Jeżeli jeszcze tego nie wiecie (ale sądzę, że jednak wiecie), to dwa dni temu swoją premierę miał 3 i zarazem ostatni tom "Dworów" Sarah J. Maas, a dokładniej "Dwór skrzydeł i zguby". Bardzo chciałam zrecenzować wam to cudo przed premierą, ale nie udało się, co naprawdę strasznie mnie zasmuciło, sama nie wiem dlaczego. Z góry, zanim do niej przejdziemy, chcę powiedzieć tylko jedno. Pierwszy tom był lekko dłużącym się wstępem, ciekawym i przyjemnym, nie brakowało w nim akcji, jednak gdy pomyślę sobie o nim teraz, gdy już skończyłam ostatni tom, to odkrywam że jednak nie podobał mi się tak bardzo. Z każdą kolejną książką, zakochiwałam się coraz bardziej. Czytałam z jeszcze większą przyjemnością, wprost nie mogąc opanować ekscytacji. Każdy kolejny tom by lepszy, bogatszy, coraz bardziej wciągał. Jednak, nie będę owijać w bawełnę, nie spodziewałam się że Maas przebije perfekcję "Dworu mgieł i furii". A jednak udało się jej to.
Feyra powraca do Dworu Wiosny, zdeterminowana by zdobyć informacje o działaniach Tamlina oraz potężnego, złowrogiego króla Hybernii, który grozi, że rozgromi cały Prythian. Jednak by to osiągnąć, musi najpierw rozegrać śmiercionośną, przewrotną grę… Jeden poślizg może zniszczyć nie tylko Feyrę, ale też cały jej świat.
W obliczu wojny, która ogarnia wszystkich, Feyra znów musi decydować, komu może ufać i szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, nierównej walce o władzę.
opis pochodzi z lubimyczytac.pl
Myślałam, że po genialnym drugim tomie, nic mnie już nie zaskoczy. Ledwo zaczęłam czytać "Dwór skrzydeł i zguby", ledwo przeczytałam kilka stron, wiedziałam że bardzo się myliłam. Książka podzielona jest na trzy księgi "Księżniczka Rozkładu", "Wyzwolicielka" i "Księżna". Najbardziej podobała mi się księga pierwsza (to co Feyra tam odstawiała, było epickie, jak przeczytacie, to zrozumiecie, dlaczego to podobało mi się najbardziej) i trzecia.
Powieść zaczęła się naprawdę mocno, co chwile byłam zaskakiwana. Jednak to dopiero końcówka rozwaliła mnie tak bardzo, jak żadna książka nigdy wcześniej. Kompletnie wybiła mnie z rytmu, wbiła w fotel, przyprawiła o emocje, których bym nawet u siebie nie podejrzewała! Nie sądziłam, że jakakolwiek książka może sprawić, że będę krzyczeć, płakać, że będę siłą powstrzymywać się od rzucenia książką. Nie sądziłam, że mogę się tak mocno zaangażować, nie tylko umysłowo ale też i emocjonalnie. Chciałabym siebie widzieć w tamtej chwili.
Pokochałam wcześniejsze części, ale to dopiero trzecia wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Okrywamy wiele tajemnic, układanka łączy się w całość, pojawiają się nowe postacie, które wbrew temu co mogło się nam wydawać gdy czytaliśmy pierwsze dwa tomy, mają ogromne znaczenie. Nagle zdajemy sobie sprawę, że Maas naprowadzała nas na to, dawała wskazówki. To było dla mnie naprawdę ogromnym zaskoczeniem. Przykładem może być nienawiść braci Luciena do niego, gdy dowiedziałam się dlaczego tak było, oczy prawie że wyskoczyły mi z orbit. I zdałam sobie sprawę, że jeśli bym się nad tym zastanowiłam czytając "Dwór mgieł i furii", to mogłabym sama wpaść na rozwiązanie.
