10.10.17

A serce niemal wyrwało mi się z piersi - 57. "Tysiąc pocałunków" Tillie Cole recenzja


Zapewne spodziewacie się samych superlatyw, na temat książki, którą dziś chcę wam przedstawić. Założę się, że jeśli czytaliście recenzje "Tysiąca pocałunków", to każda z nich była pozytywna.O tej książce, było naprawdę głośno, pamiętam jeszcze czas, że przewijała mi się co 3 zdjęcie na instagramie. Ilość pochwał lekko mnie zniechęcała, jednak mimo wszystko postanowiłam dać jej szansę. I tak o to, dzięki udziale w BookTurze u Kredzi na jej instagramie (KLIK), mam dziś możliwość przedstawić wam tę głośną powieść. Jednak, jeżeli czytaliście recenzje tej książki u innym blogerów, to w mojej nie znajdziecie nic nowego (chyba), więc nie obrażę się jeżeli jej nie przeczytacie (jednakowoż będzie mi naprawdę miło, jeśli jednak przeczytacie i zostawicie po sobie komentarz). A dlaczego tak twierdzę? Ponieważ zakochałam się w tej książce. 

Wyobraź sobie, że otrzymujesz tysiąc małych karteczek i masz wypełnić je najpiękniejszymi momentami swojego życia…

Jeden pocałunek trwa chwilę. Tysiąc pocałunków może wypełnić całe życie. 



Chłopak i dziewczyna. Uczucie powstałe w jednej chwili, pielęgnowane później latami. Więź, której nie był w stanie zniszczyć ani czas, ani odległość. Która miała przetrwać już do końca. A przynajmniej tak zakładali.

Kiedy siedemnastoletni Rune Kristiansen wraca z rodzinnej Norwegii do sennego miasteczka Blossom Grove w stanie Georgia, gdzie jako dziecko zaprzyjaźnił się z Poppy Litchfield, myśli tylko o jednym. Dlaczego dziewczyna, która była drugą połową jego duszy i przyrzekła wiernie czekać na jego powrót, odcięła się od niego bez słowa wyjaśnienia? 

Serce Rune’a zostało złamane, gdy dwa lata temu Poppy przestała się do niego odzywać. Jednak, gdy chłopakowi przyjdzie odkryć prawdę, jego serce rozpadnie się na nowo.



To, że pokochałam tę książkę, było dla mnie nie do przyjęcia, dziwiło mnie to. I to nie dlatego, że była słaba. Po prostu nie spodziewałam się po niej wiele, a jestem człowiekiem, który w książce poszukuje wybuchów, magii, emocji, które wbija mnie w fotel (ewentualnie poduszkę), nie pociągają mnie łzawe historie o miłości, ponieważ nienawidzę cierpieć, do tego mam czasami wrażenie, że takie powieści są nudne, powtarzalne i kiczowate, kto w tych czasach wierzy w takie historyjki? "Nic bardziej mylnego, Marleno", odkąd skończyłam "Tysiąc pocałunków" powinno się stać moim motto życiowym, powinnam to sobie wytatuować na czole, by każdego dnia patrzeć na to i w końcu wbić sobie to do głowy. Wracając jednak do mojego poszukiwania dreszczyku emocji i awersji do łzawych opowiastek o miłości, to jest też druga strona medalu, czyli Marlena wrażliwa, delikatna, marząca o księciu na białym koniu, która uwielbia to uczucie, gdy książka poruszy nią do tego stopnia, że będzie mieć dreszcze, a twarz mokrą od łez. Nie ma co ukrywać, taką książkę, nie ważne jak się zakończyła, czytelnik zapamięta na dłużej i milej, a także bardziej emocjonalnie będzie ją wspominał. I tak samo jest w moim przypadku, gdy już przekonam się by takową przeczytać.

