24.9.17

Filmowa Niedziela #2 - Hazard, intrygi, krew, czyli "Tazza 2: Hidden Card".


Korea. Dzieli się na Południową i Północną. Piękny kraj podzielony przez dyktatorów. Niestety, wiele osób, gdy słyszy "Korea Południowa", od razu ma złe skojarzenia. Gdy powiedziałam mamie, że chciałabym tam pojechać, zaczęła mówić, że chyba oszalałam, nie pozwoli mi się tam pchać, po co w ogóle miałabym tam jechać. Jednak ciągnie mnie tam, każdego dnia wyobrażam sobie, jak po raz pierwszy stawiam stopę w Seulu. Nie będę się wypowiadać na temat sytuacji politycznej, bo moja przygoda z Koreą Południową jako krajem, dopiero się zaczęła. Co prawda w październiku minie dwa lata jak słucham k-popu, który niejako ją tworzy, to nie interesowałam się niczym poza muzyką. Od niedawna powoli moja miłość przesuwa się też na inne dziedziny koreańskiej kultury. Filmy, książki, sławetne dramy, ubiór czy tradycje. I dziś, jako że mamy filmową niedzielę, to opowiem wam o filmie, którym wczoraj obejrzałam i w którym po prostu się zakochałam, i jak tylko skończę pisać tego posta, to lecę obejrzeć go jeszcze raz.  Opowiem wam o "Tazza 2: Hidden Card" (nie sugerujcie się dwójką w nazwie, nie jest to druga część filmu, a jedynie remaster produkcji która pojawiła się kilka lat wcześniej).


Dae Gil (Choi Seunghyun) to młody mężczyzna, który ma naturalny hazardziany talent. W związku z tym, ze zwykłego dostawcy jedzenia szybko staje się gwiazdą podziemnego światka. Zarabia sporo i cieszy się przy tym uznaniem szefa, dzięki czemu dostaje odpowiedzialne zadanie oszukania pewnej majętnej wdowy. Jednak ostatecznie wszystko kończy się nie tak, jak powinno. Okazuje się, że intryga goni intrygę, a zaufanie komukolwiek może zakończyć się bardzo źle. Zaczyna się ostra jazda bez trzymanki, miłość, krew, pot i łzy, a co najważniejsze hazard. 

Nie oszukujmy się, jako że zawsze staram się być z wami szczera, to już na wstępie chcę się przyznać, dlaczego w ogóle sięgnęłam po ten film. Gdyby nie to, a raczej on, to nawet bym nie spojrzała na tę produkcję. Obejrzałam ją tylko i wyłącznie dla T.O.P (Choi Seunghyun), jednego z członków zespołu BigBang, który uwielbiam tak przeraźliwie mocno, że mogłabym słuchać tylko ich. A sam Seunghyun, jest u mnie na pierwszym miejscu, nie tylko w kwestii piosenkarzy, czy raperów, ale także, jak się wczoraj okazało, także i aktorów. Nie dosyć, że niesamowicie przystojny, o głębokim głosie, który nie raz sprawił że miałam ciarki na całym ciele, to jeszcze genialnie gra. Do tej pory nie wierzyłam, że mogę pokochać go jeszcze bardziej. Błąd, błąd, błąd! Po tym filmie na moim telefonie pojawiło się 70 nowych zdjęć, w tym gify, które po prostu uwielbiam! 


Oczywiście, jak zawsze, za bardzo się rozwodzę. Oprócz wspomnienia o genialności Top jako aktora, nic więcej o samej produkcji wam nie powiedziałam. Zapewne już wiecie, (jeżeli czytaliście moje wcześniej posty), że jestem typem osoby, która jeśli coś się jej spodoba, to potrafi mówić o tym godzinami, a posty nie raz osiągają kolosalną długość i ilość wyrazów. Czasami może za bardzo skupiam się na własnych odczuciach, emocjach które targają moim sercem i umysłem, sprawiając że obijają się one o ściany ciała. Ale sądzę, że gdy mówimy o książkach, bądź filmach, to jest to bardzo ważny aspekt opinii. Ja sama nienawidzę bezpłciowych recenzji, w których jedyne co autor takowej napisze, to opis filmu i że był fajny, bądź nie. To nie oto chodzi. 

Heo Mi-na i Dae Gil
Także, wracając do filmu. Trwa on prawie 2 i pół godziny. Nie wiem dlaczego, ale jak tak teraz o tym piszę, to brzmi to lekko przerażająco. 2 i pół godzinny film o hazardzie? Przecież to będzie nudne, komu by się chciało to oglądać. Nie patrzcie na jego długość i nie sugerujcie się nią. To, że film jest długi, moim zdaniem świadczy tylko i wyłącznie o tym, że historia w nim zawarta, po prostu na to zasłużyła. W tym przypadku nie było nawet sekundy, w której odwróciłabym wzrok, nudząc się podczas jakiejś nijakiej sceny. Uwierzcie mi, jak już zaczniecie oglądać, to cały ten czas zleci wam jak minuta. Ja sama zaczęłam w nocy, coś koło 24.00. Na początku byłam trochę śpiąca, ale wartkość akcji, to co działo się na ekranie momentalnie mnie rozbudziło (i nie mam tu na myśli gołej klaty Seunhgyuna),oglądałam z zapartym tchem i szeroko otwartymi oczami. Były momenty, co dosłownie krzyczałam szeptem, ( w końcu rodzice po powrocie z osiemnastki mojego kuzyna spali sobie grzecznie na parterze, obudzenie ich nie wchodziło w grę) rozpaczając nad losem głównego bohatera, a były też chwile co się uśmiechałam się jak głupia i wpatrywałam się w ekran laptopa z szeroko otwartymi oczami (tak, scena z gołą klatą Seunghyuna). Bardzo przeżywałam ten film i wprost nie mogłam się od niego oderwać. Zachwycałam się nie tylko grą aktorską, ale także pomysłem na fabułę, genialnymi ujęciami i ruchem kamery, czy wszechobecnym dymem, krwią, walką, pięknymi kobietami, pięknymi mężczyznami, hazardem, spojrzeniami pełnymi zacięcia. 


Nie miałam wrażenia, że oglądam film koreański, co specjalnie podkreślam. Po dramach wiem, że koreańskie produkcje filmowe, mają to do siebie, że naprawdę mocno się wyróżniają. Dla mnie to dobrze, bo jestem zapoznana z kulturą tego kraju i uwielbiam to, ale niestety osoby, które nie miały wcześniej z nią styczności, może to odpychać, nie ważne jak świetna będzie dana produkcja. A w przypadku "Tazzy" jest całkowicie inaczej. Widać, że to Korea, ale film jest stworzony w taki sposób, że bardzo przypomina kino amerykańskie, co sądzę że jest w tym przypadku ogromnym plusem. Ten film przyciąga, ma w sobie coś takiego, co do ostatniej sekundy nie pozwala się oderwać. Ukazanie tej ciemnej strony Korei, ciemnej strony człowieka, pragnącego jedynie pieniędzy i który dla nich jest gotów zrobić wszystko, wprawia momentami w osłupienie. To nie jest prosty film.


Muszę przyznać, że jego głębokość momentami sprawiała, że pękało mi serce. Cała akcja prowadzona jest bardzo tajemniczo, każda scena jest przykryta woalem intryg, które sprawiają że musimy się naprawdę mocno skupić, jeżeli chcemy wyłapać istotne szczegóły, mimo że tak naprawdę możemy je ujrzeć bez większego problemu. Nie ma tutaj tajemnicy. Wszystko mamy podane jak na talerzu, nic tylko siadać i zajadać. Jednak, to nie o tajemnicę, a o smak dania się tutaj rozchodzi. Bo mimo, że wygląda ono prosto, to jeżeli je przekroimy i spróbujemy, to odkryjemy ból, smutek, cierpienie, odkryjemy podekscytowanie tym co dzieje się na ekranie. "Tazza" nie jest płytkim filmem, czasami ni z tego, ni z owego, trafimy na moment, który swój początek miał poza ekranem, nie mieliśmy o nim pojęcia i nagle go utracimy (jak obejrzycie, to będziecie wiedzieć o który moment mi chodzi), zaboli nas to bardziej niż mogłoby się wydawać. I dla takich chwil, warto obejrzeć ten film, bo niektóre sceny w nim potrafią poruszyć nas bardziej, niż reszta. Ta jedna scena, o której teraz mówię, niesamowicie mną poruszyła i zasmuciła. Sprawiła, że czułam się jakbym coś straciła. 

Nawet dla niej jednej, warto było obejrzeć tę produkcję. 

Zakochałam się w tym filmie, bezgranicznie i niezwykle mocno. Zaczęłam oglądać dla Choi Seunghyuna, skończyłam go ze świadomością, że był on cholernie dobry. I jestem pewna, że nie raz do niego wrócę. Może to dziwne, ale ten film strasznie mi się kojarzy z "Iluzją". Nie bardzo rozumiem skąd w mojej głowie takie skojarzenie. I trochę mnie to dziwi. Jednak niezaprzeczalnie, z nią właśnie mi się kojarzy. Może to przez końcowe sceny, które były naprawdę ekscytujące i oglądałam je z zapartym tchem (tak, także dlatego że Seunghyun był topless), nie mogąc doczekać się jak rozwinie się akcja. To było niesamowite! 

Każdy z bohaterów ma niezwykły charakter, każdy z nich był idealnie napisany i doskonale zagrany. Strasznie polubiłam Heo Mi-nę (graną przez Shin Se-kyung), która miała naprawdę niezły charakterek i już od samego początku wiedziałam, że odegra jakąś bardzo ważną rolę w fabule. I nie myliłam się. Co do złych bohaterów, którzy zazwyczaj byli bossami hazardzianej mafii (można tak to w ogóle nazwać?), to nienawidziłam ich całym sercem, więc jak widać, spełnili oni swoją rolę. Denerwowało mnie to, że dla pieniędzy (im większych tym lepiej), potrafili zrobić wszystko. Byli do cna zgnici, przeżarci przez hazard. A to, co jeden z nich zrobił Dae Gilowi (główny bohater), sprawiło że ogarnęła mnie przeraźliwa wściekłość i miałam ochotę udusić gnoja gołymi rękami. 

