20.6.17

44. "Był sobie pies" Bruce Cameron +mała niespodzianka




Odkąd pamiętam kochałam zwierzęta i zawsze pałałam gorącą miłością do książek w których są one głównymi bohaterami. Już raz o tym pisałam, w przypadku recenzji "Paxa" autorstwa Sary Pennypacker, którą możecie przeczytać tutaj, także serdecznie was do niej zapraszam. Pamiętam, że byłam tą książką zachwycona, jednak pół roku później trafiłam na pozycję, którą pokochałam jeszcze mocniej, goręcej. Książkę, którą przeczytałam w jeden dzień nie potrafiąc się powstrzymać. To było dla mnie niespotykane, dawno mi się to nie zdarzyło.  Słowa były jak ziarenka piasku w klepsydrze. Ale w przeciwieństwie do klepsydry upływały, przepływały szybko przed moimi oczami mimo, że nie chciałam tak szybko jej kończyć. Płynęły jak woda w rzece, nieustannie i nieubłaganie. Nic nie mogłam na to poradzić. 

Już samo spojrzenie na okładkę przyprawiło mnie prawie o palpitacje serca, jakby chciało mi powiedzieć, że wielkim krokami zbliża się do mnie miłość. Będąca jedynie na wyciągnięcie ręki. Serce mówiło mi, że pochlebne recenzje tej książki, które co chwila widywałam na blogach, nie są kłamstwem a najszczerszą prawdą. Uwierzcie mi, uwielbiam słodzić książkom, uwielbiam wyrażać swoje zadowolenie i spełnienie po zakończeniu lektury danej książki. Jednak w tym przypadku słowa nie są w stanie opisać tego jak się czułam, gdy ją skończyłam. Albo po prostu starzeję się i zapominam słów. Co jest bardzo możliwe. Gdy zobaczyłam to cudeńko na półce w szkolnej bibliotece, to praktycznie się na nią rzuciłam jakbym zobaczyła tam bon na 5 tysięcy złotych do empiku. Złapałam ją w dłonie i prawie się popłakałam. I mówię tutaj całkowicie poważnie. 

Wiem, że za bardzo się uzewnętrzniam, ale chcę po prostu być szczera. Przytuliłam książkę do siebie i z głupim uśmieszkiem wypożyczyłam. Pani bibliotekarka widząc moje zadowolenie, sama aż się uśmiechnęła i stwierdziła, że to najpiękniejsza książka w bibliotece, na co ochoczo skinęłam głową. Bo to prawda. Książka jest przepiękna. Ledwo powstrzymywałam się przed rozpoczęciem czytania w tej sekundzie. Jak tylko dotarłam na przystanek autobusowy, to zagłębiłam się w lekturze. Miałam ogromne oczekiwania. I wiecie co? Ta książka je przewyższyła. 

Zaczytałam się tak bardzo, że prawie przegapiłam autobus. Nie zwracałam kompletnie uwagi na krzywe spojrzenia ludzi, gdy przez prawie godzinę czytałam w miejscu publicznym książkę. I tutaj pragnę dodać, że nie potrafię zrozumieć krzywych spojrzeń ludzi, gdy widzą kogoś z książką, która jest czymś innym niż podręcznikiem szkolnym. Nie raz się z tym spotkałam i po prostu byłam zdumiona. Dlaczego społeczeństwo reaguje w ten sposób? Chyba napiszę o tym osobny post, co wy na to? Ale wracając do "Był sobie pies" i czytania w miejscu publicznym, to chciałam dodać, że nie przejmowałam się spojrzeniami. Po prostu zagłębiłam się w lekturę. Byłam pod tak wielkim wrażeniem, że świat zewnętrzny kompletnie mnie nie interesował. Uwielbiam to uczucie, gdy książka wciąga mnie tak mocno, że nie zauważyłabym gdyby nagle porwało mnie tornado. Uwierzcie mi od tej książki naprawdę ciężko jest się oderwać. Jeżeli już chcecie po nią sięgnąć, to przygotujcie sobie wolny wieczór i upewnijcie się, że nic wam nie będzie przeszkadzać. 

"Był sobie pies" to urocza opowieść o pewnym cudownym psiaku, który z całego serca kocha swojego chłopca Ethana. Nie odstępuje go nawet na krok, a każda rozłąka, nawet ta najkrótsza, jest dla niego bólem nie do wytrzymania. Jednak każde życie kiedyś się kończy. Bailey także umiera, czuję się spełniony i szczęśliwy, jednak okazuje się, że jego przeznaczenie nie wypełniło się. Pies odradza się, za każdym razem gdy umrze. Najpierw jest Tobym, potem Bailey'em, Emily. Psiak mimo, że stara się to zrozumieć, to nie potrafi. Cierpi, tęskniąc za swoim panem i za swoim dawnym życiem. Pamięta każdy szczegół z dawnych żyć, jednak po jakimś czasie wspomnienia się zacierają. Tęskni za chłopcem, jednak jest bystrym psiakiem i rozumie, że tamten czas minął bezpowrotnie, dlatego stara się żyć mimo bólu rozrywającego jego serce. Jaki jest sens życia Bailey'a? Dlaczego nie może on po prostu odejść? Jakie jest jego przeznaczenie? 

