13.7.17

48. "Bilet do szczęścia" Beata Majewska





Po fenomenalnym "Konkursie na żonę", nadeszła pora na "Bilet do szczęścia". Jak tylko skończyłam pierwszy tom, to po prostu nie mogłam się doczekać by poznać ciąg dalszy i cały czas rzucałam okiem na parapet. Na nim stoi góra książek i wśród nich, ta której tak pragnęłam. Nie zaczęłam jej czytać zaraz po zakończeniu pierwszej części, choć bardzo tego chciałam. Najpierw zabrałam się za "Sobowtóra" Ewy Karwan Jastrzębskiej, którego recenzję możecie już znaleźć na blogu. I oczywiście, na wstępie, pragnę was serdecznie zaprosić również i do tej recenzji.

Ale wracając do "Biletu". Pierwszy tom był genialny, jednak główna bohaterka Łucja lekko mnie irytowała. A to dlatego, że nie mogłam się nadziwić jak ślepo jest wpatrzona w Hugona. Miałam ochotę uderzyć ją w twarz i pokazać prawdę. Nie wyczuwałam w tej książce miłości, a jeśli już to jedynie ze strony Łucji. 
Ale do tego jeszcze wrócimy. 

Pierwszy tom zakończył się w bardzo bolesnym momencie. Gdy skończyłam go czytać, to po prostu zabrakło mi oddechu i siłą powstrzymywałam się od sięgnięcia od razu po kolejną część, by dowiedzieć się czy wszystko będzie dobre. 

Łucja, młodziutka dziewczyna, pochłonięta przez uczucia do młodego prawnika z Krakowa, zakochana w nim bez pamięci, przeżywa szok. Dowiaduje się czegoś, co mrozi jej krew w żyłach. Okazuje się, że mężczyzna, który ją uwiódł, który przejął władzę nad jej sercem, zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, aby odziedziczyć spadek po wuju. Dziewczyna myśli jedynie o tym, by od razu zerwać związek z Hajdukiewiczem i wrócić w rodzinne strony. Jednak los nie pozwala na to. Jej babka, jedyna opiekunka zastępująca jej matkę i ojca, trafia do szpitala. Łucja z braku innej możliwości decyduje się pozostać w mieszkaniu Hugona na czas rekonwalescencji jej opiekunki. 

Hugo odzyskuje nadzieję, na odzyskanie ukochanej. Okrywa, że naprawdę kocha Łucję i nie może bez niej żyć. Wie, że nie dałby sobie rady bez tej kruszyny. To, co się dzieje, jest ostatnią szansą od losu, by mężczyzna odzyskał dziewczynę. Ale serce kobiety jest złamane. Czy Łucja zdoła uwierzyć, w szczerość jego uczuć? 

Ja pisałam w recenzji pierwszego tomu, od wieków żywię dziwną, niewytłumaczalną niechęć do polskich autorów. I uwierzcie mi, że jeśli już po jakąś sięgam, to nazwanie tego zaszczytem wcale nie jest przesadą. Bardzo wiele oczekiwałam od autorki. Poznałam wiele opinii na ten temat i nie mogłam się doczekać. Czytelnicy wychwalali drugą część, nie raz spotkałam się ze stwierdzeniem, że jest ona jeszcze lepsza od "Konkursu". Podeszłam trochę sceptycznie do tych opinii, przecież każdy z nas ma inny gust i może zdarzyć się tak, że dla mnie będzie wręcz przeciwnie. Pod koniec musiałam przyznać rację zasłyszanym wcześniej słowom. 


Pierwszy tom był świetny, ale drugi był poziom wyżej od pierwszego. Czytałam go z niezwykłą przyjemnością, odrywając się jedynie by pójść coś zjeść, lub by iść z psem na spacer. Co prawda, książkę czytałam dwa dni, ale tylko i wyłącznie dlatego, że musiałam pomagać mamie w kuchni przy przygotowaniu obiadu. Jednak jak już przysiadłam do niej, to nic nie potrafiło mnie od niej oderwać. Nawet krzyki mamy, co przyznaję z lekkim wstydem. 

Nigdy nie lubiłam książek typowo o miłości, może głównie dlatego, że ja mam w niej pecha. A mówiąc to, mam na myśli jej całkowity brak. No cóż, albo miłość, albo książki. Naprawdę, przez całą książkę zazdrościłam Łucji, że będąc w moim wieku znalazła tak wspaniałego mężczyznę. Bo to, jaki był Hugo, sprawiało że często uśmiechałam się głupio do kartek i wyobrażałam tego boskiego prawnika. 