Ogromnym plusem w produkcji jest muzyka. Idealnie dopasowana, nadająca klimatu, momentami wprawiająca w doskonały humor. Jest ona bardzo ważnym aspektem w filmie i bez niej naprawdę wiele by stracił. Do tego, wyżej wspomniani aktorzy, ujęcia, fabuła, akcja i mamy dzieło, które swoją wyjątkowością chwyci nie jedno serce. Moje chwyciło i to wyjątkowo mocno. Jestem pewna, że i wam film się spodoba! Koniecznie musicie go obejrzeć, bo naprawdę warto. Co prawda, jak każdy film, także i ten ma wady, których nie da się ukryć, np. dziwny wątek miłości, która pojawiła się znikąd, bez żadnego powodu, ot tak. Na początku trochę mi to przeszkadzało, nie znali się, a Dae Gil poleciał jedynie na jej piękną twarz, dopiero później bardziej się poznali i zakochali w sobie, z drugiej strony, później zrozumiałam, przyswoiłam ją i pokochałam tę miłość. Mimo wad, film ma w sobie coś takiego, co sprawia że wprost nie można się oderwać (co powtórzyłam już chyba ze 4 razy w całej tej opinii), co w dużym stopniu zawdzięcza aktorom. 

Wiem, że moja opinia to straszna plątanina myśli. Mam jednak nadzieję, że zachęciłam was do obejrzenia tej produkcji, uważam że naprawdę warto, nie ważne czy jesteście zapoznani z Koreą czy nie ;) To istna kwintesencja tego, czego wymagamy od filmów. Niczego mu nie brakuje, możecie spędzić przy nim genialne dwie i pół godziny. Serdecznie go wam polecam! 

Pozdrawiam i ściskam, Marlena Marszałek

23.9.17

10 książek idealnych na jesienne dni - Blogerzy polecają!


Dziś moim kochani, mamy pierwszy dzień kalendarzowej i niby koniec świata. Wciąż nie mogę przestać się z tego śmiać. W swoim życiu przeżyłam już co najmniej 3, może jak kot mam 7 żyć? Ale my dziś nie o tym, skupmy się na jesieni ;) Wczoraj witaliśmy astronomiczną jesień, dziś za to witamy kalendarzową. Także, z tej okazji, postanowiłam poprosić kilku blogerów, o polecenie jednej książki, która ich zdaniem idealnie nadaje się na zimne, jesienne dni, gdy leżymy pod kocykiem, z kubkiem ciepłej herbaty i chcemy przeczytać coś ciekawego. I przyznam się wam, że naprawdę jestem zdumiona jakie wspaniałe książki zostały wam polecone (przy okazji też mi, bo jak się okazało, z nich wszystkich przeczytałam tylko jedną). Bardzo się cieszę, że inni blogerzy tak chętnie zgodzili się napisać coś i mi wysłać. Bardzo wam kochani dziękuję!  

Zanim przejdziemy do meritum, to chcę jeszcze dodać, że mamy naprawdę ogromną rozbieżność między gatunkami książek, co bardzo mnie cieszy, bo sądzę, że dzięki temu na pewno znajdziecie coś dla siebie wśród nich. Pamiętajcie by napisać w komentarzu, czy czytaliście niżej opisane książki, czy może chcielibyście przeczytać w przyszłości :D I nie zapomnijcie dać znać, jak się wam podoba taki polecajkowy post :) Także, ja już nie przedłużam! Oddaję głos blogerom <3


Natalia Pych z bloga Książkowe Kocha, Nie Kocha

Na chłodne, smutne, jesienne wieczory polecę Wam historię, która… Nie! Wcale nie rozbawi. Wręcz przeciwnie – przez przedstawiony temat każe docenić otaczającą nas aurę i przestać traktować ją jako coś melancholijnego, depresyjnego i zniechęcającego do wyjścia z domu. Chciałabym, by uczyniła dla Was to samo, co dla mnie – sprawiła, że świat na zewnątrz nigdy nie był piękniejszy; że każdy opadający z drzew liść zacznie skrywać tajemnicę, a krople jesiennego deszczu pozwolą Wam pomyśleć o własnym zdrowiu i cudzie, jakim jest to, że możemy w ogóle czuć.

Tą książką są „Uwięzione” Natashy Preston. Polecam gorąco. Może losy Lily i pozostałych dziewczyn zmienią Waszą jesień w coś magicznego.




Jakub Drzewicki z bloga Władca Gwiazd
Nadaje się na każde wieczory, ale jesienne szczególnie - dla większości młodych ludzi zaczyna się szkoła, a niektórym może dać ona motywacje, by coś zmienić.

Ciężko jest napisać tę recenzję, by nie zdradzić wartości, które niesie ze sobą ta książka. Ciężko jest wspomnieć o niej kilka słów, bez odkrywania tajemnicy, na której zbudowany jest zawarty między jej stronicami świat. I wreszcie ciężko jest zapomnieć historii, która tak mocno dotyka duszy czytelnika. Świat ociekający kłamstwami, seksem, sadyzmem i smutkiem, to świat rzeczywisty. Taki, po który każdy z nas może sięgnąć i przywołać, bazując na własnych doświadczeniach. Każda epoka, każdy wiek, każdy rok i każdy dzień, przepełniony jest tymi czterema cechami, które wyżej wymieniłem. Są czymś nieodłącznym jak Czterej Jeźdźcy w Apokalipsie Św. Jana. „Mag” nie stroni od trudnych tematów, a wręcz przeciwnie – sięga do głębi ludzkiej natury, mówiąc: „Spójrz, Głupcze! Czy nie widzisz co czynisz?”.

Książka nie stroni od trudnych tematów, nie ucieka przed spojrzeniami, a wręcz manifestuje swoją nagość. Pokazuje, że dopiero prawda pozwoli wywołać na naszych twarzach, ten mityczny uśmiech, który wręcz przecieka ze stron książki.Czuję się teraz jak Conchis, próbując zaciekawić Urfe’a i wciągnąć go do swojej rozgrywki. „Mag”, który tkając tajemnice, pokazuje, że to nie odpowiedź ma najwyższą wartość, to nie ona sprawia, że przeszywa nas dreszcz podniecenia i wywołuje na twarzy uśmiech. To kolejne pytanie, które stawiamy pozwoli nam poznać szczęście. Niestety, nie mogę zdradzić co kryje fabuła, ani dlaczego warto przeczytać tę książkę. Wysyłam raczej zaproszenie. Zaproszenie, które podobnie jak wy otrzymał Leverrier, Mitford, i w końcu Nicholas Urfe. Zostańcie Johnem Briggsem, który dopiero wkracza w świat, czekający na niego wśród greckich wysp.Po lekturze proszę byście jeszcze raz przeczytali tę recenzję. Pozwólcie sobie wówczas na ten przeciągły uśmiech porozumienia, którym dziś ja was obdarzę.


Daria Wicher z bloga Ostatni Akapit
Jesień to najlepszy czas aby nadrobić czytelnicze zaległości. Długie wieczory aż proszą się o chwilę wytchnienia pod kocem, z dobrą lekturą. Czy zatem może być coś lepszego na ten czas niż książka o książkach? 

Jeśli jeszcze nie czytaliście mojej propozycji, nadrabiajcie to czym prędzej! Tym bardziej, że za chwilę premiera ostatniej części tej wyjątkowej serii Carlosa Ruiza Zafona. Cień wiatru to pierwsza część tetralogii o tytule Cmentarz Zapomnianych Książek. To właśnie ta książka, po lekturze której całą sobą poczułam miłość do literatury. 1945 rok, szara, mglista i deszczowa Barcelona, w sercu której dziesięcioletni Daniel wraz ze swoim ojcem księgarzem i antykwariuszem trafia na "Cmentarz Zapomnianych Książek". Trafia tam na tajemniczy "Cień wiatru", którego autorem jest niejaki Julian Carax. Zauroczony powieścią Daniel postanawia odszukać inne książki autora, nieświadomie rozpoczynając największą przygodę swojego życia. Przygodę pełną przerażających tajemnic, niebezpieczeństw, ludzkich namiętności i pragnień.

Cała magia Cienia wiatru kryje się w tym, co niewypowiedziane. Zafon w przepiękny sposób snuje wyjątkową historię, oplatającą czytelnika niczym niewidzialna pajęczyna, która zaciska się delikatnie, ale nie chce puścić. To powieść, która chwyta za serce, wzrusza i przeraża, nie pozwalając się oderwać. Do tego klimat powojennej, ponurej Barcelony i mamy arcydzieło. To książka, dzięki której mam motyle w brzuchu i ciarki na całym ciele. Nie bez powodu znajduje się na szczycie mojej listy ulubionych, wciąż pozostając bezkonkurencyjna. Polecam ją każdemu, kto ma chęć poczuć choć odrobinę książkowej magii i długo pozostać pod jej wpływem.


Joanna z bloga Zawsze nadrabiam
Trudno jest mi wyobrazić sobie książkę bardziej odpowiednią na długie, jesienne wieczory niż Dwór Cierni i Róż, autorstwa Sarah J. Maas.

 Jest to świetna historia, w której młoda Feyra zostaje wyrwana ze swojego rodzinnego domu, w czasie jednej z najgorszych zim, i trafia do wiecznie zielonej krainy Dworu Wiosny, rządzonej przez księcia fae – istotę, której obawiają się niemal wszyscy ludzcy mieszkańcy kontynentu. Dwór Cierni i Róż to historia wzorowana na popularnej francuskiej baśni („Piękna i Bestia”). Inspiracja ludową bajką nie sprawia jednak, że bohaterowie wiodą spokojne i bezproblemowe życie, a wszystkie ich przewiny zawsze uchodzą im płazem, kończąc się radosnym happy endem. Historia Feyry to opowieść o silnych uczuciach takich jak miłość i nienawiść. Choć momentami może wydawać się dość infantylna, to z czasem zaskakuje stopniowo gęstniejącym klimatem i świetnie wykreowanym obrazem magicznej krainy. 

