochę się zawiodłam. Spodziewałam się czegoś innego. Czegoś bardziej wybuchowego, co dosłownie powali mnie na kolana i sprawi, że będę bić pokłony. Słyszałam, że druga część jest lepsza, więc mam nadzieję, że zmyje ona ten lekki zawód i pozostawi po sobie tylko dobre odczucia. Jeśli lubicie komiksy z niezwykłymi bohaterami, to jak najbardziej zachęcam. Deadpool jak postać, jest wart poznania, bo jest wykreowany po mistrzowsku. Jest jedyny w swoim rodzaju i chcąc, nie chcąc, przyciąga uwagę czytelnika swoją osobowością, zachowaniami i charakterem.

Mimo wszystko, chcę wam polecić ten komiks. Może wam się bardziej spodoba? Oczywiście tylko jeśli lubicie takie klimaty. Nic na siłę moi drodzy ;) Jeśli chcecie poznać moją pełną pozytywów opinię na temat filmu "Deadpool", to znajdziecie ją TUTAJ, tylko od razu ostrzegam, że jest ona obszerna, ale wiem, że lubicie takie posty :)

Także, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wspaniałego dnia,
Marlena Marszałek

1.8.17

Czytelnicze i nie tylko, podsumowanie lipca +BookHaul


Instagram, ilość postów, książki przeczytane, książki zrecenzowane, książki od wydawnictw (chyba że to w bookhaul)

Lipiec się już skończył. Oznacza to tylko jedno, trzeba go podsumować! Jeśli jesteście ciekawi ile książek przeczytałam, ile zasiliło moją biblioteczkę, ile nowych dusz dołączyło do bloga i instagrama, to serdecznie was zapraszam do pierwszego (i na pewno nie ostatniego), podsumowania miesiąca! Gdy to piszę, jest tak przeraźliwie gorąco, że dosłownie się rozpływam. Nienawidzę lata, eh. Takie temperatury dosłownie mnie zabijają, kompletnie nic mi się nie chce. Lato to zdecydowanie nie moja pora roku, wolę wiosnę, albo jesień. 

KSIĄŻKI

W lipcu przeczytałam 6 książek. I jest mi strasznie głupio, że było ich tak mało. Sama nie wiem dlaczego tylko tyle. Smuci mnie to, ale już nic w tej chwili z tym nie zrobię, mogę tylko postarać się by sierpień był o niebo lepszy, co niestety będzie ciężkie, bo mam dużo nauki i wyjazdów. Ale 12 to minimum. 

Przeczytałam:


- "Seria Niefortunnych Zdarzeń. Krwiożerczy karnawał" Lemony Snicket, książeczka bardzo mi się podobała, jedna jest to 9 część, więc nie będę wam dużo o niej mówić. Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii na temat pierwszego tomu to znajdziecie ją TU.
- "Sobowtór" Ewa Karwan-Jastrzębska, książka ciekawa, przyjemnie się ją czytało, a sama jej tematyka tylko zachęca do przeczytania. Na blogu pojawiła się jej recenzja, więc zapraszam do niej.
- "Bilet do szczęścia" Beata Majewska, jest to druga część książki "Konkurs na żonę", obie podbiły moje serce. Napisane w genialnym stylu, nie są nużące i niesamowicie wciągają. Oba tomy zrecenzowałam, znajdziecie je TU i TU.
- "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas. Moje pierwsze spotkanie z tą autorką, które zakończyło się wielką miłością i zachwytem. I najdłuższą recenzją w historii bloga. Uwielbiam tę książkę i nie mogę doczekać się aż sięgnę pod drugą część. Recenzję znajdziecie TU
- "Cykl" Monika Jagodzińska. Zaskakujący debiut młodej polskiej autorki. Bardzo przyjemnie i szybko mi się go czytało. Polecam! 
- "Deadpool. Martwi prezydenci", komiks. Może niektórzy z was tego nie wiedzą, ale ubóstwiam Deadpoola, oglądałam film, grałam w grę, zbieram komiksy z nim, kupiłam nawet figurkę i zakładki z nim. Niestety komiks mnie zawiódł, nie będę tego ukrywać. Jeśli chcecie poznać moje zdanie na jego temat, to niedługo pojawi się jego recenzja :)

I to by było na tyle. Słabo prawda? Ech... Trochę mnie to martwi.