Jest to typ mężczyzny, w który naprawdę ciężko się nie zakochać. To jeden z tych książkowych bohaterów, którzy stają się naszymi książkowymi mężami. Niezwykle męski, przystojny, bogaty, mający w sobie to coś co przyciąga uwagę. 

Ale wracając do książki. Jak tylko zaczęłam ją czytać zdałam sobie sprawę, że autorka naprawdę poczyniła duży postęp. Niesamowicie podobało mi się to, w jaki sposób opisała uczucia Łucji. Wprawiło mnie to nawet w lekkie osłupienie. Miałam wrażenie, jakby pani Beata sama to przeżyła i dzięki temu dała radę tak dobrze to ująć. Strony aż kipiały bólem, smutkiem, bił od nich chłód. Ale jednocześnie wyczuwałam miłość, radość, nadzieję. To było coś pięknego. Bez problemu wtopiłam się w wykreowaną przez autorkę historię i z przyjemnością śledziłam dalsze losy bohaterów (które nawiasem mówiąc nie raz przyprawiały mnie o zawał serca i minę na twarzy jak złota rybka). Byłam jak szpieg, siedziałam obok Łucji na tapczaniku, stałam obok niej gdy trzymała w rękach maleństwo. Patrzyłam się na cierpiącą przyjaciółkę Hugona, Olgę. I to wszystko z bez żadnego skrępowania. 

A skoro poruszyłam już kwestię dziecka, to chcę dodać tylko jedno. Łucja jest wspaniałą matką i aż serce mi rosło, gdy obserwowałam jak cudownie opiekuje się dzieckiem. Mało brakowało a piałabym z zachwytu. 

W książce bardzo podoba mi się postać pani Hani Hajdukiewicz. I jej historia, która w końcu zyskała rozwinięcie i to napisane w cudowny sposób. Nie wiecie nawet jak się ciszyłam, gdy w końcu doszło do tego, do czego doszło. Jeśli chcecie wiedzieć o co chodzi, to nie liczcie na mnie. Nie pisnę ani słówkiem. Nie chcę odbierać wam przyjemności z czytania i poznawania historii samemu, a właśnie to w książkach jest najlepsze.

Książkę czyta się wspaniale. Nie ma momentu, w którym by się dłużyła, cała opowieść płynie gładko i wartko, a ilość stron do przeczytania znika w zatrważającym tempie. Wszystko jest idealnie zgrane i pasuje do siebie idealnie. Każdy element jest dokładnie przemyślany i całość tworzy jedną wielką układankę uczuć. A uwierzcie mi, że jest ich tutaj naprawdę wiele. Tak jak wspominałam wcześniej, pierwszy tom był genialny, ale drugi jest jeszcze lepszy. Istna karuzela uczuć. Po prostu niemożliwe jest nie dać się porwać tej historii i tym bohaterom. Są intrygujący i żywi. Jakby żyli naprawdę. 

Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, a premiera już wkrótce! Oderwanie się od świata Łucji i Hugona przyszło mi z trudnością, w szczególności po tym cudownym zakończeniu. Ostatnia strona prawie przyprawiła mnie o łzy. Łzy szczęścia. 

Także, nie pozostaje mi nic innego, jak z całego serca polecić wam tę książkę. Mogłabym napisać więcej, ale po co? Nie chcę streścić wam całej książki, więc po prostu nie pozostaje wam nic innego, jak ją przeczytać. Do czego z całego serca zachęcam, nie zawiedziecie się. Pani Beata Majewska doskonale wiedziała, jak napisać tę historię.




Za książkę z całego serca dziękuję wydawnictwu Publicat, a was zapraszam do komentowania. Może rozwiniemy jakąś ciekawą dyskusję na temat tej książki? Życzę wam wspaniałego zaczytanego dnia, a ja lecę czytać "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas, recenzja już wkrótce!

I na koniec, chcę dodać jeszcze jedno, nigdy nie skreślajcie autora, tylko dlatego, że jest polakiem. Uwierzcie mi, że nasi rodacy mają naprawdę wiele talentów a pisanie wychodzi im znakomicie!

Marlena Marszałek

5 komentarzy:

  1. Z pewnością sięgnę po tę książkę, bo juz mam ją na swojej półce. To teraz tylko kwestia czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie najpierw ujęły okładki, mam nadzieję, że treść jest równie dobra, pozdrawiam https://ucztadladuszy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam się, rewelacyjna seria, a okładki na prawdę cieszą oko i bardzo pasują do głównej bohaterki

    OdpowiedzUsuń
  4. Normalnie ją kupię 😍😍😍😍

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.