Myślę, że to pozycja idealna dla każdego marzyciela, który pragnie przenieść się do świata fantazji, by nie musieć patrzeć na szarość jesiennych dni i siąpiący za oknem deszcz.   


Aleksandra Drążkowska z bloga Dobra córka zła

Idealną książką na jesień jest moim zdaniem „Fatalna Lista” Siobhan Vivian. Dlaczego? Zacznijmy od tego, że akcja dzieje się jesienią, a dokładniej jest to tydzień przed Jesiennym Balem. Jest to powieść, którą czyta się przyjemnie. Dla uczniów jest to dobre ćwiczenie na pamięć – w powieści jest 8 głównych bohaterek, więc trzeba się skupić na ich wątkach z osobna (ale nie tylko uczniom się to przyda ;)

No i powieść jest też zabawna, a każdemu trochę humoru się przyda w ten depresyjny czas! :D








Katarzyna Abramova z bloga Kącik z Książką 
Długie jesienne wieczory to idealna pora, by udać się do mrocznego wiktoriańskiego Londynu, by wraz z Danem Simmonsem odkryć zagadkę "Drooda". O ile w ogóle będzie to możliwe. 

Powieść o Charlesie Dickensie i jego ostatniej, niedokończonej i owianej tajemnicą powieści czyta się wspaniale, mimo że lektura bywa miejscami przytłaczająca. W poszukiwaniu mężczyzny padającego się za Drooda, Dickens przemierza najbardziej obskurne i zapomniane przez Boga zakątki i podziemia Londynu. A wraz z nim także czytelnik zanurza się w świat nędzarzy, opium i katakumb, w których rzeczywistość miesza się z narkotycznym snem. Autor umiejętnie łączy znane fakty z fikcją i elementami fantastycznymi z pogranicza horroru, tworząc mieszankę, od której ciężko się oderwać, mimo że czasem umysł potrzebuje chwili wytchnienia. "Drood" to jedna z tych powieści, które czyta się z wypiekami na twarzy i o których już po kilku stronach można śmiało powiedzieć, że są wyjątkowe. A smakować będzie najlepiej po zmroku, gdy za oknem słychać pohukiwanie wiatru i uderzenia deszczu o szybę. Ciarki gwarantowane!



Bernadetta z bloga Imponderabilia Literackie
,,Dlaczego ,,Światło którego nie widać” to książka w sam raz na jesień?”- zapytacie! Spieszę wyjaśnić! Moje pierwsze spotkania z tą znakomitą powieścią uhonorowaną nagrodą Pulitzera miało miejsce właśnie jesienią.

Gdy dzień staje się krótszy, pogoda za oknem nie zachęca do wyjścia, a marzenia przeciętnego mieszkańca naszej planety koncentrują się głównie wokół gorącej herbaty i kocyka – wtedy właśnie sięgnięcie po ,,Światło, którego nie widać” staje się dopełnieniem wizji idealnie spędzonego jesiennego wieczoru. Ta wzruszająca książka Anthony’ego Doerra to przepiękna powieść obyczajowa, której akcja toczy się w czasach II wojny światowej. Fabuła splata losy niewidomej dziewczynki – Marie Laure LeBlanc oraz Wernera Pfenniga – chłopaka o wybitnych zdolnościach. Autor niesamowicie intrygująco pokierował ścieżkami ich życia i przepięknie ubrał to w słowa. Nie jest to jednak z całą pewnością romans! ,,Światło, którego nie widać” to powieść niesamowita. To arcydzieło światowej literatury, które potrafi zaczarować czytelnika już od pierwszego słowa, tak, że nie sposób się od niego oderwać. Nie chcę o tej książce napisać za dużo, są bowiem rzeczy, których słowami wyrazić się nie da. Daleka również jestem od zepsucia Wam radości z lektury. Chciałabym jednak z całego serca ogromnie zachęcić Was do przeczytania tej pozycji. Gdy za oknem ciemno, przy akompaniamencie cichutko spadających liści ,,Światło którego nie widać” ma moc rozświetlić każdy mrok.
Ta fascynująca powieść wlała w moje życie wiele ciepła. Teraz kolej na Ciebie!  


Irena Bujak z bloga Zapatrzona w Książki
Jesień jest dla mnie porą, w której tęsknie do lata oraz zimy. Z jednej strony chcę wrócić do ciepłego słońca i kolorowych krajobrazów, a z drugiej pragnę już podziwiać, jak śnieg wszystko otula.

 Dlatego w tym czasie szukam książek, które dają mi trochę lata i trochę zimy, a idealnie pod tym względem zadowalają mnie książki Magdaleny Kordel. Nie potrafię wskazać jednego tytułu, bo jesienią czytam wszystkie jej wydane książki. Są idealne na tę porę roku. Pozwalają poczuć promienie słońca na skórze, wyobrazić sobie zieleń traw. Otulają zimową aurą, gdy za oknem biały puch, a my w domu siedzimy z kubkiem gorącej herbaty, opatuleni w ciepły kocyk. Przypomina, czym jest piękno świąt, jak dobrzy mogą być ludzie i przypomina, by cieszyć się każdą chwilą. No i bawi! Jak ja się śmieję przy jej książkach i to za każdym razem.

Książki Magdaleny Kordel są też idealnym pocieszaczem na jesienną chandrę, bo nie ma mowy, by przy takim komplecie atutów czytelnik nie poczuł, że będzie dobrze.


Kiedy zostałam poproszona o polecenie jakiejś książki idealnej na jesień, od razu i bez wahania pomyślałam o „Sekretnym życiu pszczół” autorstwa Sue Monk Kidd. Może to dlatego, że sama poznałam ją w czasie złotej polskiej jesieni? 

Słynna amerykańska powieść opowiada o losach nastoletniej Lili Owens. Dziewczynka, czując się niekochana przez okrutnego ojca, ucieka wraz z czarnoskórą opiekunką. Chcąc odnaleźć ślady utraconej matki, trafia do domu trzech Murzynek – pszczelarek. W ich specyficznym domu dziewczynka leczy swoje rany, odkrywa swoją wartość a także uczy się kochać. „Sekretne życie pszczół” to książka, która przekazuje wiele życiowych prawd – konieczność akceptacji samego siebie i swojego życia, zmienianie się, pozbywanie się złudzeń dotyczących dorosłego świata. To także książka, która w dość mocny sposób porusza tematykę rasizmu – aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno właśnie tak wyglądała rzeczywistość czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych.Pomimo dość trudnej tematyki i dość gorzkiego przesłania, „Sekretne życie pszczół” to powieść, która rozgrzewa serce. Emanuje z niej wiara w dobro, w drugiego człowieka i w to, że w życiu kiedyś w końcu będzie dobrze. Myślę, że jest to powieść, która rozjaśni sobą te ponure, deszczowe dni i pozwoli w dobry sposób spojrzeć na problemy wyolbrzymione przez jesienną chandrę.


Dominika Szałomska z bloga Dominika Szałomska
Mimo że książki Kasie West wydają się typowo młodzieżowe to uważam, że idealnie nadają się na jesień. 

Kiedy łapie mnie chandra, nie mam energii i w ogóle mi już nie chcę, jestem zmęczona tymi wszystkimi książkami, które są podobne to sięgam po te, autorstwa Kasie West. Nie dość, że przyjemnie się je czyta, to jeszcze wprawiają mnie w cudowny nastrój. Zabawne dialogi jakimi posługuje się autorka są oryginalne, a cięte riposty sypią się jak asy z rękawa, a dzięki temu wszystkiemu bohaterowie wydają się żywi. Kolejną rzeczą za którą kocham Kasie jest umiejętne wplecenie w fabułę morału. Nie tylko dobrze się odnajduje w poruszanych tematach, ale również stara się by czytelnicy wyciągnęli jakieś wnioski. Polecam książki tej autorki z całego serca, na polskim rynku znajdziecie ich pięć, a szósta będzie miała premierę 11 października. Ja już jestem po lekturze i kolejne raz się zakochałam. Kto jeszcze nie sięgnął po jej książki, niech szybko to nadrobi!




I to by  było na tyle ^^ Widzimy się jutro w Filmowej Niedzieli! Pamiętajcie by koniecznie odwiedzić blogerów i zapoznać się z ich twórczością :) To wspaniałe osoby i sądzę, że naprawdę warto się z nimi zapoznać, jeśli ich jeszcze nie znacie. 

Piszcie tez koniecznie, kto najbardziej was ujął swoim tekstem ;) i którą książkę (książki), najchętniej przeczytacie, właśnie dzięki polecajce :) Tymczasem, ja lecę oglądać film! Jeszcze raz, dziękuję wam moi kochani blogerzy, że zgłosiliście się do tego postu i że poświęciliście swój czas, by coś napisać <3 Bardzo to doceniam! 

Życzę wam miłego dnia kochani, Marlena Marszałek 

17.9.17

Filmowa Niedziela - Klauny, baloniki, krew, czyli moje spotkanie z "To".



Wyobraź to sobie. Czerwony balonik powoli unosi się nad studnią. Delikatnie kołysze się na wietrze, a ty zastanawiasz się, co jest do niego przywiązane. Zaciekawiony podchodzisz bliżej. Nie boisz się, póki balonik nie obraca się i twoim oczom nie ukazuje się napis "Dzisiaj zginiesz". Stwierdzasz jednak, że to jakiś głupi żart. Zerkasz do studni i okazuje się, że niczego tam nie ma. Wzdychasz z ulgą, powoli się obracasz i twój wzrok pada na stojącego z tobą klauna i jego otwartą paszczę pełną zębów. Wita cię on wesołym głosikiem, po czym wybucha złowieszczym śmiechem i rzuca się na ciebie. Chcesz krzyczeć, ale nie możesz wydobyć z siebie głosu. Chcesz uciekać, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. I nagle, gdy zębiska są o krok od twojej twarzy, twój kolega rzuca takim tekstem, że momentalnie wybuchasz śmiechem. Cały misternie budowany klimat poszedł się... (dobrze wiemy co), a ty rżysz jak głupi.