W końcu poznajemy dokładniej postacie, które wcześniej może i były ważne, ale sądzę że Sarah jakoś za bardzo skupiła się na Feyrze i Rhysandzie, zapominając o ich przyjaciołach. Ja dosłownie nie mogłam się doczekać, aż znów będzie więcej o Kasjanie, albo Azrielu. A gdy były takie fragmenty, to dosłownie w jednej chwili brakowało mi tchu. Co prawda, uważam że i tak było tego za mało. Zamiast skupiać się na czasami naprawdę żenujących scen seksu (było ich za dużo i momentami przyprawiały mnie o śmiech), które w większości przypadków były po prostu niepotrzebne, Sarah mogła bardziej zwrócić uwagę na resztę stworzonych przez siebie postaci. Z całego serca pokochałam wyżej wspomnianych Ilyrów i naprawdę żałowałam, że zamiast poznawać ich muszę czytać jak, a no wiecie o co mi chodzi.
Mimo wszystko, muszę oddać autorce to, że jednak bardziej przybliżyła nam innych bohaterów. W drugim tomie byli, ale jakby ich nie było. W "Dworze skrzydeł i zguby" to się zmieniło. I dzięki Bogu. Naprawdę uwielbiam Rhysa i Feyrę, ale czasami naprawdę można mieć ich dosyć. Jednak nie odebrało mi to przyjemności z czytania, mnie takie rzeczy nie rażą, nie zwracam na to aż tak wielkiej uwagi, bo jest to ledwo ułamek, w genialnej historii, która bez końca zawładnęła moim biednym serduchem. Uwierzcie mi, że gdy ta książka wylądowała w moich rękach, to krzyczałam z radości i jeszcze tego samego dnia się za nią wzięłam. Pochłaniałam ją stopniowo, strona po stronie, starając się na siłę nie przeczytać wszystkiego w dzień. A uwierzcie mi, dałabym radę. Nie chciałam tak szybko się z nią rozstawać, ale wciągnęła mnie tak bardzo, że nawet jeśli jednego dnia się powstrzymałam, to drugiego przeczytałam 250 stron bez żadnej przerwy. Mimo, że stron było ponad 800, to nie odczułam tego. Czytało się szybko i przyjemnie.
Ostatnie 150 stron to były katusze, emocje sięgnęły zenitu i płakałam nawet bez większego powodu. Może przez to, że stron było coraz mniej? Może nie chciałam się z nimi rozstawać? Bardzo możliwe. Sytuacja była beznadziejna, modliłam się o ratunek dla Prythianu. Wiele razy brakło mi tchu, siłą powstrzymywałam się przed rzuceniem tej książki. Zbyt wiele się tam działo, za bardzo rozrywało to moje serce. Maas napisała to w taki sposób, by stopniowo, emocje czytelnika zbierały się w jednym miejscu, skumulowały się i na końcu wybuchnęły. W sumie, może się to wydawać niczym wyjątkowym, w końcu ostatni tom, wojna, to oczywiste że wszystko rozstrzygnie się na końcu, można było to bardzo łatwo przewidzieć. Jednak ona zrobiła to w taki sposób, że to naprawdę było wyjątkowe. Gdy nadeszło te 150 ostatnich stron to i tak byłam zaskoczona. Tego się po prostu nie dało w całości przewidzieć.
Uwierzcie mi, wpadam w przerażenie, panikę. Kiedy ja przeczytałam te 700 stron? Dlaczego stron tak szybko ubywa? Dotarcie do ostatniej strony mnie załamało. Co prawda, zakończenie mnie usatysfakcjonowało i było wprost jak wymarzone, ale świadomość że to już koniec bolała. Bardzo łatwo jest przenieść się do Prythianu i obserwować wszystko z boku, poznawać bohaterów, historię. Jednak opuszczenie go jest naprawdę bolesne. Sarah J. Maas pisze niesamowicie wciągająco, w taki sposób że szybko stajemy się jednym z fae, bardzo angażujemy się w fabułę i zaczynamy darzyć bohaterów wachlarzem uczuć. Żałowałam, że już ją skończyłam.
