Odkąd
pamiętam kochałam zwierzęta i zawsze pałałam gorącą miłością
do książek w których są one głównymi bohaterami. Już raz o tym
pisałam, w przypadku recenzji "Paxa" autorstwa Sary
Pennypacker, którą możecie przeczytać tutaj,
także serdecznie was do niej zapraszam. Pamiętam, że byłam tą
książką zachwycona, jednak pół roku później trafiłam na
pozycję, którą pokochałam jeszcze mocniej, goręcej. Książkę,
którą przeczytałam w jeden dzień nie potrafiąc się powstrzymać.
To było dla mnie niespotykane, dawno mi się to nie zdarzyło. Słowa
były jak ziarenka piasku w klepsydrze. Ale w przeciwieństwie do
klepsydry upływały, przepływały szybko przed moimi oczami mimo,
że nie chciałam tak szybko jej kończyć. Płynęły jak woda w
rzece, nieustannie i nieubłaganie. Nic nie mogłam na to poradzić.
Już
samo spojrzenie na okładkę przyprawiło mnie prawie o palpitacje
serca, jakby chciało mi powiedzieć, że wielkim krokami zbliża się
do mnie miłość. Będąca jedynie na wyciągnięcie ręki. Serce
mówiło mi, że pochlebne recenzje tej książki, które co chwila
widywałam na blogach, nie są kłamstwem a najszczerszą prawdą.
Uwierzcie mi, uwielbiam słodzić książkom, uwielbiam wyrażać
swoje zadowolenie i spełnienie po zakończeniu lektury danej
książki. Jednak w tym przypadku słowa nie są w stanie opisać
tego jak się czułam, gdy ją skończyłam. Albo po prostu starzeję
się i zapominam słów. Co jest bardzo możliwe. Gdy zobaczyłam to
cudeńko na półce w szkolnej bibliotece, to praktycznie się na nią
rzuciłam jakbym zobaczyła tam bon na 5 tysięcy złotych do empiku.
Złapałam ją w dłonie i prawie się popłakałam. I mówię tutaj
całkowicie poważnie.
Wiem,
że za bardzo się uzewnętrzniam, ale chcę po prostu być szczera.
Przytuliłam książkę do siebie i z głupim uśmieszkiem
wypożyczyłam. Pani bibliotekarka widząc moje zadowolenie, sama aż
się uśmiechnęła i stwierdziła, że to najpiękniejsza książka
w bibliotece, na co ochoczo skinęłam głową. Bo to prawda. Książka
jest przepiękna. Ledwo powstrzymywałam się przed rozpoczęciem
czytania w tej sekundzie. Jak tylko dotarłam na przystanek
autobusowy, to zagłębiłam się w lekturze. Miałam ogromne
oczekiwania. I wiecie co? Ta książka je przewyższyła.
Zaczytałam
się tak bardzo, że prawie przegapiłam autobus. Nie zwracałam
kompletnie uwagi na krzywe spojrzenia ludzi, gdy przez prawie godzinę
czytałam w miejscu publicznym książkę. I tutaj pragnę dodać, że
nie potrafię zrozumieć krzywych spojrzeń ludzi, gdy widzą kogoś
z książką, która jest czymś innym niż podręcznikiem szkolnym.
Nie raz się z tym spotkałam i po prostu byłam zdumiona. Dlaczego
społeczeństwo reaguje w ten sposób? Chyba napiszę o tym osobny
post, co wy na to? Ale wracając do "Był sobie pies" i
czytania w miejscu publicznym, to chciałam dodać, że nie
przejmowałam się spojrzeniami. Po prostu zagłębiłam się w
lekturę. Byłam pod tak wielkim wrażeniem, że świat zewnętrzny
kompletnie mnie nie interesował. Uwielbiam to uczucie, gdy książka
wciąga mnie tak mocno, że nie zauważyłabym gdyby nagle porwało
mnie tornado. Uwierzcie mi od tej książki naprawdę ciężko jest
się oderwać. Jeżeli już chcecie po nią sięgnąć, to
przygotujcie sobie wolny wieczór i upewnijcie się, że nic wam nie
będzie przeszkadzać.
"Był
sobie pies" to urocza opowieść o pewnym cudownym psiaku,
który z całego serca kocha swojego chłopca Ethana. Nie odstępuje
go nawet na krok, a każda rozłąka, nawet ta najkrótsza, jest dla
niego bólem nie do wytrzymania. Jednak każde życie kiedyś się
kończy. Bailey także umiera, czuję się spełniony i szczęśliwy,
jednak okazuje się, że jego przeznaczenie nie wypełniło się. Pies odradza się, za każdym razem gdy umrze. Najpierw jest Tobym,
potem Bailey'em, Emily. Psiak mimo, że stara się to zrozumieć, to
nie potrafi. Cierpi, tęskniąc za swoim panem i za swoim dawnym
życiem. Pamięta każdy szczegół z dawnych żyć, jednak po jakimś
czasie wspomnienia się zacierają. Tęskni za chłopcem, jednak jest
bystrym psiakiem i rozumie, że tamten czas minął bezpowrotnie,
dlatego stara się żyć mimo bólu rozrywającego jego serce. Jaki
jest sens życia Bailey'a? Dlaczego nie może on po prostu odejść?