Dokładnie tak czułam się podczas oglądania "To". 

Ginie chłopiec Georgie, ubrany w żółtą kurteczkę, na deszczu, puszczał zrobioną przez brata łódeczkę. Niestety, łódka spływa do kanałów. Chłopiec jest załamany, nachyla się nad dziurą odpływową i wypatruje prezentu od brata. Nagle jego oczom ukazuje się klaun i patrzy prosto na chłopca. Zdobywa jego sympatię, a później wciąga do kanałów. Już nigdy więcej nikt nie zobaczył chłopca w żółtej kurteczce. Rok później, gdy dzieci nadal giną, brat Georgie, Bill razem ze swoimi przyjaciółmi, postanawia stawić czoła temu czemuś, co porywa dzieci. Chcą odkryć co tak naprawdę się stało i kto za tym stoi. Nawet nie spodziewają się, jakie zło kryje się w kanałach. I ile krwi przyjdzie im przelać, ile strachu zalęgnie się w ich żyłach, by je mogli go pokonać. 

Nie powiem, żebym miała jakieś wielkie nadzieje, jednak normalne jest, że jeżeli człowiek idzie do kina na horror, to oczekuje od filmu, że się przestraszy. Co prawda, ja jakąś wielką fanką horrorów nie jestem, dopiero od niedawna zaczęły mi się one podobać, jednak tylko wtedy gdy oglądam je z kimś. Sama za bardzo się boję.  Gdy oglądałam trailer i zdecydowałam się, że koniecznie muszę pójść na ten film do kina, nie spodziewałam się Bóg wie czego, a to dlatego, że nigdy nie miałam styczności z ekranizacjami książek Stephena Kinga, ba!, nawet jego książek nie czytałam. Co prawda, nie będę tego ukrywać, zaczęłam "Carrie", "Smętarz zwierząt" i taką inną o psie, której tytułu nie pamiętam, ale za bardzo się bałam, by je skończyć. Z tych też powodów, nie wiedziałam czego oczekiwać od filmu, nie miałam żadnego porównania z książką, ani nie znałam twórczości autora.  

Jedyne czego oczekiwałam to solidnej dawki dreszczy i dobrej, mocnej historii. A  nie ma co ukrywać, w takim przypadku klimat jest bardzo ważny. Bo jeżeli osadzimy horror w jakimś jasnym miejscu, a kadry będą żywe i kolorowe, to nie ma opcji by widz czuł niepokój, a zbudowanie klimatu na takiej podstawie będzie naprawdę trudne. Chociaż mogę się mylić, nie obejrzałam zbyt wielu horrorów w swoim życiu, dlatego moja opinia może być trochę niezgodna z opinią weteranów horrorów. Nie ważne ile krwi nawalimy, ile screamerów wrzucimy, naprawdę ciężko jest się bać, gdy mamy wyżej wspomniany przypadek. A do tego, jeżeli jeszcze dorzucimy bohatera, który cały czas będzie rzucał głupimi tekstami, przy których widz uśmieje się jak nigdy, to nawet jeśli uda się nam zbudować klimat, to po takim zabiegu rozpłynie się on niczym mgła. Chyba nie o to chodzi w horrorze. 

Pennywise był bardziej śmieszny niż straszny. Ale mimo wszystko, podziwiam aktora, który wcielił się w jego rolę.

I to bardzo mnie raziło w "To". Nie zaprzeczę, doskonale się bawiłam, uśmiałam się lepiej niż przy wielu komediach i naprawdę polubiłam, a nawet pokuszę się o wyrażenie, pokochałam bohaterów. Jednak, nie ma co ukrywać. Nazywanie tego filmu horrorem, to kpina, niedopowiedzenie, żart. Tak, wiem jak to brzmi. Jednak, jeżeli czujecie się obrażeni, to posłuchajcie tego (a raczej przeczytajcie to). Klimat byłby genialny, ale użycie jasnych i żywych kadrów, całkowicie i rażąco innych od znanych nam z horrorów ciemnych, szarawych scen a także jeden z bohaterów, który jak wspomniałam wcześniej, bardzo skutecznie sprawiał, że cały niepokój, który mimo wszystko udało się temu filmowi wykrzesać ze mnie, sprawiały że został on błyskawicznie rozładowany. Przez cały film, trwający 2 godziny i 15 minut, przestraszyłam się 2 razy. Jedynie dwa razy. I tutaj w mojej głowie pojawiło się pytanie, wyrosłam ze strachu, czy po prostu film nie jest straszny? Odpowiedź jest prosta. Ten film nie jest horrorem. Nie jest straszny. 

Dla porównania, opiszę wam jak się czułam po obejrzeniu "Kiedy zgasną światła". Gdy oglądałam, były momenty że dosłownie zasłaniałam oczy, nie chcąc patrzeć na to co się dzieje na ekranie. Po wyjściu z kina, trzęsłam się tak bardzo, że koleżanka, z którą byłam na seansie, śmiała się ze mnie przeraźliwie. Musiała mnie przytrzymywać, żebym przypadkiem nie wpadła w jakiś słup. A gdy później, w ciemnościach, jedynie przy świetle latarki z telefonu, szłam do domu, to dosłownie przebiegłam od jednej latarni do drugiej, w obawie, że jeżeli będę dłużej w ciemności, to w moje gardło wbiją się szpony o długości kilkudziesięciu centymetrów a moim oczom, tuż przed śmiercią, ukaże się przeraźliwa twarz potwora. Tej nocy zasnęłam przy zapalonym świetle, plecy mając tak spięte, że naprawdę ciężko było mi zasnąć. I taki film można nazwać horrorem. 

Bill i Beverly
Po "To" nic takiego nie czułam. Nie bałam się, że nagle z kanałów usłyszę krzyk maltretowanego dziecka, wołającego o pomoc, albo że jeżeli się odwrócę to zobaczę mnóstwo czerwonych balonów i w ułamku sekundy zostanę pożarta przez stojącego za nimi klauna. I dlatego też, mimo że film naprawdę mi się niesamowicie podobał i wprost nie mogę doczekać się drugiej części, to czuje się zawiedziona. Nawet mimo tego, że tak naprawdę nie oczekiwałam wiele. Bo nawet tych małych oczekiwań ten film nie spełnił, co niestety trochę mnie zasmuciło. Jednak, nie chcę wam przedstawiać tylko minusów filmu, bo nie chcę was do niego zniechęcić a jedynie wyrazić swoją opinię na jego temat, pokazać jego wady i zalety, zady i walety. A nie same wady, bo to nie o to tutaj chodzi. 

Teraz zastanawia mnie jedno. Czy w książce było lepiej? Czy jest ona bardziej straszna? Chyba będę musiała się sama przekonać. Jedno mogę oddać filmowi. Zachęcił mnie do sięgnięcia po twórczość Stephena Kinga. I do przekonania się, czy pierwowzór jest lepszy. Jednak, coś sądzę, że na pewno. Bardzo często jest tak, że książka jest o wiele lepsza od ekranizacji, czemu sądzę, że nie zaprzeczycie.


Ogromnym plusem są bohaterowie i obsada. Genialnie wykreowani przez Stephena i doskonale zagrani przez młodziutkich aktorów. Najbardziej polubiłam Billa. Grający go aktor Jaeden Lieberher nie dosyć, że jest naprawdę przystojnym chłopcem, to niesamowicie podobał mi się jego głos i gra aktorska. Przy żadnych z aktorów nie miałam wrażenia, że są sztuczni, grali bardzo dobrze, tak że naprawdę uwierzyłam, że są tymi postaciami. Stali się jednością, co bardzo podziwiam. Wracając jednak do Billa, chłopak jąkał się i to może też dzięki temu poczułam do niego ogromną sympatię. Sama należę do osób jąkających się, co niestety bardzo skutecznie sprawia, że bardzo mało się odzywam. I zawsze czuję jakąś dziwną więź z osobami, które również się jąkają, nawet jeżeli są to postacie fikcyjne. A Billa nie da się nie lubić. Doskonale wykreowany i doskonale zagrany. Naprawdę go polubiłam i sądzę, że warto było obejrzeć ten film, nawet tylko dla niego ;)

Jednak, hej!, nie zapominajmy o reszcie bohaterów (zachęcam was do zapoznania się z obsadą na stronie Filmwebu). Wiem, że pewnie czekacie, aż opowiem wam o nich coś więcej. A tu figa z makiem, bo nie opowiem. Sami musicie się przekonać jacy są inni bohaterowie. Nie mogę odebrać wam tej przyjemności. Powiem jedynie, że naprawdę warto, bo są genialni. Każdy ma swój unikalny charakter i każdy coś wnosi do filmu. Oprócz Billa polubiłam również Beverly. To co przeżywała ona każdego dnia, było straszne i sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze. To, jak dla mnie, było straszniejsze od klauna, od krwi, od śmierci, którą zadawały zębiska potwora. Nigdy nie chciałabym, by takie coś przydarzyło się mnie. Już chyba wolałabym umrzeć. I dlatego, niesamowicie podziwiam Beverly, że po tym wszystkim potrafiła jeszcze być silna i potrafiła kogoś pokochać, że mimo tego co się jej przytrafiło, wciąż czuła i nie zamknęła się w sobie. 

