Dziś przychodzę do was z recenzją książki, którą przeczytałam już naprawdę dawno temu. Pewnie miną już ze dwa miesiące. Aż mi głupio, bo przecież zobowiązałam się do recenzji i tak długo zwlekałam. Jednak po prostu nie mogłam, siadałam do niej wiele razy i po prostu w chwili gdy zbliżałam palce do klawiatury, odkrywałam, że w mojej głowie jest ogromna pustka i po prostu nie mogłam nic wymyślić! Po jej przeczytaniu kłębiło się we mnie miliony emocji, a jednak nie potrafiłam ich wam przelać. Sama nie wiem dlaczego, skąd to się wzięło. Bardzo chciałam po prostu usiąść i podzielić się z wami swoją opinią. Ale nie mogłam.
Jednak stwierdziłam, że tak nie może być, nawet jeśli będę się męczyć, to opowiem wam w końcu o tej książce, bo jeśli jeszcze jej nie znacie, to koniecznie musicie to zmienić! To jest jedna z tych książek, które poruszają nie tylko umysł ale też i serce. I to nawet nie wiecie jak mocno.
Już nie raz pisałam wam, że są takie książki, po których zakończeniu chcemy podzielić się nimi z każdym napotkanym człowiekiem, wykrzyczeć naszą miłość do nich itd. Ale są też takie, które chcemy zatrzymać dla siebie, nie mówić nikomu że je przeczytaliśmy, nikogo do niej nie zachęcać. A dlaczego? Bo czujemy się z nią bardzo związani. Aż za bardzo. I możemy jedynie szeptać przez łzy, tuląc ją do piersi. A może tylko ja tak to odbieram?
Pozwólcie, że nieśmiało szepnę wam do uszka kilka słów.
Będziecie zachwyceni tą książką. A mówię oczywiście o "Listach do utraconej" Brigid Kemmerer.
Przypadek czy przeznaczenie? Ten list mógł przecież znaleźć każdy…
Declan Murphy to „typ spod ciemnej gwiazdy”. W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declanem rodzi się nić porozumienia.
Declan Murphy to „typ spod ciemnej gwiazdy”. W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declanem rodzi się nić porozumienia.
Nie ukrywam, że na początku (mimo naprawdę zachęcającego i ciekawego opisu) jak
patrzyłam na "Listy do utraconej" to nie spodziewałam się
zbyt wiele. Może i słyszałam wiele pochwał, ale nie do końca
mnie one przekonywały. Czasami tak mamy, że im więcej pochwał słyszymy, tym bardziej sceptycznie podchodzimy do danej rzeczy. Tak też się stało w moim przypadku. Wyszło jednak na to, że bardzo się pomyliłam, taka już człowiecza natura i nic z tym nie zrobimy. Na
początku wydawało mi się, że to zwykła młodzieżówka, takie
było moje pierwsze wrażenie. Przyznaję się, że zanim po nią sięgnęłam, to minęło trochę czasu, jednak dzięki recenzji na kanale Miasto Książek, zdecydowałam się w końcu ją przeczytać. Dziewczyna, która
prowadzi ten kanał, opowiadała o tej książce z tak ogromnym
przejęciem i entuzjazmem, że jeszcze tego samego dnia zabrałam się
za tę książkę. I tak się wciągnęłam, że w tym samym dniu ją
skończyłam. Ponad 400 stron w jeden dzień. Nie potrafiłam oderwać
się od niej, po prostu z całego serca pragnęłam zrozumieć,
czułam palącą potrzebę poznania zakończenia. To było tak mocne, że
oderwanie się od tej książki stało się dla mnie niemożliwe.
Tematyka
tej książki jest bolesna, o czym dowiadujemy się już w chwili gdy
przeczytamy jej opis. Każde dziecko potrzebuje rodziców, nawet
jeżeli w okresie buntu myśli całkowicie inaczej. Nastolatkom
bardzo często zdarza się kłócić z rodzicami, wyzywać ich od
najgorszych i kompletnie nie słuchać tego, co rodzice do nich
mówią. Nastolatkom wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej, są
uparci i zapatrzeni w siebie. Oczywiście nie wszyscy, ale większość.