Jakie jest jego przeznaczenie?
"Był
sobie pies" jest książką jedyną w swoim rodzaju. Jest
urocza, podnosząca na duchu, cudownie swojska. Czytanie jej jest
czystą przyjemnością, mimo iż w niektórych momentach serce aż
kraja się z bólu i ledwo wytrzymuje to, co dzieje się w książce.
Uwierzcie mi, opis z tyłu książki, nawet w jednej setnej procenta,
nie oddaje jej zawartości. Zanim zapoznałam się z tą książką,
wiedziałam, że jest poruszająca i niesamowicie piękna w swojej
prostocie. Wiele osób przy niej płakało, jednak nie sądziłam, że
i ja uronię łzę. Nigdy nie płaczę przy książkach. I to nie
tak, że jestem nieczuła, czy brak mi wrażliwości. Jest wręcz
przeciwnie. Czasami płaczę z błahych powodów. Ale przy książce?
Nigdy.
Smaczna ta książka! |
Mogę
na palcach jednej ręki policzyć książki, przy których płakałam.
I wśród nich jest właśnie ta piękność, którą wam dziś
recenzuję. Płakałam z żalu, z bólu, ze współczucia, ze
szczęścia. Co prawda spodziewałam się, że ta powieść mnie
poruszy. Jednak łez się nie spodziewałam. I dlatego byłam
naprawdę zdumiona, gdy pierwsza łza spłynęła po mojej twarzy.
Uwielbiam
powieści pisane z perspektywy zwierzęcia. Jest w nich coś
magicznego, coś co przyciąga i nie pozwala się oderwać. Gdy je
czytam, zawsze w sercu czuję pewien rodzaj tęsknoty, którą
naprawdę ciężko mi zrozumieć. Zawierają one w sobie pewien
rodzaj wolności, powiew wiatru w futrze, tupanie łap na leśnej
ścieżce. I bezgraniczną miłość, mocną i twardą jak stal,
którą nic nie może przełamać. I dokładnie to podarował mi
autor "Był sobie pies". Nie mogłam się nadziwić
lekkości, z jaką przyszło mu pisanie. Jego styl ma w sobie pewnego
rodzaju urok, który zachwyca. A historia, którą opowiedział, niby
zwyczajna, niby nie będąca wielkim odkryciem i czymś co zmieniło
cały świat, ma w sobie coś takiego, co sprawia, że ja pokochałam
ją z całego serca.
Naprawdę
ciężko jest mi ubrać w słowa moje odczucia wobec tej książki,
więc stwierdziłam, że nie będę się bezsensownie rozpisywać.
Chcę
wam powiedzieć, że naprawdę warto. Jest to jedna z tych książek,
która na dłużej zostaną w sercu czytelnika. Poruszająca,
niepokojąca, prawdziwa. Opowieść o miłości, która przekracza
nawet granice śmierci. Psy to nasi przyjaciele. Zawsze o tym
wiedziałam. Jednak, gdy przeczytałam tę powieść, spojrzałam na
własnego psa całkowicie inaczej. Zrozumiałam, że nawet jeśli
czasami mnie irytuje, gdy skacze po mnie i drapie mi całe nogi, albo
gryzie w radosnym szale, to jest to oznaka jego miłości.
Zrozumiałam, że ja i moja rodzina, jesteśmy wszystkim co ma i że
jesteśmy w jego maleńkim, przepełnionym dziką radością i
ekscytacją, serduszku, które każdego dnia bije dla nas.
Polecam
wam tę książkę z całego serca. Ona nie tylko porusza, ale
zmienia myślenie na pewne tematy. Jest przepiękna i warta każdej
spędzonej przy niej chwili.
Na koniec mam dla was jeszcze kilka zdjęć książki z moim psiakiem Lucky'm, o którym wspominałam w recenzji :)
Ale obiecujesz, że mnie nie opuścisz? |
Dostanę nagrodę tak? O tamtą szyszkę, tak tak! |
Och, daj już spokój, pół dnia pozowałem... |
I jeszcze inne zdjęcia, które po prostu musiałam dodać <3
Książka bardzo mi sie podobała, wzbudziła we mnie wiele emocji i wymusiła łzy.
OdpowiedzUsuńCiekawie ;)
OdpowiedzUsuńCo do czytania w miejscu publicznym-nie wiem, czy to taka sensacja, jakby siąść i rysować każdego przechodnia ;) (już mi się zdarzyło). Ogólnie czytanie w miejscu publicznym to dobry przykład dla ludzi, a szczególnie młodzieży ;)
Niby dobry przykład, a jednak jest to źle odbierane :( A co do rysowania, miała raz tak. Rysowałam czyjś dom, a ludzie patrzyli się na mnie jak na świruskę xD A co poradzę, że ten dom był taki piękny :D
UsuńŚwietna recenzja. 😃
OdpowiedzUsuńhttp://gotowaanawszystko.blogspot.com/