"Dwór skrzydeł i zguby", jest najlepszą książką jaką przeczytałam w tym roku. I wątpię czy znajdę coś, co go przebije. Na pewno nie w najbliższym czasie. Wiem, że są wśród was tacy, którzy się ze mną nie zgodzą, którzy wytkną "Dworom" wady. Irytującą główną bohaterkę, momentami ciągnącą się fabułę, zignorowanie reszty bohaterów. Tak, zauważyłam to. To nie tak, że ich nie widziałam.Jednak one są zaledwie ziarnkiem piasku w morzu. Ponieważ genialna historia, świetnie wykreowani bohaterowie, cudowny klimat, towarzyszący od pierwszego do ostatniego słowa, są ogromnym plusem, który przyćmiewa wady. Ponieważ stopniowanie napięcia, powolne wprowadzanie czytelnika w zdumienie i osłupienie, bardzo subtelne rozwijanie się miłości między pewnymi bohaterami, sprawiły że dla mnie te wady zniknęły. Pokochałam tę książkę o wiele mocniej niż poprzednie.
Czasami Maas naprawdę przyprawiała mnie o ból głowy, za bardzo skupiła się na parze głównych bohaterów. Nie miałam oczywiście nic przeciwko, jednak czasami ich wynurzenia były lekko irytujące. A przejawiająca się, bardzo rzadko co prawda, ignorancja Feyry, także irytowała. Nie było to jakoś szczególnie rażące. Mimo wszystko fragmenty o Kasjanie i Neście, przyjmowałam z ogromną radością. Bardziej niż Feyrę i Rhysa pokochałam wyżej wspomnianą dwójkę. To co było między nimi, było po prostu przepiękne. Obserwowanie jak dziewczyna się powoli zmienia, było niesamowitym doświadczeniem. Byłam zachwycona! Ich relacje były tak bardzo inne, tak bardzo wyjątkowe.
I przez to, że tak bardzo ich uwielbiałam, końcowe 50 stron prawie mnie zabiło. To właśnie tutaj wybuchnęłam już całkowicie. Nigdy tak bardzo nie płakałam. Nie chciałam odwracać na kolejną stronę bojąc się, że Maas to zrobiła. Nie miałam odwagi czytać dalej, kręciłam głową i dosłownie na głos błagałam by to nie była prawda. Po dłużej chwili odwróciłam stronę.
Chcę jeszcze dodać, że nie spodziewałam się, że stosunki między Dworami są tak napięte. Ich spotkanie mnie przeraziło, sytuacja była masakryczna. W książetach czaiło się tyle bólu, tyle nienawiści. Jednak mimo tego, przyjemnie mi się ich poznawało. Thesan, Tarquin, Beron, Helion i Kalias. Każdy z nich miał wyjątkowy charakter, każdy diametralnie różnił się od drugiego. Jakoś szczególnie ich nie polubiłam, jednak mimo tego, bardzo chętnie poznałabym dokładniej historie każdego z nich. W szczególności Heliona i Kaliasa. Berona również. Wydaje mi się, że jeśli powstałyby o nich nowelki, to nie zastanawiałabym się nawet sekundy i chciałabym od razu je przeczytać.
Jak zwykle, strasznie się rozpisałam. Nie będę już przedłużać, chociaż mogłabym jeszcze pisać i pisać.
Podsumowując. "Dwór skrzydeł i zguby", jest najlepszą częścią Dworów. Jeżeli jeszcze nie znacie tej serii, to koniecznie musicie to zmienić! Pokochacie ją, tylko dajcie jej szansę, początki zawsze są trudne. Dla tego tomu warto. Ta historia jest po prostu niesamowita i nie sposób jej nie pokochać, nie sposób nie pokochać tych książek. To właśnie tutaj, pośród miłości, odkrywamy też ból, cierpienie, wojnę. Czytanie tej serii było największą przyjemnością. To najlepsze książki jakie przeczytałam. Zajmują one honorowe miejsce na mojej półce i jeszcze nie raz do nich wrócę. Jeżeli szukacie książek, które stopniowo zawładną waszym sercem, to "Dwory" są dla was! Nie zawiedziecie się. I będziecie żałować, że nie ma więcej tomów.