Co do historii, to jak najbardziej na plus. Jednak trochę brakowało mi tego horrorowego klimatu, tajemnicy. Mimo wszystko, nie sądzę że "To" jest złym filmem. Broń Boże! Genialna ścieżka dźwiękowa, przemyślana historia, zwroty akcji i jak to nazywam, wścibskie dzieciaki, o durnym poczuciu humoru, czynią z tego filmu coś wartego obejrzenia. Do czego oczywiście jak najbardziej was zachęcam! Jeżeli dopiero zaczynacie swoją przygodę z tym gatunkiem i nie chcecie zaczynać, od mrożących krew w żyłach filmów, to ten będzie dla was idealny. Uwierzcie mi, nie będziecie się bać. Głupie żarciki, śmieszne sytuacje, rozładują kłębiący się w was niepokój i dzięki temu będzie się wam przyjemniej oglądało. 

Od lewej: Stanley, Mike, Richie, Bill, Beverly i Ben.

Jednak, jeżeli pochodzicie z grupy miłośników horrorów, a na waszym koncie jest wiele genialnych produkcji, przy których strach towarzyszył wam praktycznie w każdej sekundzie, to będziecie zawiedzeni, a może nawet i znudzeni. Nie ma co tu kryć, jeżeli oczekujecie mocnych wrażeń, to nie szukajcie ich tutaj, bo tylko się rozczarujecie. Mi się bardzo podobało, bo nie oczekiwałam wiele. I jeżeli macie w planach obejrzeć ten film, to nie nastawiajcie się na wybuchy, strach wykręcający żołądek, dreszcze i ściśnięte gardło, bo się zawiedziecie. "To" ogląda się naprawdę przyjemnie i jestem pewna, że jeszcze nie raz do niego wrócę, jednak nie uznaję go za horror, prędzej za komedię z elementami horroru. Nie czuję się zawiedziona (no może odrobinę), bo bawiłam się naprawdę doskonale i bardzo miło wspominam seans. I z niecierpliwością czekam na kolejną część, która na pewno się pojawi. 

A wy? Oglądaliście "To"? Jak się wam podobało? Co sądzicie o tym filmie? A może czytaliście książkę? Piszcie w komentarzach! :D


Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłego dnia <3 
Marlena Marszałek


13.9.17

Moja ulubiona seria? - 56 "Dwór mgieł i furii" Sarah J. Maas


Ostatnio odnoszę wrażenie, że cały czas tylko chwalę książki. Dziś przychodzę do was z kolejną recenzją, po tytule już wiecie o jakiej książce mowa. Chwaliłam pierwszą część, zakochałam się w niej, słowom zachwytu nie było końca, a sam tekst o niej okazał się rekordowym w kwestii długości i ilości wyrazów. Nie potrafiłam przestać gadać, nie potrafiłam myśleć o czymś innym niż Tamlin, Feyra i tajemniczy Rhysand. I uwaga, dziś znowu usłyszycie (a raczej przeczytacie) pochwały. Chociaż, to co was zaraz czeka, to prędzej istna litania do Sarah J. Maas i "Dworu mgieł i furii". Jeżeli nie czytaliście tomu pierwszego, to zapraszam najpierw do jego recenzji. Ostrzegam was, że i tu będzie długo, i prosto z serca, przez co trochę nieskładnie. Zapraszam serdecznie, nie zapomnijcie o kubku herbaty i czymś do przegryzienia!

Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie.

Sęk w tym, że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. Zresztą zupełnie nie nadaje się do tej roli. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić. Pragnący zapewnić jej bezpieczeństwo Tamlin próbuje zamknąć Feyrę w złotej klatce. W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina - Rhysand, Książę Dworu Nocy. Zwabioną podstępem Feyrę raz w miesiącu okrywa mrok jego niebezpiecznego królestwa. To pewne, że władca ciemności będzie chciał wykorzystać ją do swoich celów. Chyba że... to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać. Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić?

Gdy nad Prythian i krainę ludzi nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, Feyra musi zdecydować, komu może ufać. Stawką jest życie jej rodziny i losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie.

Czasami wydaje mi się to dziwne. To, że cały czas z moich ust padają tylko komplementy. Ale nic nie poradzę, ostatnio trafiam na same świetne pozycje. Może los, chce mi dobrymi książkami, wynagrodzić mojego pecha (ciągłe zasypianie i spóźnianie się do szkoły, lub ostatnio przecięta ręka i sześć szwów), kto wie. Ja tam nie narzekam, bo uwielbiam ten moment, gdy podczas czytania książki, emocje w mojej duszy i sercu wirują jak szalone, a usta zamykają się i otwierają, jak u złotej rybki. Czasami nawet pojawi się łezka, co u mnie naprawdę rzadko się zdarza. Obiecałam wam, w recenzji pierwszego tomu, że jeżeli tom drugi będzie lepszy, to oficjalnie oznajmię, że "Dwory" to moja ulubiona seria, stojąca na samym szczycie podium. Czy tak się stało? Czy drugi tom jest lepszy? Czy seria ta, stała się moją ulubioną? Trochę was podręczę. Dowiecie się tego dopiero na końcu tej przerażająco długiej recenzji <3 Kocham was!

Jednak, najlepsze jest to uczucie, gdy autorka potrafi sprawić, że w pierwszym tomie kochasz jednego bohatera, a przy drugim nienawidzisz go tak mocno, że masz ochotę zabić nie tylko jego, ale też i autorkę. W jednej chwili na twojej twarzy jest pełen rozmarzenia uśmiech, aż tu nagle ukochana autorka, robi coś takiego, że masz ochotę krzyczeć, łzy same zbierają ci się do oczu, a usta otwierają ze zdumienia. Nie wierzysz w to co się właśnie stało i z jednej strony się cieszysz (tak było w moim przypadku), a z drugiej strony wiesz, że to będzie trudne dla danego bohatera/bohaterów. Z jednej strony masz ochotę rzucić tą książką i do niej nie wracać, a z drugiej czytasz jak najwolniej byle tylko nie opuszczać tak szybko tego cudownego świata. Sarah J. Maas jest w tym mistrzynią. Tę autorkę kocha się i nienawidzi jednocześnie. I jeśli mam takie odczucia po drugim tomie, to trzeci złamie mi serce. I teraz uwaga, może to dziwne, ale błagam Sarah złam mi je, byleby tylko wszystko dobrze się skończyło (pisz jak najszybciej błagam).


Ja tu się rozgadałam, a nawet jeszcze porządnie nie zaczęłam! Tak właśnie działa na mnie twórczość pani Maas; Rhysand, Feyra, Kasjan (kocham go!), Amrena, Azriel, Mor, oni wszyscy działają na mnie, jak energetyk, po którym usta nie potrafią mi się zamknąć. Normalnie jestem cichą i spokojną osobą. Ale jeśli mówimy o "Dworze cierni i róż", czy "Dworze mgieł i furii", to nie potrafię przestać. A to dlatego, że jestem oczarowana i bez pamięci zakochana. Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego ludzie tak uwielbiają "Dwory". Nie potrafiłam uwierzyć, że ktoś może tak bardzo przeżywać ich lekturę. Teraz już rozumiem, to musi być jakiś urok, czar, który rzuca na czytelnika autorka. Genialny styl, krwiści bohaterowie, którzy dosłownie wyłaniają się z kartek i patrzą nam w oczy, zwroty akcji, które nie pozwalają się nam nudzić, czy historia miłości, która pobije każde serce, to tylko kilka z jej czarów. 

Zagłębiłam się w tę książkę niczym w najcudowniejszą ciemność przepełnioną blaskiem miliona gwiazd. Jej czytanie było lepsze od najukochańszej herbaty, lepsze od najlepszej czekolady. Burczało mi w brzuchu, była trzecia nad ranem, a ja nie potrafiłam się oderwać. Z szeroko otwartymi oczami śledziłam losy bohaterów, który rozwinęli się, w jakiś sposób dojrzali, dzięki czemu po prostu nie potrafiłam ich nie lubić. Pokochałam nowe postacie, o których wspomniałam wcześniej. Każdy z nich jest wykreowany perfekcyjnie i każda jest idealnie dopasowanym elementem tej skomplikowanej układanki. Nie są oni dodani ot tak, żeby wypełnić lukę, o nie!, mają oni swój wkład w opowieść i to duży, nie są zbędni, a powieść bez nich straciłaby bardzo wiele. Pokochałam bohaterów tak mocno, jak jeszcze nigdy dotąd. I to właśnie dzięki temu, że są wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju, pełni życia i charakteru. Czułam się i nadal tak czuję, jakby łączyła nas więź, mocna, nierozerwalna, ukryta w głębi serca. 

Było cudownie, było przepięknie! Śmiałam się, uśmiechałam, ale nie długo. Jak to jest z Sarah, nagle strzeliła mi prosto w serce. W jednej chwili zdębiałam. Serce przyśpieszyło bieg, oddech zwolnił. Bałam się oddychać w obawie, że pominę jakiś istotny fakt. Szeroko otwarte oczy zapiekły mnie; w końcu mrugnęłam. Sarah ty podstępna kobieto! Trzeba przyznać, że torturowanie czytelników, to chyba ulubione zajęcie pani Maas. Wpierw zachwyca, pokazuje piękno Dworu Nocy, Velaris, powoli i z pasją rozwija wątek miłosny, obdarza odrobiną pikanterii (mówię o pewnej bardzo, hmm, ostrej scenie, w której farba znajduje się chyba wszędzie na ciałach bohaterów, cóż to była za scena!), by potem roztrzaskać wasze serca! Wyrywanie się z tej cudownej ciemności, było dla mnie najgorszą torturą. Chciałam czytać wolniej, starałam się! Ale to niemożliwe. Nie dałam rady, bo akcja tak rwała do przodu, że koniecznie musiałam przeczytać jeszcze jeden rozdział, potem jeszcze jeden. I tak do trzeciej w nocy. Zakochałam się w przepięknych opisach, zakochałam się w Velaris, zakochałam się w Rhysandrze, Kasjanie, Azrielu, Mor, Dworze Nocy. Oderwanie się od tego wszystkiego, było bardziej bolesne niż zszywanie ręki. Moje serce dosłownie pękło i choć skończyłam ją tydzień temu, to nadal na nią patrzę i rozmyślam nad zakończeniem, które to właśnie przyprawiło mnie o wyżej opisany stan. Coś czuję, że zszyć je może jedynie trzeci tom. Chociaż znając Sarah, to prędzej wbije mi jesionowy kołek w serce, rozszarpie na drobne kawałeczki i rzuci dzikim bestiom na pożarcie.

