Odkąd pamiętam, uwielbiałam oglądać hinduskie filmy. Zakochałam się w dzwoniących dzwoneczkach, w wirującym sari, w brzdęku bransolet na kostkach dziewczyny. W czerwonej kropce na czole, tej odrobinie cynobru. Zakochałam się w tańcu, w muzyce, w śpiewie. Potrafiłam godzinami słuchać piosenek z filmów, a łzy same spływały po policzkach i spadały na ziemię. Kupowałam płyty, jeden film potrafiłam obejrzeć kilka razy i do dziś moja miłość nie wygasła, a trwa już pewnie ze 12 lat. Gdy byłam małą dziewczynką, to właśnie Bollywoody puszczane wtedy jeszcze w telewizji, sprawiły że jestem kim jestem. Chodziłam po domu, tańczyłam, śpiewałam po hindusku, zagłębiałam się w hinduską kulturę, marzyłam o własnym sari, o własnej przepięknej historii miłosnej, o weselu jakiego nikt nie miał. Uwielbiam hinduskie tradycje, obyczaje, na samą myśl o tym na twarzy pojawia mi się uśmiech.
Jednak, jest coś, a raczej ktoś, kto sprawił, że Bollywood jest dla mnie tak ważne. Osoba, mężczyzna, o wiele ode mnie starszy, ale ileż ja nocy przeleżałam, wyobrażając go sobie jak stoi obok mnie, młody, przystojny, z tym cudownym uśmiechem na twarzy, lekko zmrużonymi oczami i patrzy na mnie. Po prostu patrzy i się uśmiecha. Dałabym wszystko, by choć raz móc go zobaczyć na żywo, dotknąć jego dłoni i powiedzieć: "Dziękuję za wszystko, za każdy film w którym zagrałeś, za każdą historię którą opowiedziałeś. Zmieniłeś moje życie Shahrukh Khan. Dziękuję".
Bollywood to piosenki.
Bollywood to filmy, które łamią serca.
I nie ma co się oszukiwać.
Bollywood to Shahrukh Khan.
Pamiętam pierwszy film jaki z nim obejrzałam. "Gdyby jutra nie było". Miałam wtedy ledwo 7 lat, ale nigdy nie zapomnę tego, jak strasznie cierpiałam. Patrzyłam na niego swoimi niewinnymi oczami, wszystko doskonale rozumiałam. Już wtedy zrozumiałam, że stanie się częścią mojego życia. Po tym filmie nie potrafiłam o nim zapomnieć.
Więc oglądałam kolejne. "Czasem słońce, czasem deszcz", "Czasem nie, czasem tak", "Blisko siebie", "Veer Zaara", "Żona dla zuchwałych", "Om Shanti Om", "Miłość żyje wiecznie", "Nigdy nie mów żegnaj", "Jestem przy tobie". Ciężko było mi obejrzeć film hinduski, w którym nie gra Shahrukh Khan.
I dziś obejrzałam kolejny. Ledwo pół godziny temu i jestem w takim szoku, że po prostu musiałam napisać tego posta. Miała to być recenzja filmu. "Nazywam się Khan".
Rizvan Khan, jest mułzumaninem. Cierpi na autyzm, czyli tzw. zespół aspergera. Może wydawać się, że taka osoba nie odnajdzie miłości. Ale Rizvan odnalazł, przepiękną Mandirę. Odczuwa on uczucia w innym sposób niż my, jednak nadrabia ogromnym intelektem. Jednak, jego szczęście kończy się w chwili ataku terrorystycznego na World Trade Center, 11 września 2001 r. Jego ukochana, będąc w rozpaczy po utracie najważniejszego w jej życiu, każe Rizvanowi odejść, przekonać świat że nie jest terrorystą.
Więc mężczyzna rusza przed siebie, przez Amerykę i ma jedno postanowienie. Spotkać się z prezydentem i powiedzieć mu jedno zdanie. "Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą".
Wcześniej wiele razy słyszałam o tym filmie, często był wymieniany jako najlepszy film w którym Shahrukh Khan zagrał. Jednak zwlekałam. I to długo, bo ze dwa lata. Jednak dziś, w nagłym przypływie tęsknoty za ukochaną twarzą, przeglądając na filmwebie filmy w których grał, natknęłam się na ten. I włączyłam.