Koniecznie musicie ją przeczytać! A mi pozostaje jedynie czekanie na nowelki :(
Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałego dnia, Marlena Marszałek
Powieść zaczęła się naprawdę mocno, co chwile byłam zaskakiwana. Jednak to dopiero końcówka rozwaliła mnie tak bardzo, jak żadna książka nigdy wcześniej. Kompletnie wybiła mnie z rytmu, wbiła w fotel, przyprawiła o emocje, których bym nawet u siebie nie podejrzewała! Nie sądziłam, że jakakolwiek książka może sprawić, że będę krzyczeć, płakać, że będę siłą powstrzymywać się od rzucenia książką. Nie sądziłam, że mogę się tak mocno zaangażować, nie tylko umysłowo ale też i emocjonalnie. Chciałabym siebie widzieć w tamtej chwili.
Pokochałam wcześniejsze części, ale to dopiero trzecia wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Okrywamy wiele tajemnic, układanka łączy się w całość, pojawiają się nowe postacie, które wbrew temu co mogło się nam wydawać gdy czytaliśmy pierwsze dwa tomy, mają ogromne znaczenie. Nagle zdajemy sobie sprawę, że Maas naprowadzała nas na to, dawała wskazówki. To było dla mnie naprawdę ogromnym zaskoczeniem. Przykładem może być nienawiść braci Luciena do niego, gdy dowiedziałam się dlaczego tak było, oczy prawie że wyskoczyły mi z orbit. I zdałam sobie sprawę, że jeśli bym się nad tym zastanowiłam czytając "Dwór mgieł i furii", to mogłabym sama wpaść na rozwiązanie.
Mimo wszystko, muszę oddać autorce to, że jednak bardziej przybliżyła nam innych bohaterów. W drugim tomie byli, ale jakby ich nie było. W "Dworze skrzydeł i zguby" to się zmieniło. I dzięki Bogu. Naprawdę uwielbiam Rhysa i Feyrę, ale czasami naprawdę można mieć ich dosyć. Jednak nie odebrało mi to przyjemności z czytania, mnie takie rzeczy nie rażą, nie zwracam na to aż tak wielkiej uwagi, bo jest to ledwo ułamek, w genialnej historii, która bez końca zawładnęła moim biednym serduchem. Uwierzcie mi, że gdy ta książka wylądowała w moich rękach, to krzyczałam z radości i jeszcze tego samego dnia się za nią wzięłam. Pochłaniałam ją stopniowo, strona po stronie, starając się na siłę nie przeczytać wszystkiego w dzień. A uwierzcie mi, dałabym radę. Nie chciałam tak szybko się z nią rozstawać, ale wciągnęła mnie tak bardzo, że nawet jeśli jednego dnia się powstrzymałam, to drugiego przeczytałam 250 stron bez żadnej przerwy. Mimo, że stron było ponad 800, to nie odczułam tego. Czytało się szybko i przyjemnie.
Ostatnie 150 stron to były katusze, emocje sięgnęły zenitu i płakałam nawet bez większego powodu. Może przez to, że stron było coraz mniej? Może nie chciałam się z nimi rozstawać? Bardzo możliwe. Sytuacja była beznadziejna, modliłam się o ratunek dla Prythianu. Wiele razy brakło mi tchu, siłą powstrzymywałam się przed rzuceniem tej książki. Zbyt wiele się tam działo, za bardzo rozrywało to moje serce. Maas napisała to w taki sposób, by stopniowo, emocje czytelnika zbierały się w jednym miejscu, skumulowały się i na końcu wybuchnęły. W sumie, może się to wydawać niczym wyjątkowym, w końcu ostatni tom, wojna, to oczywiste że wszystko rozstrzygnie się na końcu, można było to bardzo łatwo przewidzieć. Jednak ona zrobiła to w taki sposób, że to naprawdę było wyjątkowe. Gdy nadeszło te 150 ostatnich stron to i tak byłam zaskoczona. Tego się po prostu nie dało w całości przewidzieć.