Tyle emocji, ile czułam podczas czytania tej książki, nie czułam już dawno. Byłam tak rozdarta, że naprawdę miałam ochotę rzucić to i zaczerpnąć świeżego powietrza. Dosłownie płakałam! Błagałam w myślach (i nie tylko) autorkę, by tego nie robiła. Mój umysł ją zrozumiał, postąpiła doskonale i innego wyjścia z tamtej sytuacji nie widzę, ale mój narząd pompujący krew, twierdził i nadal twierdzi coś całkowicie przeciwnego. Dlaczego? SARAH! Dlaczego?  Nie dajcie się jej zwieść, uśpi waszą czujność, poprzez wyżej wspomniane rzeczy, a potem sprawi, że kolejny tom będzie dla was jak tlen, którego potrzebujecie do życia. Jeżeli jesteście gotowi na takie cierpienie i szukacie czegoś, po czym kac książkowy jest murowany, "Dwory" są dla was idealną serią! Jeśli nie potrafiliście uwierzyć w pochwały na temat tych książek, to uwierzcie mi, to nie jest czcze gadanie i skoro ktoś tak je wychwala, to naprawdę ma do tego powód.

I teraz uwaga, bo to co teraz powiem, będzie kontrowersyjne. Jak dla mnie, tom pierwszy mógłby nie istnieć. Był cudowny, ale przy drugim jest niczym. "Dwór mgieł i furii" jest cudowny! Czyta się go niezwykle szybko i na długo zapada w pamięć. Jest niesamowity, genialny, wspaniały, boski, jednym słowem perfekcja! Poruszył moim sercem, sprawił że po jego zakończeniu cała zadrżałam. Nigdy, dosłownie nigdy, żadna książka nie sprawiła, że przeszył mnie dreszcz. Nie dreszcz przerażenia, tylko coś innego. Dreszcz podziwu, emocji, które wypłynęły całkowicie, wraz z ostatnim przeczytanym słowem. Nie wiedziałam co myśleć, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Poszłam więc z psem na spacer, by oczyścić myśli. Czy podziałało? Nie! Idąc nie mogłam przestać o niej myśleć, wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać tę opinię. Nagle słowa same pojawiły się w mojej głowie. Moje serce dosłownie się krajało, nawet nie wiecie, jak bardzo pragnę kolejnego tomu. Do jego premiery w Polsce zostało niewiele, 25 październik jest już naprawdę blisko, ale boję się że nie wytrzymam. Gdybym mogła, to wkradłabym się do siedziby Wydawnictwa Uroboros i wykradłabym im egzemplarz trzeciego tomu. Tylko cicho sza, nie mówcie im o tym ;)

Także, podsumowując. Tom drugi jest tysiąc razy lepszy od pierwszego. Czyta się go z ogromną przyjemnością, wciąga tak, że naprawdę ciężko się jest oderwać. Nowe postacie dodają powiewu świeżości, od razu zagarniają sobie sympatię czytelnika, a sama historia nie jest nawet odrobinę nudna. Nawet jeżeli początek może się trochę dłużyć, to końcówka jest tego warta. "Dwór mgieł i furii" czyta się szybko, mimo dużej ilości stron. Uwielbiam takie cegiełki. Serdecznie polecam wam tę książkę, na pewno nie pożałujecie, ale najpierw przeczytajcie tom pierwszy! 

I na koniec. Oficjalnie oświadczam, że seria "Dwór cierni i róż", jest moją ulubioną! I chyba długo się to nie zmieni. 

Tom 3 "Dwór skrzydeł i zguby" już 25 października w księgarniach! Już nie mogę się doczekać. Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros za możliwość przeczytania i zrecenzowania obu książek z serii! 

Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałego dnia, 
Marlena Marszałek

Ps, Wybaczcie mi tak chaotyczną recenzję, kac po tej książce nadal mi nie przeszedł, a w głowie plątanina myśli ;)


10.9.17

Jak daleko posuniesz się, by zawładnąć czyimś życiem? 55. "Bad mommy. Zła mama" Tarryn Fisher


Ledwo kilka godzin temu, skończyłam czytać pewną książkę, o której chcę wam dziś opowiedzieć. Gdy po nią sięgałam, nie spodziewałam się nawet co mnie czeka. Wiedziałam, że jest ona poruszająca, a mówiąc to mam na myśli, nie łzy, a dreszcz niepokoju. Gdy spojrzałam na opis, byłam nieco specyficznie nastawiona, ale stwierdziłam, że przeczytam. Stron nie ma wiele, a opinie na temat tej książki były bardzo optymistyczne i w większości pozytywne. O książce było głośno nie tylko na facebooku i blogach. Co chwile pokazywała mi się na instagramie. Dlatego też, gdy tylko miałam taką możliwość, zakupiłam sobie na portalu czytampierwszy.pl e-book tej fascynującej książki. Dodam też, że okładka jest naprawdę piękna i trochę żałuję, że jednak nie zdecydowałam się na wersję papierową. To wszystko przez moją niecierpliwość, która nie pozwoliła mi dłużej czekać w szczególności, że bardzo długo obserwowałam tę książkę. 

To było moje pierwsze spotkanie z Tarryn Fisher i jej twórczością. Mam w domu "Margo", ale póki co czeka i raczej szybko po nią nie sięgnę. I już na początku, chcę wam powiedzieć, że troszkę się zawiodłam. Fajna historia, ciekawie opisana, jednak thrillerem psychologicznym bym jej nie nazwała. No dobrze, może odrobinkę nim jest. Od razu oświadczam, że nie mam na myśli tego, że książka jest zła, bo nie jest. Uważam jedynie, że czegoś w niej brakowało. Dreszczy, ogromnego poczucia niepokoju, może odrobiny strachu, ściśniętego gardła i dziwnego uczucia w sercu. To wszystko w niej było, ale za mało. Co prawda, nie sięgnęłam po tę książkę, by się bać, tylko po to, by po ciekawym opisie, dowiedzieć się jak to wszystko się zakończy. 

Jolene i Darius Avery są szczęśliwą parą, wspólnie wychowują kilkuletnią Mercy. Pewnego dnia do sąsiedniego domu wprowadza się tajemnicza Fig. Szybko zaskarbia sobie sympatię młodego małżeństwa i staje się nieodłączną przyjaciółką Jolene. Z czasem zachowanie Fig staje się coraz bardziej niepokojące – dom wypełnia identycznymi rzeczami jak u przyjaciółki, kupuje te same ubrania, a jej Instagram zawiera zdjęcia Dariusa...

Zaczęło się niewinnie. Pewna kobieta wprowadziła się obok ciebie. Zachowywała się normalnie, chciała poznać ciebie i twoją córeczkę. Jednak coś w niej było nie tak, to dziwne spojrzenie szeroko otwartych oczu, jakby starała się wchłonąć wszystko co cię otacza, uważnie się rozgląda, nie mruga. W jej oczach nie ma uczuć, patrzy na twój dom, twoją córeczkę, twojego męża, jakby chciała przejąć twoje życie. Jednak starasz się zrozumieć, kobieta bardzo wiele przeszła, straciła wymarzone dziecko, załamała się, mąż jej nie wspiera. Oddajesz jej swoje serce, podnosisz na duchu, starasz się z całej siły jej pomóc. Jednak coś tu jest bardzo nie tak, udajesz że nie widzisz, nie chcesz jej przecież zranić, stała się twoją przyjaciółką. Jednak za każdym razem, gdy chce się zająć twoim dzieckiem, pozwalasz, rejestrujesz jej zachowania i nawet jeżeli wydają się one niecodzienne, to nie reagujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że za fasadą zranionej kobiety, kryje się choroba psychiczna. Ona chcę być tobą, jest jak chwast który zatruwa twoje życie. Żałujesz, że wpuściłaś ją do swojego życia gdy widzisz włosy tego samego koloru co twój, gdy widzisz ten sam styl ubierania, te same rzeczy u niej w domu, przyłapujesz ją wiele razy jak wpatruje się w twojego męża maślanymi oczami, jakoś za bardzo spoufala się z twoją córeczką. To niepokojące, zaczynasz się bać i zastanawiać kim tak naprawdę ona jest.

Gdyby mi przytrafiło się coś takiego, to nie potrafiłabym żyć normalnie. Cały czas zastanawiałabym się o co chodzi, kim jest ta kobieta. Żyłabym w ciągłym niepokoju, wpatrując się w jej okno i bojąc się ją wpuścić do swojego domu.

Książka podzielona jest na trzy części "Psychopatka", "Socjopata" i "Pisarka". Z każdą kolejną częścią odkrywamy tajemnice trzech głównych postaci. Gdy zaczęłam czytać, nawet nie spodziewałam się, kim są bohaterowie. Nawet mimo tego, że nazwa każdej z części już od początku nas uświadamia. Jednak patrząc na np. Dariusa, nie mogłam uwierzyć, że za maską dobrego męża, pokazaną w pierwszej części, kryje się osoba, która nie odczuwa poczucia winy, nie ma wyrzutów sumienia i niczego się nie wstydzić. Mężczyzna wydawał się być normalny, niczym się nie wyróżniał, wydawało się, że ma dobre serce, kocha swoją żonę i nigdy by jej nie skrzywdził. A potem dotarłam do części pisanej z jego perspektywy i dosłownie zdębiałam. Wcześniej nie miałam wobec niego nawet cienia wątpliwości, a tu proszę, któż się skrył za maską. Co do Fig, czyli psychopatki, to nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Wydawała mi się lekko mdła i irytowała mnie swoim zachowaniem. Ale w sumie, nic dziwnego. Historia, którą napisała Tarryn Fisher jest naprawdę niepokojąca. Co prawda, zaczęło się niewinnie, o ile zachowanie Fig można tak nazwać. Chodzi mi o to, że czytając pierwsze rozdziały opisane z jej perspektywy, nie wyczuwałam szaleństwa aż tak bardzo. Jej myśli zostały przedstawione w taki sposób, że mimo iż doskonale wiedziałam co kryje się pod maską, to do pewnego momentu nie sprawiało to, że czułam dreszcz na ciele.