"Był sobie pies" jest książką jedyną w swoim rodzaju. Jest urocza, podnosząca na duchu, cudownie swojska. Czytanie jej jest czystą przyjemnością, mimo iż w niektórych momentach serce aż kraja się z bólu i ledwo wytrzymuje to, co dzieje się w książce. Uwierzcie mi, opis z tyłu książki, nawet w jednej setnej procenta, nie oddaje jej zawartości. Zanim zapoznałam się z tą książką, wiedziałam, że jest poruszająca i niesamowicie piękna w swojej prostocie. Wiele osób przy niej płakało, jednak nie sądziłam, że i ja uronię łzę. Nigdy nie płaczę przy książkach. I to nie tak, że jestem nieczuła, czy brak mi wrażliwości. Jest wręcz przeciwnie. Czasami płaczę z błahych powodów. Ale przy książce? Nigdy. 

Smaczna ta książka!
Mogę na palcach jednej ręki policzyć książki, przy których płakałam. I wśród nich jest właśnie ta piękność, którą wam dziś recenzuję. Płakałam z żalu, z bólu, ze współczucia, ze szczęścia. Co prawda spodziewałam się, że ta powieść mnie poruszy. Jednak łez się nie spodziewałam. I dlatego byłam naprawdę zdumiona, gdy pierwsza łza spłynęła po mojej twarzy. 

Uwielbiam powieści pisane z perspektywy zwierzęcia. Jest w nich coś magicznego, coś co przyciąga i nie pozwala się oderwać. Gdy je czytam, zawsze w sercu czuję pewien rodzaj tęsknoty, którą naprawdę ciężko mi zrozumieć. Zawierają one w sobie pewien rodzaj wolności, powiew wiatru w futrze, tupanie łap na leśnej ścieżce. I bezgraniczną miłość, mocną i twardą jak stal, którą nic nie może przełamać. I dokładnie to podarował mi autor "Był sobie pies". Nie mogłam się nadziwić lekkości, z jaką przyszło mu pisanie. Jego styl ma w sobie pewnego rodzaju urok, który zachwyca. A historia, którą opowiedział, niby zwyczajna, niby nie będąca wielkim odkryciem i czymś co zmieniło cały świat, ma w sobie coś takiego, co sprawia, że ja pokochałam ją z całego serca. 

Naprawdę ciężko jest mi ubrać w słowa moje odczucia wobec tej książki, więc stwierdziłam, że nie będę się bezsensownie rozpisywać. 

Chcę wam powiedzieć, że naprawdę warto. Jest to jedna z tych książek, która na dłużej zostaną w sercu czytelnika. Poruszająca, niepokojąca, prawdziwa. Opowieść o miłości, która przekracza nawet granice śmierci. Psy to nasi przyjaciele. Zawsze o tym wiedziałam. Jednak, gdy przeczytałam tę powieść, spojrzałam na własnego psa całkowicie inaczej. Zrozumiałam, że nawet jeśli czasami mnie irytuje, gdy skacze po mnie i drapie mi całe nogi, albo gryzie w radosnym szale, to jest to oznaka jego miłości. Zrozumiałam, że ja i moja rodzina, jesteśmy wszystkim co ma i że jesteśmy w jego maleńkim, przepełnionym dziką radością i ekscytacją, serduszku, które każdego dnia bije dla nas. 

Polecam wam tę książkę z całego serca. Ona nie tylko porusza, ale zmienia myślenie na pewne tematy. Jest przepiękna i warta każdej spędzonej przy niej chwili. 

Na koniec mam dla was jeszcze kilka zdjęć książki z moim psiakiem Lucky'm, o którym wspominałam w recenzji :) 

Ale obiecujesz, że mnie nie opuścisz?

Dostanę nagrodę tak? O tamtą szyszkę, tak tak!

Och, daj już spokój, pół dnia pozowałem...

I jeszcze inne zdjęcia, które po prostu musiałam dodać <3 




Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałej psiej lektury
Marlena Marszałek

4 komentarze:

  1. Książka bardzo mi sie podobała, wzbudziła we mnie wiele emocji i wymusiła łzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie ;)
    Co do czytania w miejscu publicznym-nie wiem, czy to taka sensacja, jakby siąść i rysować każdego przechodnia ;) (już mi się zdarzyło). Ogólnie czytanie w miejscu publicznym to dobry przykład dla ludzi, a szczególnie młodzieży ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby dobry przykład, a jednak jest to źle odbierane :( A co do rysowania, miała raz tak. Rysowałam czyjś dom, a ludzie patrzyli się na mnie jak na świruskę xD A co poradzę, że ten dom był taki piękny :D

      Usuń
  3. Świetna recenzja. 😃
    http://gotowaanawszystko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.