Nie miałam nawet pojęcia, jak wiele łez wyleję, ile razy będę się śmiać, ile razy głupio uśmiechać oglądając cudownego głównego bohatera. Ten jeden, jedyny raz nie widziałam na ekranie Shahrukh Khana. Widziałam na nim Rizvana Khana.
Nie potrafię nawet opisać jak doskonale Shahrukh zagrał. Tego po prostu nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Po tym filmie urósł on w moich oczach jeszcze bardziej. Podziwiałam go już wcześniej, ale teraz mój podziw wyszedł poza skalę. Zagranie osoby chorej na autyzm nie jest proste. Trzeba się wczuć w tę osobę, wiedzieć co myśli, jak się czuje, jak się zachowuje. Bo wystarczy jeden błąd i grana przez aktora postać staje się nieautentyczna, nieprawdziwa. Jednak nie w tym przypadku. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do gry aktorskiej. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że ledwo mogę zebrać myśli. Myślałam, że po roli Kajol w filmie "Fanaa", w którym grała ona niewidomą, nic mnie tak nie zaskoczy jak ona. A tu proszę, wystarczyło tylko rozejrzeć się i obejrzeć "Nazywam się Khan".
Historia sama w sobie jest przepiękna. Mamy tu nie tylko wątek rasizmu, ale także ogólnej fobii i strachu na tle mułzumanów. Możemy zobaczyć jakie skutki, dla normalnych, dobrych żyjących w Ameryce mułzumanów, powstały w wyniku ataków terrorystycznych. Każdy, kto wygląda jak islamista, od razu jest za niego uznawany. Ludzie się boją, wyszydzają, dręczą, odrzucają. Najgorsze jest to, że nie cierpią tylko mułzumanie, ale też hindusi, sithowie i wiele innych nacji. Cierpią dzieci, ich matki, ich ojcowie. A przecież to, że ktoś wyznaje islam, nie znaczy wcale, że jest terrorystą. Cudownie pokazana jest przemiana głównego bohatera, który z zamkniętego w sobie, przerażonego chłopca, staje się mężczyzną, mężem, ojcem, co wcale nie jest dla niego łatwe. Jest nieporadny, ale stara się. Stara się, bo kocha. Z nieopierzonego pisklaka staje się przepięknym pawiem. Swoim zachowaniem ratuje świat, wprawia w ruch koło miłości. Po prostu musicie to zobaczyć.
Ten film, mimo że został nakręcony 7 lat temu, opowiada o czymś, co zawsze będzie istniało wśród nas. O nienawiści do niewinnych ludzi. O kopniakach wymierzonych w stronę chłopca, tylko dlatego, że ma mułzumańskie nazwisko. O pobycie w więzieniu, torturach, dręczeniu człowieka, który jedyne czego pragnął, to stanąć przed prezydentem i oczyścić nazwisko nie tylko swoje, ale też i swojej żony i syna. Człowieka, który przebył prawie cały kraj, byle tylko powiedzieć pewne zdanie. Złożył obietnice i zamierza jej dotrzymać. I mimo tego, że nie wszystko rozumie, jest pełen wiary, nadziei, a jego serce aż płonie od dobroci. Kocha, choć nawet nie wie, że to dziwne uczcie w sercu jest miłością, cierpi choć nie potrafi tego wyrazić.
Żywimy się nienawiścią. Zapominamy, że nie o to chodzi w życiu.
Mama nauczyła Rizvana jednego. Nie ma podziału na rasę, kolor skóry, czy wyznanie. Na świecie istnieją tylko dwa podziały człowieka. Człowiek dobry i człowiek zły. Nic więcej.
"Nazywam się Khan", to przepiękna opowieść, która wyciska łzy z oczu i całkowicie zmienia pogląd na wiele spraw. Płakałam jak bóbr, wiele razy się śmiałam. Ten film to coś niesamowitego, powinien dostać Oscara, bo jak najbardziej na niego zasługuje. Dosłownie rozniósł mi serce na kawałki, a mój ukochany aktor Shahrukh Khan, doskonale wcielił się w rolę Rizvana. Wcześniej kochałam go, ale po tym filmie po prostu nie wiem co powiedzieć. Kocham go, po prostu kocham. Jest cudownym aktorem i chyba nigdy nie wyjdę z podziwu. Chciałabym go kiedyś spotkać. I podziękować mu za to, że jest.