U mnie było tak samo. Z moją mamą potrafiłam się nieraz pokłócić
kilka razy dziennie, a słowa które w złości wydostawały się z
moich ust, bardzo mocno ją raniły. I mimo, że między nami nie
jest idealnie, to nie wyobrażam sobie życia bez niej, bo mimo tego,
łączy nas więź, której nie powinno się przerywać. Nie
wyobrażam sobie, żeby mogło jej nie być, na samą myśl o tym,
coś ściska mnie w żołądku, a umysł ogarnia panika. Nie
ważne ile razy się pokłócimy. Jest moją matką i choć tego nie
okazuję, to kocham ją z całego serca. Powinniśmy częściej mówić
rodzicom, że ich kochamy, bo nie wiemy czy jutro na pewno nadjedzie.
Życie jest nieprzewidywalne, więc powinniśmy żyć tak, jakby to
był nasz ostatni dzień.
Jednak,
to wszystko uświadomiła mi właśnie ta książka. Oglądanie
cierpienia Juliet, było ogromną katorgą dla serca i duszy. Bardzo mnie to bolało, jednak nie potrafiłam się oderwać. Szukałam tej odrobiny nadziei, odrobiny szczęścia. Czy ją znalazłam? Ciężko powiedzieć.
Nie będę wiele pisać o tej książce, bo powinniście się sami przekonać jak cudowna ona jest. To jest jedna z tych powieści, które łamią serce wiele razy i na bardzo długo zostają w pamięci. Nie sposób przejść obok niej obojętnie, poruszy ona każdego tego jestem pewna. Nie jest to typowa młodzieżówka, jej głębia momentami mnie przerażała, w szczególności gdy wyjaśniła się jedna z tajemnic. Gdy dowiedziałam się jaka była prawda, to miałam ochotę rzucić tą książką i zamordować (ha, ha) pewną osobę, za to, że zachowała się w taki sposób. Oczywiście rozumiałam to, ale nie sprawiło to, że cierpiałam mniej. A obserwowanie cierpienia głównej bohaterki, gdy to odkryła... To było straszne.
Książkę czyta się niesamowicie szybko, dzięki dużej czcionce i niezwykle wciągającej fabule. Wprost nie sposób się oderwać. Ja całość przeczytałam praktycznie na jednym tchu, powstrzymując napływające do oczu łzy. Bardzo polubiłam głównych bohaterów i naprawdę bardzo żałowałam, że te 400 stron tak szybko przeleciało. Była to chyba jedna z najlepszych książek 2017 roku i coś mi się zdaje, że jeszcze do niej powrócę, bo jest tego warta. Nie potrafię o niej zapomnieć i wciąż krąży mi po głowie. Bardzo podoba mi się jej forma, ta lekkość stylu autorki, dzięki czemu tak trudny temat czyta się naprawdę bardzo przyjemnie! Mogę wam polecić tę powieść z czystym serduchem, jeśli lubicie takie powieści, to będziecie zachwyceni!
Dziękuję, że wysłuchaliście mojego szeptu, życzę wam wspaniałego dnia!
Marlena Marszałek
Kurcze, naprawdę mnie zachecilaś!
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem to, ze nie potrafiłas napisać nic o książce, do której się przywiązałaś, bo sama bardzo często tak mam. Ciężko znaleźć mi słowa, które określą cudowność książki, albo po prostu w ogóle takich nie ma.
W każdym razie zapisze sobie tytuł tej książki i może kiedyś ją przeczytam.
Zapraszam na moje zestawienie najlepszych książek 2017 roku.
http://pani-wloczykij.blogspot.co.uk
Miłego dnia, Cascello
Chcę przeczytać! :) Ogólna refleksja o życiu zachęca :)
OdpowiedzUsuńKsiążka bardzo emocjonująca, ale bez wątpienia warta przeczytania!;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
korczireads.blogspot.com
Nie wiem czy przeczytam,bo ostatnio wolę lekkie i przyjemne lektury, ale może za jakiś czas się przekonam :)
OdpowiedzUsuńJustmajka.blogspot.com
Kilka dni temu dowiedziałam się o jej istnieniu. Myślam czy aby jej nie kupić. Wstrzymałam się, teraz pewnie kupię ją bez wahania. 😊
OdpowiedzUsuńPiesnapunkcieksiazek.blogspot.com
Nie miałam okazji czytać, ale zdecydowanie zamierzam po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuń