Natrafiłam na jedną książkę. Książkę, którą unikałam bardzo długo, szczerze mówiąc bez żadnego większego powodu, ot zwykły kaprys. Nawet nie zagłębiłam się w jej opis, opinie czytelników, nic. Można powiedzieć, że omijałam ją szerokim łukiem. I bardzo się pomyliłam oceniając ją tak pochopnie. Ale o tym przekonałam się do bardzo długim czasie, podczas którego ją unikałam. Nie ocenia się książki po okładce, ja niestety oceniłam.
Czasami gdy patrzymy na okładkę i tytuł książki może się nam wydawać, że nie jest ona warta poznania. Naszym oczom nie podoba się dany kolor na okładce, albo po prostu nie przyciąga ona waszego wzroku. I mimo, że ciągle słyszymy dobre słowa na temat tej książki, to wciąż nie potrafimy się do niej przekonać. Wydaje się nam, że jest nudna, taka sama jak wszystkie. Jednak z każdym kolejnym poleceniem, każdym kolejnym dniem powoli otwieramy oczy. A może jednak warto? O czym ona jest? Muszę się przekonać, sama zobaczyć, zrozumieć. Tak było ze mną.
I tym sposobem przybywam do was z recenzją inną niż wszystkie. A może tylko z pozoru inną? Dziś chcę wam opowiedzieć o moim odkryciu tego roku, o książce, którą pokochałam całym serduszkiem, mimo że na początku bardzo się przed nią wzbraniałam. Po tytule posta na pewno już wiecie, jaką książkę chcę wam przedstawić. "Lato koloru wiśni" Cariny Bartsch. Pierwszy raz usłyszałam o niej od Natalii z bloga "Książki widziane oczami Natalii". Bardzo się jej podobała i nakłaniała mnie do jej przeczytania. Po przeczytaniu recenzji tej książki, na blogu Natalii poczułam się bardzo zachęcona. Ale mimo tego i tak zwlekałam. Zanim mi o niej powiedziała nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce. Co w tej chwili mnie dziwi, bo wiem, że jest popularna i wiele osób ją czytało. I dlatego było to dla mnie takie dziwne, jak to możliwe, że wcześniej jej nie znałam?
I natrafiłam na ebooka. W tamtej chwili wiedziałam, że to znak. Jednak nie wiedziałam wtedy jednej rzeczy, że już od pierwszej strony ruszę drogą bez powrotu, drogę na której każda kolejna strona, będzie budziła we mnie tysiące, jeśli nie miliony emocji! Nie podejrzewałam nawet, jak wspaniała jest ta książka.
Jest to lekkie love story utrzymane w konwencji romansu akademickiego. Emely, obdarzona odrobinę sarkastycznym poczuciem humoru studentka literaturoznawstwa, szczerze cieszy się z przeprowadzki jej najlepszej przyjaciółki do Berlina. Nie wie jeszcze, że szalona Alex zamierza zamieszkać w mieszkaniu swojego brata, przystojnego, szmaragdowookiego bruneta, z którym Emely łączą niemile wspomnienia. Na szczęście wkrótce dziewczyna otrzyma romantyczny mail od tajemniczego wielbiciela.
I tutaj zaczyna się ostra jazda bez trzymanki, że tak się wyrażę. Może się wydawać, że opis nie brzmi jakoś niesamowicie. Ot, zwykła historia miłosna. Nic wybuchowego, nic wyjątkowego. Błąd! Styl pisania autorki jest cudowny! Lekki, sarkastyczny, pełen humoru. W tamtej chwili brakowało mi czegoś takiego, co zdejmie ciężar, który pozostał po "Folwarku zwierzęcym" Georga Orwella. I przyznam, że przez to, że przed "Latem (...)" czytałam "Folwark", sprawiło, że początek z Cariną Bartsch był dla mnie trudny. Mimo, że styl pisania autorki jest naprawdę cudowny, wcześniejsza lektura sprawiła, że ciężko było mi się przestawić i wdrożyć w nową historię.
Jednak, nim się obejrzałam dotarłam do ostatniej strony. Nie potrafiłam się oderwać, czytałam wszędzie. W autobusie (czując na sobie pełne zdziwienia i pogardy spojrzenia), w drodze na autobus (tak, kolejne spojrzenia, kto by się tego spodziewał?), podczas spaceru z psem, w wannie (w tym przypadku musiałam przyjąć pełne irytacji krzyki ojca, który czekał na zwolnienie łazienki), czy w szkole. Mimo, że książka ta ma ponad 500 stron, nie odczułam tego w żaden sposób. Dla mnie było ich za mało, stanowczo za mało. Opowieść, którą stworzyła autorka jest tak świetnie napisana, że jeśli miałabym więcej wolnego czasu, to spokojnie przeczytałabym ją w jeden dzień.