I tu tworzy się swego rodzaju paradoks, narzekam że nie lubię takich książek, bo wydają mi się być trywialne i nudne, ale jeśli się zastanowić, to muszę przyznać, jeszcze nigdy się nie zawiodłam na tego typu książkach, co sprawia, że chętniej sięgam po kolejne. Powoli zaczynam to lubić. Jednocześnie zauważam, że są bardzo przewidywalne. I to aż do bólu. Ich koniec nie jest tajemnicą, możemy bardzo łatwo domyślić się, co się stanie. I to jest ogromnym minusem. Dokładnie tak było w przypadku "Tysiąca pocałunków". Byłam zawiedziona, że tak szybko przewidziałam zakończenie, co niestety odebrało mi przyjemność z czytania (nie w pełni, ale jednak). Jednak, w przypadku tego typu historii, przewidywalność jest obowiązkowa, inaczej nie byłoby łez. Nie będę mówiła o co chodzi, bo nie chcę spojlerować, sądzę jednak, że doskonale się domyślacie co mam na myśli. Jednak, nie zniechęcajcie się do tego tytułu z tego powodu. Nadrabia on bohaterami, pomysłem na fabułę, klimatem i cudownym stylem autorki. 

Wiem, że są wśród was osoby, które gdy widzą książkę, o której jest głośno, to omijają ją szerokim łukiem i marzą o tym, by nie mieć z nią styczności. Nie zniechęcajcie się, wiem że czasami mnogość cudownych opinii zniechęca do książki. Ciężko jest uwierzyć, że coś może być tak dobre. Jednak uwierzcie mi, jeżeli macie miękkie serce i kochacie piękne historie, to "Tysiąc pocałunków" jest dla was! Nie będę was przekonywać bez żadnych sensownych argumentów, więc czytajcie dalej.

Bohaterowie są największym plusem tej powieści, mocno się wyróżniają na tle innych, są niezwykle wiarygodni, prawdziwi, jednak zdarzały się momenty, gdy miałam wrażenie, że również delikatnie przerysowani. Jednak mimo tego, naprawdę z ogromną przyjemnością śledziłam ich losy. Fascynowali mnie, w szczególności Poppy i jej charakter. Nie dało się jej nie polubić, chociaż momentami mnie odrobinkę irytowała. Ale tylko odrobinkę. Nie mogłam się nadziwić, jak to możliwe, że była taka silna, mimo iż tyle złego ją spotkało. Była niezwykle ufna, pomocna, pełna wiary i nadziei, mimo iż  nie było dla niej szans na ratunek. A jej miłość do Rune, doskonale pokazała, że czasami miłość wymaga ogromnych poświęceń, choć nie zawsze wszystko potoczy się tak, jakbyśmy tego chcieli.

Co do Rune, naprawdę pokochałam tego chłopaka. Nie dosyć, że przystojny, to jeszcze idealnie w moim typie. Autorka wykreowała go w taki sposób, byśmy my, czytelniczki, nie mogły o nim zapomnieć. Wrażliwy, o cudownym miękkim sercu, otwarty na świat, kochający miłością mocną i nie do przełamania. Dlatego też, gdy chłopak się zmienił, bardzo cierpiałam, jednak w pełni to rozumiałam. Miłość jest bardzo bliska szaleństwu, a nagły brak ukochanej osoby, bądź odcięcie się jej od nas, może nas złamać. I nie ma w tym nic dziwnego, jednak poznanie mrocznego Rune było dla mnie bardzo przykre. To był pierwszy moment, gdy Tillie Cole złamała mi serce. A później było już tylko gorzej.

Mniej więcej od połowy książki, zaczęłam płakać. Gdy uświadomiłam sobie, czym zakończy się ta historia, to łzy zebrały mi się w oczach. Nie mogłam znieść cierpienia bohaterów i za wszelką cenę pragnęłam skończyć już tę książkę i zabrać się za coś weselszego.