SERIALE I FILMY


W lipcu zaczęłam oglądać serial "Gra o Tron" i kompletnie przepadłam. Nie spodziewałam się, że to jest tak cudownie genialne! Mimo, że nie mam dużo czasu, skończyłam oglądać 1 sezon i zabieram się za drugi. Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z tym serialem, to koniecznie musicie to zrobić. Ja teraz w swoich książkach, które koniecznie muszę kupić sobie pierwszy tom, koniecznie ilustrowaną. Cena nie ma znaczenia. Ten serial jest moim odkryciem lipcowym i wielką miłością. Coś cudownego. 

(Filmy) Obejrzałam: 

- "Koralina" ta bajka jest po prostu cudowna! Dziwię się, ze wcześniej jej nie oglądałam ;)

- "Dom" (bajka animowana od Disney'a), również cudna, wspaniale się ją oglądało. 

- "Jak ukraść księżyc", "Minionki", "Minionki 2", podobało mi się, ale nie jakoś bardzo ;)

- "Hotel Transylwania 2", uwielbiam pierwszą część i druga była równie dobra. 

- "Strażnicy Marzeń", tę bajkę polecam z całego serca, nie dosyć że cudowna historia, to jeszcze pięknie animowana! Cieszy oko :) 

- "Dzieciak rządzi", w tym przypadku podeszłam do tej bajki bardzo ostrożnie. Ale pobiła ona moje najśmielsze oczekiwania! Uśmiałam się jak nigdy i żałowałam, że tak szybko się skończyła. Z tych wszystkich, które obejrzałam, tę polecam wam najbardziej. Jest świetna!

- "Logan", to jedyny film, nie będący animowanym, który obejrzałam w lipcu. Złamał mi serce swoim zakończeniem, ale nie żałuję że go obejrzałam. Cudowny ruch kamery, dobry scenariusz, ani przez sekundę nie było nudno, wszystko idealnie na swoim miejscu. Uwielbiam filmy Marvela, no po prostu uwielbiam <3

Taaa, miały być filmy. I wyszło na to, że taki staruch jak ja, ogląda prawie tylko i wyłącznie bajki. Czy to wstyd, gdy ma się 19 lat? Uważam, że nie, bo dzieckiem powinno się być aż do śmierci. Nie możemy odbierać sobie tej odrobiny dziecka ;)




NOWE KSIĄŻKI (kupione, prezenty, od wydawnictw)

Kupiłam: 
-"Atramentowe serce" Carolina Funke
-"Modni" książka o modzie polskiej

Dostałam od mamy:
-"Pierwszy bal" Danielle Steel
-"Pamięć miłości" Aminatta Forna

Od wydawnictw:
-"Dwór cierni i róż", "Dwór mgieł i furii" Sarah J. Maas (od wyd. Uroboros)
-"Do zobaczenia nigdy" Eric Lindstrom (wyd. Uroboros)
-"Martwe ciało Mavericka" Anna Kapes ( wyd. Novae Res)
-"Lirogon" Cecelia Ahern (wyd. Muza)
-"Odległość między tobą i mną" Jennifer E. Smith (wyd. Bukowy Las)
-"Okrucieństwo" Scott Bergstrom (wyd. Bukowy Las)
-dwie książeczki od wydawnictwa [ze słownikiem], "Czarnoksiężnik z krainy Oz" i "Doktor Dolittle i jego zwierzęta"



TROCHĘ STATYSTYK ;)

Blog:

Przybyło 24 nowe duszyczki <3 (jest was teraz 198!)
Dodałam 9 postów :) 
Przybyło 2,5 tysiąca wyświetleń.

Nowe współprace: 
Uroboros
Bukowy Las
Novae Res
Muza Sa.

Instagram: 


86 nowych obserwacji
6 nowych zdjęć

I to by było chyba na tyle. Nie jestem wprawiona w takich postach, nie wiem co bym tu jeszcze mogła napisać ;) Jeśli coś jeszcze chcielibyście wiedzieć, to nie krępujcie się, piszcie w komentarzach. A wy? Ile książek przeczytaliście w lipcu, ile bajek obejrzeliście, ile nowych książek zasiliło wasze biblioteczki? Piszcie! 

Życzę wam wspaniałego dnia, a sobie życzę burzy, bo dosłownie przyklejam się do klawiatury, tak strasznie jest gorąco. 
Marlena Marszałek

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.