Niesamowicie podobało mi się w tym filmie to, w jaki sposób przedstawiono głównego bohatera. Był uroczy w swojej chorobie, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że zachowuje się dziwnie. Wiele razy się śmiałam, obserwując go jak matka swoje dziecko, gdy stawia ono pierwsze kroki. Może jest to dziwne porównanie, ale jeśli obejrzycie film, zrozumiecie. Rizvan był tak słodko nieporadny, a jednak z drugiej strony, jego ogromne serce i upór nadrabiało każdy brak. Gdy go widziałam i jego zachowania, to aż coś mnie ściskało w sercu. Miałam ochotę jedynie go przytulić (mimo, że tego nie lubi) i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale już w kolejnej chwili pokazywał, że poradzi sobie. To było coś pięknego. Ale scenariusz to jedno, gdyby nie gra aktorska (o której wspominałam już chyba z milion razy), film straciłby ten urok. Nie ma co się oszukiwać. Historia jest ogromnym atutem, ale to Shahrukh Khan spaja tę historię, bez niego wszystko by się rozleciało. Uwielbiałam głównego bohatera za jego szczerość, bezpośredniość, za nieporadność i upór. Jego po prostu nie dało się nie lubić, praktycznie od pierwszych chwil zaskarbił sobie moją sympatię.
Pokochałam Shahrukh Khana i jego nowe wcielenie.
Oczywiście nie mogę zapomnieć o Kajol, grającą Mandirę, czyli drugą najważniejszą postać w filmie. Rizvan podróżując pisze do niej w notatniku. Widać jak bardzo ją kocha, choć sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Kajol idealnie sprawdziła się w tej roli. Jest genialną aktorką, czego dowiodła w Fanaa. Miałam lekkie wrażenie, że nie dała z siebie wszystkiego, ale i tak bardzo mi się podobało.
Kończąc mój miłosny list do Shahrukh Khana, chcę tylko dodać, że w tym filmie nie ma typowych dla Bollywoodu piosenek. Gdy się o tym dowiedziałam czytając opinię na filmwebie, to byłam lekko rozczarowana, bo uwielbiam je. Jednak ich brak nie jest minusem. Odnoszę teraz lekkie wrażenie, że z piosenkami ten film coś by stracił. Straciłby swój urok, chociaż może się mylę? Mniejsza. Chodzi mi o to, że mimo ich braku, film nadrabia cudowną ścieżką dźwiękową. Ktoś kto nad nią pracował, doskonale wiedział co robi. Pasuje ona idealnie, buduje klimat, dodaje powagi. Słychać, że ktoś się postarał i dał w to całe swoje serce.
Niczego mi nie brakowało w tym filmie. Był humor, miłość, wiara, siła, bohater który łapie za serce. I historia, która sprawia, że nie możemy przestać płakać. Spotkałam się z opinią, że film jest słaby, że wątki są poplątane i że nie wiadomo o co w końcu chodziło reżyserowi. Nie zgadzam się z tym. Wielowątkowość jest ogromnym atutem, nie ma chwili w której widz by się nudził, a mimo tego, że twórca filmu zawarł w nim wiele różnych tematów, to nie uważam żeby były one poplątane i niejasne. Oglądałam z ogromną przyjemnością i nawet jeśli były jakieś niedociągnięcia, to nie były na tyle duże, by przeszkadzały w oglądaniu, bądź sprawiały, że przesłanie i temat są niejasne.
Niczego mi nie brakowało w tym filmie. Był humor, miłość, wiara, siła, bohater który łapie za serce. I historia, która sprawia, że nie możemy przestać płakać. Spotkałam się z opinią, że film jest słaby, że wątki są poplątane i że nie wiadomo o co w końcu chodziło reżyserowi. Nie zgadzam się z tym. Wielowątkowość jest ogromnym atutem, nie ma chwili w której widz by się nudził, a mimo tego, że twórca filmu zawarł w nim wiele różnych tematów, to nie uważam żeby były one poplątane i niejasne. Oglądałam z ogromną przyjemnością i nawet jeśli były jakieś niedociągnięcia, to nie były na tyle duże, by przeszkadzały w oglądaniu, bądź sprawiały, że przesłanie i temat są niejasne.