Muszę przyznać, że książkę czyta się naprawdę przyjemnie i niezwykle lekko. Zawiera ona wiele mądrości i cytatów, które na długo zapadają w pamięć. I nie będzie to kolokwializm, gdy powiem, że podnosi ona na duchu, daje nadzieję. Miłość opisana w tej powieści, jest jak ze snu. Niesamowicie piękna, mocna, nierozerwalna, aż trudno w to uwierzyć, naprawdę. Były momenty w których naprawdę nie mogłam się oderwać, nie ważne że musiałam iść spać, bądź zrobić zadanie. Ta cudowna opowieść o najczystszej miłości dwojga młodych ludzi, była niczym miód na serce. Koiła, uspokajała, czasami wprawiała serce w szybsze bicie, bądź sprawiała, że po twarzy ciekły łzy.

Uwielbiam styl pisania Tillie. Ma ona dar opisywania uczuć bohaterów i miejsc. W szczególności, spodobał mi się opis sadu wiśniowego, gdy o nim czytałam, to z całego serca pragnęłam się tam znaleźć i usiąść pod ukwieconym drzewem. Do tego naprawdę podobał mi się motyw słoika na pocałunki. To dodawało książce wyjątkowości i krzty magii. A sam klimat, och, coś niesamowitego! Ogromny plus tej powieści!

Co do historii, była prosta, przewidywalna, ale jednocześnie magiczna, a dokładniej w magiczny sposób opisana. Widać, że autorka włożyła w to całe swoje serce i talent jaki posiada. Bardzo chętnie przeczytam inne jej książki, widzę w niej ogromny potencjał. Co prawda "Tysiąc pocałunków", nie jest książką idealną, która zostanie na długo w waszych głowach. Jest jednak cudownym oderwaniem się od codzienności. Jeżeli szukacie czegoś lekkiego, co przeczytacie szybko i z ogromną przyjemnością, to "Tysiąc pocałunków", jest właśnie dla was. Polecam jednak, zanim się za nią zabierzecie, przygotować paczkę chusteczek. Przydadzą się.

Polecam wam tę książkę z całego serca, mi się naprawdę bardzo podobała, cieszę się, że mogłam ją przeczytać i nie żałuję nawet sekundy z nią spędzonej :)

Koniecznie dajcie mi znać, czy czytaliście tę powieść, a jeśli tak, to co o niej sądzicie?
Życzę wam wspaniałego dnia!
Marlena Marszałek


14 komentarzy:

  1. Poza piękną okładką nie znalazłam niczego w tej książce co mogłoby mnie zauroczyć. A szkoda. :)

    Pozdrawiam Iza
    Niech książki będą z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam o tej książce, ale jakoś mnie ona nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tytuł rzucił mi się w oczy, ale ja nie potrafię się przemóc żeby przeczytać. Nie wiem, w tej materii jestem konsekwentna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja czytałam, polubiłam, aczkolwiek nie kocham miłością dziką, ale historia może się podobać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam ją i byłam wzruszona aczkolwiek miałam do czynienia z książkami, które w większym stopniu rozwaliły moje serce :) Okładka przepiękna!

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka wydaje się ciekawa, ale szczerze mówiąc nie wiem czy znajdę na nią czas :(

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja zamiast skupiać się na kwestii przeczytam / nie przeczytam napiszę, że udało Ci się zrobić pięknie zdjęcia 😊
    Już one same zachęcają do lektury 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem czy chce po to sięgać :/ Słyszę o niej albo same zachwyty albo hejty ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam zupełnie odmienne zdanie na temat tej pozycji i nikomu bym jej nie poleciła. Wręcz ją odradzam :/

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli będę mieć okazje to sięgnę po tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Na początku bardzo chciałam ją przeczytać jednak czym więcej o niej czytałam i ciągle się przewijała to jakoś mi się odechciewało. Możliwe, że kiedyś po nią sięgnę, ale nie jest na liście must have. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że to pozycja, która zbiera całkowicie różne opinie. Chyba się wstrzyma.

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytałam, cudowna książka, na długo zostaje w pamięci :)

    Pozdrawiam
    korczireads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.