Mimo tego, że postać głównej psychopatki delikatnie mnie zawiodła, to muszę przyznać, że z autorka doskonale wgłębiła się w portrety psychologiczne bohaterów. Na początku każdy z nich wydaje się nam być normalny w swoim szaleństwie. Fig cierpi po utracie dziecka, a Darius, Jolene i ich córeczka Mercy, tworzą prawie idealną rodzinę. Obserwujemy ich życie i czekamy aż coś się zmieni, powoli w tym pięknym obrazie pojawia się rysa i odkrywamy, że nie tylko Fig jest szalona. Odkrywamy jak bardzo zepsuci są bohaterowie, zaczynamy czuć smród zgnilizny, powoli wypełnia ona nasze płuca. Mrużymy oczy nie chcą patrzeć jak bardzo chorzy oni są. Autorka skupiła się tylko na tych trzech postaciach i niestety, zepchnęła na bok jedną poboczną postać, która sądzę, że powinna być jedną z głównych postaci, bo mogła, a raczej mógł wnieść wiele do historii. Jednak nie mam jej tego za złe. Bardzo mi się to podobało i dzięki temu czytałam z zapartym tchem, mimo wspomnianych wcześniej braków.

Nie potrafię pisać o częściach merytorycznych w książkach, o ich przesłaniu, które czytelnik z nich wyciąga. Nie jestem krytykiem literackim i nigdy nim nie będę. Ja jedynie piszę o własnych odczuciach i dlatego, mam wrażenie, że nie powinnam pisać tej recenzji. Wydaje mi się, że nie będę w stanie przekazać wam wielu istotnych rzeczy, wielu szczególików, które łączą się w całość. Nie opowiem wam o motywach, nie będę roztrząsać zachowania bohaterów. Chcę byście byli zaciekawieni, dzięki moim odczuciom, a nie dokładną prawie że naukową analizą tekstu. Nie lubię tego i sądzę, że wy także. Dlatego też, wybaczcie mi chaotyczność tej opinii. Nie potrafię zebrać myśli po tej książce, chociaż bardzo się staram. Czuję się jakby latały mi po całym umyśle, obijały się o jego ściany i choć próbuję je złapać, to nie chcą mi na to pozwolić. 

A to dlatego, że tematyka "Złej mamy" i sam jej gatunek, dokładnie to miał na celu. Zdezorientować, zaciekawić, zaniepokoić, wytrącić z równowagi i podstawić nogę, gdy myślimy że rozgryźliśmy bohaterów, czy zawarte w niej przesłanie. Nic bardziej mylnego. Ciężko mi dobrać słowa, w szczególności po zakończeniu, które dosłownie wbiło mnie w fotel. Nie chodzi o akcje jaka tam się działa, a o ostatnie zdanie, które przyprawiło mnie o dreszcze, jakby nagle wybudziła się w środku nocy z koszmaru i patrząc na ścianę ujrzała na niej cień postaci. Mrugam, postać znika. Jedno zdanie, które jest idealnym zwieńczeniem powieści, doskonałe w swojej prostocie, zapadające w pamięć i które na kilka sekund sprawiło, że moje serce się zatrzymało a oddech zwolnił. Niby nic takiego, ale jednak, gdy nie ono, to "Zła mama" straciłaby trochę swojego klimatu, który Tarryn tak misternie budowała, już od pierwszego zdania. Uwierzcie mi, choć wydaje się to nieprawdopodobne, jedno zdanie może uratować książkę, nadać jej jeszcze większej głębi, sprawić że zostanie ona w głowie i sercu czytelnika na dłużej niż kilka godzin. 

"Złą mamę" czyta się szybko. Tarryn ma genialny styl pisania, od którego naprawdę trudno jest się oderwać. Ja sama przeczytałam tę książkę, ledwo w jeden dzień, prawie nie oddychając. Czekałam na jakiś zwrot akcji, który dosłownie wciśnie mnie w fotel, wyciśnie powietrze z płuc, jednak autorka rozwiązała to inaczej. Ale o tym musicie przekonać się sami, sięgając po książkę. Będziecie zadowoleni, jeżeli szukacie lekkiego thrilleru. Jednak jeśli szukacie czegoś mocnego, no to zawiedziecie się. Ale oczywiście, nie kierujcie się moim zdaniem, bo najważniejsze są tylko i wyłącznie wasze uczucia i preferencje. Tak samo, jeśli jest wśród was ktoś, kogo thrillery psychologiczne nie ciągną, to mogę wam zagwarantować, że ten się wam spodoba. Ma w sobie coś takiego, co nie pozwala się od niego oderwać. Mi się naprawdę bardzo podobało i czytałam z ogromną przyjemnością, mimo że cały czas miałam wrażenie że czegoś mi tutaj brakuje. Raczej nie wrócę już do tej książki ale chętnie sięgnę po kolejne dzieła twórczości Tarryn Fisher. 

Także, jak najbardziej zachęcam wam do przeczytania tej książki, mała ilość stron i duża czcionka, jest tutaj ogromnym plusem. Historia nie jest rozciągnięta, czyta się niesamowicie szybko a zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące. Nie żałuję, że spędziłam przy niej te kilka godzin. I wy też nie pożałujecie :)

"Jak daleko się posuniesz, by zawładnąć czyimś życiem"? 

Wybaczcie mi chaotyczność tej recenzji, ale naprawdę ciężko mi było zebrać słowa. Jeżeli czytaliście "Złą mamę", to dajcie mi koniecznie znać jak się wam ona podobała. Też czuliście, że mimo ciekawie prowadzonej fabuły, czegoś tam brakuje? A może wręcz przeciwnie, jesteście tą książką zafascynowani? Piszcie! :D

Na koniec życzę wam wspaniałego, zaczytanego dnia!
Marlena Marszałek 


1.9.17

Jak szybko minęły te wakacje - czyli 10 najciekawszych premier książkowych września 2017 r.!

Wakacje tak szybko minęły. Nie potrafię uwierzyć w to, że w poniedziałek idę do szkoły. To było jak mrugnięcie oczami, ułamek sekundy. Czasami boję się, że całe życie mi tak zleci, że będzie właśnie takim ułamkiem, jednym machnięciem skrzydeł kolibra. Nie chcę by tak się stało, ale wiem, że dokładnie tak będzie. To przykre, ale jednocześnie pocieszające. A dlaczego? Może są wśród was osoby, które wiedzą dlaczego tak twierdzę. Jeśli nie wiecie, to powiem wam tylko tyle, że bardzo zawaliłam, zniszczyłam rok swojego życia i będę musiała go teraz odrabiać, mając dookoła nowych ludzi, podczas gdy moi przyjaciele będą o krok bliżej końca szkoły. Oni ją skończą, ja jeszcze zostanę. 

Nawet nie wiecie, jak strasznie mnie to boli, choć staram się udawać że wszystko jest okej, czasami zdarza mi się w to uwierzyć, to tak naprawdę czuję się martwa w środku. Boję się tego roku i następnego, dlatego też cieszę się że jak już to przetrwam, to będzie mi się wydawało, że było to ledwie mrugnięcie. Jednak wiem, że muszę być silna i się nie poddawać, dlatego też przychodzę do was dziś z wrześniowymi książkowymi premierami, na które chyba najbardziej czekam. Uważam, że nic tak nie poprawia humoru, jak dobra książka, kubek herbaty i ukochana muzyka w tle. Dla tej chwili przy książce, jestem gotowa wytrwać największe cierpienie. 

Wybaczcie mi, że ten post jest taki depresyjny, ale nic nie chcę przed wami ukrywać. 

Także, bez zbędnego przedłużania, serdeczni zapraszam was do zapoznania się z 10 książkowymi premierami :)


___________________________________________________________________

"Zapiski z Rakki. Ucieczka z Państwa Islamskiego" Samir | Data premiery: 13 września 2017 r. | Wydawnictwo: Insignis | Cena: 39,99 zł | Liczba stron: 108

Wstrząsająca książka przesyłana szyfrowanymi wiadomościami z miasta okupowanego przez Państwo Islamskie. 

Zajęta przez Daisz Rakka stała się jednym z najbardziej izolowanych i zastraszonych miast na świecie. Zakazano tam sprzedaży telewizorów, karalne stało się noszenie spodni o nieodpowiedniej długości, a korzystanie z telefonów komórkowych uznano za niewybaczalne przestępstwo. Dziennikarze nie mają wstępu do miasta, a za kontakt z przedstawicielami zachodnich mediów grozi ścięcie. 

Mimo wszystkich tych ograniczeń po kilku miesiącach stresujących i zrywanych rozmów telewizja BBC zdołała się skontaktować z niewielką grupą aktywistów Asz-Szarkijja 24. Jeden z jej członków, podejmując śmiertelne ryzyko, zgodził się opisać swoje doświadczenia. 

Widząc bestialskie mordy, których ofiarami padli jego przyjaciele i krewni, a także będąc świadkiem całkowitego rozkładu życia społecznego i lokalnej gospodarki, Samir walczy z Państwem Islamskim w jedyny możliwy dla niego sposób: przekazując światu, co dzieje się z jego ukochanym miastem. 
Przeczytajcie opowieść Samira.