Od pierwszej strony widać, że Carina Bartsch wie co robi. Ma ogromny talent. Uwielbiam jej styl pisania i nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugą część. "Lato koloru wiśni" jest po prostu cudowne! Mogłabym chwalić je całymi dniami, ale byłoby to tylko marnowanie waszego czasu, który możecie wykorzystać na przeczytanie jej i przekonanie się na własnej skórze, że Elyas zawładnie waszym sercem. O tak, przechodząc do pana Szmaragdowookiego, muszę wam wyznać, że pokochałam go całym sercem.
Nie dosyć, że przystojny, to jeszcze niesamowicie inteligentny. Gdybym mogła to przygarnęłabym go z chęcią do siebie. Mimo, że na początku go nie lubiłam, no bądźmy szczerzy, był arogancki i zarozumiały, nawet piękne oczy nie mogły tego zmienić. Jednak później, gdy mur wokół niego opadał, kruszył się ukazując delikatne, wrażliwe serce, stałam się jak nastolatka (technicznie rzecz biorąc nadal nią jestem, ale czuję się starsza, dlatego tak to ujęłam), która na każde wspomnienie o tym cudownym mężczyźnie, wzdychała i błagała w myślach aby i jej trafił się taki Romeo. Uwierzcie mi, warto przeczytać tę książkę chociażby dla tego chłoptasia. Pokochacie go. Naprawdę ciężko jest go nie pokochać i mówi to osoba, która bardzo specyficznie podchodzi do mężczyzn.
Aż szkoda, że Elyas nie jest prawdziwy, szkoda.
Co do Emely, polubiłam ją. Jako osobna postać byłaby nudna (bez Elyasa), chociaż mogę się mylić. Kocham jej relację z szmaragdowookim, to jak się przed nim wzbraniała, jej pełne ironii i sarkazmu słowa, które nie raz doprowadziły mnie do łez, śmiałam się tak bardzo, że dziwiłam się, że to w ogóle możliwe. To było coś pięknego. Coś co czyni tę książkę wyjątkową, mimo że z pozoru nie wydaje się taką. Nie ocenia się książki po okładce ani nawet po opisie. Od tej pozycji, będę o tym pamiętać do końca życia.
Z całego serca polecam wam "Lato koloru wiśni". Jeśli szukacie czegoś co podniesie was na duchu w złe dni, ta książka jest idealna. Jest cudownie przyjemna dla serca i działa prawie że leczniczo. Co prawda, jeden aspekt w niej bardzo mnie irytował. Mam tu na myśli jej przewidywalność. Pewien wątek w niej jest tak przeraźliwie przewidywalny, że aż nie potrafiłam w to uwierzyć. Nie zniszczyło to mojej przyjemności z lektury, jednak czułam się delikatnie oszukana, czułam się jakby coś mi odebrano. Jednak boski humor, na który natrafiałam prawie że na każdej stronie uratował sytuację. I oczywiście sam Elyas.
Mimo, że fabuła jest w pewnych momentach przewidywalna, to nie odbiera to przyjemności z lektury. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Jest napisana świetnym stylem, który sprawia, że czytelnik nie potrafi się od niej oderwać. W tym przypadku 500 stron to o wiele za mało ;)
Polecam wam tę książkę z całego serducha, czekam na wasze opinie o tym cudeńku! I napiszcie mi, jak podoba się wam okładka. W tej chwili sama nie rozumiem, dlaczego mi się nie podobała. Może po prostu pomińmy tę kwestię.
Życzę wam wspaniałej lektury,
Marlena Marszałek
Skoro polecasz z całego serducha to koniecznie muszę ją przeczytać! :D Oczywiście zaobserwowałam <3
OdpowiedzUsuńhttp://podroozdokrainyksiazek.blogspot.com
Ta książka jest tak genialna, że aż brak słów <3 Zdecydowanie jedna z najlepszych młodzieżówek :D
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Mnie zupełnie nie zachwyciła ta książka. Akcja rozwlwczona na dwa tomy, zupełnie niepotrzebnie. ;)
OdpowiedzUsuń