"Nazywam się Khan", jest filmem, który powinien obejrzeć każdy, niezależnie od wieku, języka w jakim mówi, rasy, wyznania. Jest on jednym, wielkim "NIE", dla nietolerancji, dla nienawiści. A przede wszystkim, jest przepiękną historią o człowieku, którego wiara, jest silniejsza niż nienawiść. O człowieku, który widzi tylko dwa rodzaje ludzi. Ludzie dobrzy i ludzie źli. O człowieku, który jest tak inny od nas, mimo że jest taki sam. Mówienie o tym filmie nie przychodzi łatwo. Jego po prostu trzeba obejrzeć i mam nadzieję, że to właśnie zrobicie. Mimo, że trwa on dwie i pół godziny, nie było tam nawet sekundy, która byłaby wciśnięta na siłę. To długa, przepiękna historia, którą ogląda się z wielkimi emocjami, zaciśniętymi pięściami, z oczami pełnymi łez i krzykiem na ustach. Otwiera oczy, otwiera uszy, serce i duszę. Polecam go wam z całego serca, koniecznie musicie go obejrzeć.
"Nazywam się Rizvan Khan. I nie jestem terrorystą".
ps. są wśród was fani Bollywood?
ps. są wśród was fani Bollywood?
Świetna recenzja :) Ja filmów Bollywood nie kojarzę, nawet nie wiem, czy jakiś w życiu obejrzałam. Ale często mam ochotę na jakiś film i wtedy u mnie pustka w głowie, a dzięki Tobie mam ochotę obejrzeć jeden z tych filmów. Jestem ciekawa jak to wygląda :D Pozdrawiam xo
OdpowiedzUsuńLubię Bollywood :) i chętnie je oglądam ze względu na muzykę, taniec i śpiew. Tyle jest tam kolorów, te stroje.
OdpowiedzUsuńLubię filmy Bolywood za muzykę, taniec i śpiew. Tyle kolorów, te stroje.
OdpowiedzUsuńCoś o tym słyszałam, ale to tylko tyle, mimo iż na przeglądy bollywood w kinematografii zdarza mi się chodzić.
OdpowiedzUsuńuwielbiam taniec, jednak przez długie filmy ciężko mi przebrnąć :-)
OdpowiedzUsuńJa z kolei wręcz nienawidzę filmów Bollywood, więc niestety nie skuszę się na żaden z nich :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ver-reads.blogspot.com
Uwielbiam filmy Bollywood :) Recenzje świetna :) Zapraszam do mnie www.recenzje-beaty.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOjj tak, zdecydowanie ten aktor to ikona Bollywood :) Oglądałam tylko kilka filmów tego typu, ale grał on chyba w każdym z nich :)
OdpowiedzUsuńRecenzja świetna, aczkolwiek chyba nic nie jest w stanie mnie przekonać do filmów Bollywood :) Nie umiem się w nie wciągnąć ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak moja siostra przywoziła mnóstwo płyt i razem oglądałyśmy te filmy. To był miło spędzony czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
books-hoolic.blogspot.com
Hm, niemal z zasady nie sięgam po bollywoodzkie produkcje, a teraz mam ochotę obejrzeć ten film. Głównie dlatego, że Shahrukha mam zakodowanego jako aktora prostych, niezbyt ambitnych romansów - jestem bardzo ciekawa, jak wypadł w takiej, bądź co bądź, bardziej wymagającej roli. :)
OdpowiedzUsuńOj nie, Bollywood to nie mój klimat - zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńNie lubię tych klimatów, ale w życiu obejrzałam ze 3 bollywodzkie filmy i grał w nich właśnie ten gość xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło! :)
Kasia z niekulturalnie.pl :)
Oglądałam kiedys ten film i tak mi się spodobał że muszę to powtórzyć :) http://main-drag.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMoja mama kilka lat temu wpoiła mi miłość do filmów Bollywood i czasami je oglądam. Mój ulubiony to zdecydowanie "Dhoom 2", ale innymi też nie pogardzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Tori Czyta
"Nazywam się Khan" to jeden z nielicznych filmów tego typu, na które mam ochotę :D Nie jestem specjalną fanką Bollywoodu, za to lubię książki z Indiami w tle, są magiczne :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Uwielbiam tego aktora! Świetny post <3
OdpowiedzUsuńMam kilka ulubionych filmów z Bollywooodzkich, z tym aktorem chyba najwięcej obejrzałam i lubię do nich wracać. ;)
OdpowiedzUsuń"Gdyby jutra nie było", "Czasem słońce, czasem deszcz" (od tego się zaczęło <3), "Veer Zaara", "Żona dla zuchwałych"... Ale ten i inne wymienione przez Ciebie też planuję obejrzeć. Bo Khan gra rewelacyjnie!