Uwierzcie mi, wpadam w przerażenie, panikę. Kiedy ja przeczytałam te 700 stron? Dlaczego stron tak szybko ubywa? Dotarcie do ostatniej strony mnie załamało. Co prawda, zakończenie mnie usatysfakcjonowało i było wprost jak wymarzone, ale świadomość że to już koniec bolała. Bardzo łatwo jest przenieść się do Prythianu i obserwować wszystko z boku, poznawać bohaterów, historię. Jednak opuszczenie go jest naprawdę bolesne. Sarah J. Maas pisze niesamowicie wciągająco, w taki sposób że szybko stajemy się jednym z fae, bardzo angażujemy się w fabułę i zaczynamy darzyć bohaterów wachlarzem uczuć. Żałowałam, że już ją skończyłam.
"Dwór skrzydeł i zguby", jest najlepszą książką jaką przeczytałam w tym roku. I wątpię czy znajdę coś, co go przebije. Na pewno nie w najbliższym czasie. Wiem, że są wśród was tacy, którzy się ze mną nie zgodzą, którzy wytkną "Dworom" wady. Irytującą główną bohaterkę, momentami ciągnącą się fabułę, zignorowanie reszty bohaterów. Tak, zauważyłam to. To nie tak, że ich nie widziałam.Jednak one są zaledwie ziarnkiem piasku w morzu. Ponieważ genialna historia, świetnie wykreowani bohaterowie, cudowny klimat, towarzyszący od pierwszego do ostatniego słowa, są ogromnym plusem, który przyćmiewa wady. Ponieważ stopniowanie napięcia, powolne wprowadzanie czytelnika w zdumienie i osłupienie, bardzo subtelne rozwijanie się miłości między pewnymi bohaterami, sprawiły że dla mnie te wady zniknęły. Pokochałam tę książkę o wiele mocniej niż poprzednie.
Czasami Maas naprawdę przyprawiała mnie o ból głowy, za bardzo skupiła się na parze głównych bohaterów. Nie miałam oczywiście nic przeciwko, jednak czasami ich wynurzenia były lekko irytujące. A przejawiająca się, bardzo rzadko co prawda, ignorancja Feyry, także irytowała. Nie było to jakoś szczególnie rażące. Mimo wszystko fragmenty o Kasjanie i Neście, przyjmowałam z ogromną radością. Bardziej niż Feyrę i Rhysa pokochałam wyżej wspomnianą dwójkę. To co było między nimi, było po prostu przepiękne. Obserwowanie jak dziewczyna się powoli zmienia, było niesamowitym doświadczeniem. Byłam zachwycona! Ich relacje były tak bardzo inne, tak bardzo wyjątkowe.
I przez to, że tak bardzo ich uwielbiałam, końcowe 50 stron prawie mnie zabiło. To właśnie tutaj wybuchnęłam już całkowicie. Nigdy tak bardzo nie płakałam. Nie chciałam odwracać na kolejną stronę bojąc się, że Maas to zrobiła. Nie miałam odwagi czytać dalej, kręciłam głową i dosłownie na głos błagałam by to nie była prawda. Po dłużej chwili odwróciłam stronę.
Chcę jeszcze dodać, że nie spodziewałam się, że stosunki między Dworami są tak napięte. Ich spotkanie mnie przeraziło, sytuacja była masakryczna. W książetach czaiło się tyle bólu, tyle nienawiści. Jednak mimo tego, przyjemnie mi się ich poznawało. Thesan, Tarquin, Beron, Helion i Kalias. Każdy z nich miał wyjątkowy charakter, każdy diametralnie różnił się od drugiego. Jakoś szczególnie ich nie polubiłam, jednak mimo tego, bardzo chętnie poznałabym dokładniej historie każdego z nich. W szczególności Heliona i Kaliasa. Berona również. Wydaje mi się, że jeśli powstałyby o nich nowelki, to nie zastanawiałabym się nawet sekundy i chciałabym od razu je przeczytać.
Jak zwykle, strasznie się rozpisałam. Nie będę już przedłużać, chociaż mogłabym jeszcze pisać i pisać.