_______________________________________________________________



"Apteka marzeń" Natasza Socha | Data premiery: 13 września 2017 r. | Wydawnictwo: Pascal | Cena: 34,90 zł | Liczba stron: 400

Człowiekowi wydaje się, że jest odporny na śmierć. Że jest objęty ochroną, chociaż inni przecież umierają. Pędzimy samochodami, skaczemy ze spadochronami, balansujemy na granicy życia, a jednak nigdy nic złego się nie dzieje. Nie patrzymy na śmierć z pokorą, bo przecież nas samych ona nie dotyczy. 

Człowiek staje się dorosły nie wtedy, gdy ubrania robią się dla niego za ciasne, ale gdy wyrasta z własnego egoizmu. 

Ola i Karolina poznają się w nietypowym miejscu, w nietypowej sytuacji. Dzieli je dziesięć lat różnicy, co w przypadku dziecka i nastolatki jest przepaścią. Znajdują jednak wspólny język i pokazują, że nawet w najgorszych okolicznościach można myśleć o innych. Ola istnieje naprawdę, postać Karoliny łączy w sobie doświadczenia wielu nastolatek, którym życie podstawiło nogę. 

To opowieść o skrajnych emocjach, potędze matczynej miłości, sile, jaką daje rodzina. O wielkiej aptece z marzeniami, które można dostać bez recepty. I o bohaterach, którzy mierzą się z powracającym pytaniem: kto ukradł im zwyczajne życie?


_______________________________________________________________

"Ty przeciwko mnieJenny Downham | Data premiery: 13 września 2017 r. | Wydawnictwo: Nasza Księgarnia | Cena: 39,90 zł | Liczba stron: 400

Jeżeli ktoś skrzywdzi twoją siostrę – czy będziesz szukać rewanżu? Jeżeli twój brat zostanie oskarżony o straszne przestępstwo – czy będziesz go bronić?

Mikey czuje bezsilny gniew, gdy jego siostra wyznaje, że została zgwałcona. Ellie jest zdruzgotana, kiedy jej brat zostaje posądzony o napaść. Teraz się spotykają. 

To książka o lojalności i o wyborach, jakie się z nią wiążą. Ale przede wszystkim to książka o miłości.










_______________________________________________________________

 "Wszechświat w twojej dłoniChristophe Galfard | Data premiery: 13 września 2017 r. | Wydawnictwo: Otwarte | Cena: 39,90 zł | Liczba stron: 400

Gdy wieczorami patrzysz w niebo, widzisz tylko tajemniczą i niepokojącą przestrzeń. Granatowa otchłań przetykana mrugającymi gwiazdami stanowi zagadkę, nad którą pewnie się zastanawiasz. Jednak naukowy język, którym zwykle opisuje się Wszechświat, sprawia, że zamiast zgłębiać teorię Wielkiego Wybuchu, czujesz, że zaraz wybuchnie ci głowa. Właśnie dlatego musisz przeczytać tę książkę. 

Christophe Galfard, uczeń samego Stephena Hawkinga, zabierze cię na niezwykłą wyprawę 10 milionów lat świetlnych od Ziemi, pokaże powierzchnię gasnącej gwiazdy lub zmniejszy cię do rozmiarów atomu. Dzięki sile wyobraźni, bez trudnych definicji i skomplikowanych obliczeń odkryjesz prawdziwe piękno Wszechświata.







_______________________________________________________________

"Dzikie królestwo"Simon David Eden | Data premiery: 13 września 2017 r. | Wydawnictwo: Znak | Cena: 34,90 zł | Liczba stron: brak inf.

Zaczęło się od zaginięcia kota. Teraz Drue zaczyna rozumieć, że była to zapowiedź największego konfliktu w historii. Cierpliwość zwierząt się wyczerpała – nie będą spokojnie patrzeć, jak ludzie niszczą Ziemię. Królestwo zwierząt wypowiedziało wojnę ludzkości. Udomowione zwierzęta muszą wybrać: przyłączą się do rebelii czy zechcą ocalić ostatnich ludzi na świecie?

Początkowo Drue chce tylko odnaleźć swojego kota. Jeszcze nie wie, że przeznaczono dla niej ważniejsze zadanie. Wyrusza przez wyludnioną krainę na spotkanie pradawnego plemienia Kotynów, którzy mają odegrać szczególną rolę w starciu dwóch światów. Co ją z nimi łączy? Jaką cenę będzie musiała zapłacić za przetrwanie? Jedno jest pewne: do świata, jaki znamy, nie ma już powrotu.







_______________________________________________________________


"Ślad po złamanych skrzydłachSejal Badani | Data premiery: 28 września 2017 r. | Wydawnictwo: Kobiece | Cena: 39,90 zł | Liczba stron: brak inf.

Śmiała i poruszająca historia, która obnaża trudne sekrety rodzinne. 

Kiedy ojciec Sonyi zapada w śpiączkę, młoda kobieta niechętnie powraca na łono rodziny, którą zostawiła przed laty. Odkąd dziewczyna opuściła dom, żyła z dala od wszelkich zobowiązań, podczas gdy jej spokojna siostra Trisha odnalazła się w perfekcyjnym domu na amerykańskich przedmieściach, a ambitna Marin konsekwentnie budowała karierę zawodową. Wszystkie kobiety pamiętają czas, kiedy cała rodzina żyła szczęśliwie w Indiach i wszystkie starają się na swój sposób radzić sobie z dramatycznymi zdarzeniami, które spotkały je po przyjeździe do USA. Jednak kiedy siostry i matka spotykają się ponownie, pogrzebane tajemnice zaczynają wychodzić na światło dzienne. Patrząc na nieprzytomnego ojca – ofiarę rasizmu, a później sprawcę okrutnej przemocy, kobiety zmagają się z osobistymi demonami. Rozdrapując wciąż niezagojone rany, muszą uporać się ze wstydliwym uczuciem nadziei, aby ich ojciec nigdy nie wyzdrowiał. 

Opowiedziana z zupełną szczerością historia ukazująca, że ciężar wstydu i toksyczne okrucieństwo naznaczają na całe życie, a wyzwolenie przynosi tylko prawda.


_______________________________________________________________

"Ja. Dobra. ZłaAli Land  | Data premiery: 28 września 2017 r. | Wydawnictwo: Prószyński i Ska | Cena: 39,90 zł | Liczba stron: 424

Międzynarodowy bestseller. 

Matka Annie jest seryjną morderczynią dzieci. Sposobem na przerwanie tych krwawych łowów jest oddanie jej w ręce policji. I czyni to jedyna osoba, która o tym wie – Annie. Jednak nie zawsze co z oczu, to z serca. Im bliżej procesu matki, tym bardziej tajemnice przeszłości odbierają Annie spokój. Jest w rodzinie zastępczej, ma nową tożsamość i nowe imię – Milly. Nowe życie. Teoretycznie może zostać, kim zechce. Ale jej matka jest seryjną morderczynią. Niedaleko pada jabłko od jabłoni? Dobra ja, zła ja. Jest przecież córką swojej matki.









_______________________________________________________________

"Listy do utraconejBrigid Kemmerer | Data premiery: 27 września 2017 r. | Wydawnictwo: YA! | Cena: 39,99 zł | Liczba stron: brak inf. 

Przypadek czy przeznaczenie? Ten list mógł przecież znaleźć każdy... 

Declan Murphy to "typ spod ciemnej gwiazdy". W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declan rodzi się miedzy nimi nić porozumienia.






_______________________________________________________________



"Najlepszy powód, by żyć" Augusta Docher | Data premiery: 27 września 2017 r. | Wydawnictwo: OMG Books | Cena: 37,90 zł | Liczba stron: 400

"Wszystko trwało ułamek sekundy. Błysk ognia i nagle jestem w ognistej kuli. Dociera do mnie, że się palę. Jestem żywą ludzką pochodnią. "

Dominika budzi się po kilku dniach. Wie, że to był wypadek, a ukochany ojciec wcale nie chciał jej zabić. Teraz, kiedy on jest w więzieniu, ona leży w szpitalu i walczy o życie. Chociaż właściwie, to inni walczą za nią, ponieważ ona się już poddała. Ale to, co miało być końcem, okazuje się być początkiem... 

Przewrotny los stawia na jej drodze ambitnego młodego lekarza, który dostrzega w niej coś więcej niż tylko pacjentkę. Gdy on będzie leczył jej ciało, jego brat Marcel, czarna owca szanowanej rodziny, spróbuje uleczyć jej duszę. 

Tylko czy to jest w ogóle możliwe? Czy pęknięte serce potrafi jeszcze kochać? I czy ktoś, kto ma tyle powodów, by się zabić, odnajdzie ten jeden, by żyć?


_______________________________________________________________

"Gdy słowa zawodząJulie Buxbaum | Data premiery: 27 września 2017 r. | Wydawnictwo: Dolnośląskie | Cena: 34,90 zł | Liczba stron: brak inf.

Jak się porozumieć, gdy słowa zawodzą?

David z zespołem Aspergera jest błyskotliwy i oczytany, ale ma nikłe umiejętności społeczne i brak mu przyjaciół. Aby się nie pogubić w szkole, prowadzi notatnik, w którym zapisuje informacje o uczniach i nauczycielach. Któregoś dnia w stołówce dosiada się do niego Kit, śliczna i miła dziewczyna, która niedawno straciła ojca.













_______________________________________________________________

I to by było na tyle :) Jest tutaj jakaś książka, której opis szczególnie zapadł wam w pamięć i po którą najchętniej sięgnięcie? A może, książka którą chcecie przeczytać, nie znalazła się w moim zestawieniu? Piszcie! Chętnie poznam wasze opinie! I tak przy okazji, życzę wam by wasz wrzesień był cudowny, najlepszy i jedyny w swoim rodzaju. Jeżeli idziecie do szkoły, to życzę mnóstwa pozytywnej energii, jeżeli zaś szkołę skończyliście już dawno, to życzę by wasza praca sprawiała wam prawdziwą przyjemność! :)

Pozdrawiam i życzę wspaniałego wieczoru/dnia/ poranka, 
Marlena Marszałek
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.