Podsumowując. "Dwór skrzydeł i zguby", jest najlepszą częścią Dworów. Jeżeli jeszcze nie znacie tej serii, to koniecznie musicie to zmienić! Pokochacie ją, tylko dajcie jej szansę, początki zawsze są trudne. Dla tego tomu warto. Ta historia jest po prostu niesamowita i nie sposób jej nie pokochać, nie sposób nie pokochać tych książek. To właśnie tutaj, pośród miłości, odkrywamy też ból, cierpienie, wojnę. Czytanie tej serii było największą przyjemnością. To najlepsze książki jakie przeczytałam. Zajmują one honorowe miejsce na mojej półce i jeszcze nie raz do nich wrócę. Jeżeli szukacie książek, które stopniowo zawładną waszym sercem, to "Dwory" są dla was! Nie zawiedziecie się. I będziecie żałować, że nie ma więcej tomów.
Koniecznie musicie ją przeczytać! A mi pozostaje jedynie czekanie na nowelki :(
Pozdrawiam cieplutko i życzę wspaniałego dnia, Marlena Marszałek
Ach, jaki wysyp recenzji :) A na mnie nadal zerka pierwszy tom i patrzy z wyrzutem, ze nie mogę się zdecydować, czy ta seria jst dla mnie. Po Twojej recenzji skłaniam się do sprawdzenia na własnej skórze - zobaczymy. Ale oczywiście zacznę od początku ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Brrr... Strasznie nie lubię tej autorki i nie rozumiem zachwytów na punkcie jej książek :/
OdpowiedzUsuńJuż się tak nie mogę doczekać kiedy będę mogła w końcu sięgnąć po tę serię! ;)
OdpowiedzUsuńChyba muszę przestać odwiedzać blogi książkowe. Apetyt na czytanie kolejnych pozycji rośnie, doba w ogóle nie da się rozciągnąć, a stos książek do przeczytania przy łóżku w ogóle nie maleje.
OdpowiedzUsuńJaka emocjonująca recenzja!
OdpowiedzUsuńTa przygoda czytelnicza jeszcze przede mną, zapowiada się ciekawie. :)
OdpowiedzUsuńMoja córcia już zabrała się za tę serię. :)
OdpowiedzUsuńU mnie recenzja 3 listopada, więc wpadnij na Zniewolone Treścią, ale już teraz powiem, że mam podobne odczucia po lekturze całości, choć zwróciłam na całkiem inne rzeczy uwagę. W sumie to zastanawia mnie, czy pomiędzy Nestą a Kasjanem nie pojawiła się więź godowa - to byłoby ciekawe. No i mnie nie satysfakcjonuje to zakończenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niestety autor nic mi nie mówi, ale sądząc po recenzji - nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńKsiążka jeszcze przede mną, ale ja już wiem, że to będzie niesamowita rozrywka. Dwa poprzednie tomy były boskie, więc czemu tu ma być inaczej? :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Iza
Niech książki będą z Tobą!
To jest jeden z tych tytułów, które większość poleca, ale ja czuję się jakby ta książka wyskakiwała mi z lodówki, więc jakoś nie zamierzam tego tknąć.
OdpowiedzUsuńWszędzie te książki. Jednak ja mam wrażenie, że to totalnie nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńCiągle odkładam w czasie poznanie pierwszego tomu, chyba mam po prostu internetowy przesyt tej serii ;)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu sama go skończyłam czytać, było to raptem cztery dni temu, więc emocje jeszcze we mnie buzują. Nie wiem czy to było aż tak dobre jak dwójka, muszę się jeszcze zdecydować co do mojego odbioru tej książki.
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze żadnej książki Mass. Mam na półce "Szklany tron", ale jakoś nie mogę się za niego zabrać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :P
http://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/
Czytałam pierwszy tom i średnio mi się podobał, dlatego nie wiem czy sięgnę po kontynuację :/
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie czytania Szklanego Tronu i tak muszę przeczytać wszystkie książki tej autorki :)
OdpowiedzUsuńJa jakoś nie potrafię przekonać się do sięgnięcia po twórczość tej autorki...
OdpowiedzUsuńTej książce mówię stanowcze NIE
OdpowiedzUsuń